Artykuł pochodzi z Fashion Magazine z 2018 roku
Jedna z najzdolniejszych polskich projektantek mody młodego pokolenia. Okrzyknięta przez portal style.com odkryciem. Znana ze swojego minimalistycznego stylu i oszczędności w kolorach. Jej projekty kupują mieszkańcy Tokio, Berlina i Paryża. Ona, jako swoje miejsce na Ziemi, wybrała jednak rodzinną Warszawę.
Mieszkanie projektantki urządzone jest z takim samym smakiem i gustem jak wszystkie jej kolekcje. Nie ma w nim nic zbędnego, a każdy element idealnie uzupełnia wnętrze, zaznacza swoją obecność delikatnie, nie krzyczy. Piękna kuchnia z ceramicznymi elementami i inspiracje Ani — zdjęcia, kawałki materiałów powieszone na ścianie zachęcają do twórczej rozmowy. Na środku, za dębowym stołem siedzi właścicielka tego pięknego domu. Uśmiechając się, zapala papierosa i przez dwie godziny zaczyna snuć swoją opowieść o modzie, życiu i prostych przyjemnościach.
Dawno, dawno temu…
Projektowanie to pasja i powołanie. „Nie wyobrażam sobie innego zawodu niż ten, który dziś wykonuję", wyznaje. Ania karierę zawdzięcza uporowi, otwartej głowie i nie-przeciętnemu talentowi. Wychowała się w artystycznej rodzinie architektów. Od dziecka wzrastała w kulcie sztuki. Zanim zdecydowała bez reszty poświęcić się modzie, planowała, że zostanie tak jak jej tato architektem albo historykiem sztuki. Po liceum na chwilę obrała inny kierunek. Poszła na prawo. Po roku zrezygnowała. „To epizod, o którym nie warto wspominać", twierdzi. Postanowiła, że zostanie projektantką i wyjechała za granicę do jednej z najsłynniejszych szkół we Włoszech Akademii KOEFIA W Rzymie. „Włochy zawsze mnie pociągały", wyznaje. „Skończyłam klasę włoską w warszawskim liceum im. Stefana Batorego, więc wybór miejsca wydał mi się oczywisty", tłumaczy. Dostała się za pierwszym razem, bez problemu.
Kampania Ani Kuczyńskiej, 2019
Po ukończeniu włoskiej szkoły haute couture, głodna świata i nowych przeżyć, wyjechała do Paryża. Zamieniła jedną słynną szkołę na kolejną, tym razem francuską Akademię ESMOD. Tu nauczyła się, czym jest moda preta-porter i odkryła czarny kolor, który uwielbia do dziś. Pomimo że miała na Zachodzie otwartą drogę kariery, postanowiła wrócić do Polski. „Warszawa to moje miejsce. Inspiruje mnie tu wszystko zarówno architektoniczny eklektyzm, jak i historia wyzierająca z każdego kąta, ale także kolory — takie typowo polskie. Jestem po prostu lokalną patriotką", dodaje z uśmiechem.
Droga na szczyt
Kiedy dziesięć lat temu wróciła do Polski, była nikomu nieznaną młodą projektantką. Zaczynała od zera, ale z dużą dawką optymizmu i chęcią działania. „Bardzo zależało mi na budowaniu własnej marki i swojego nazwiska, chciałam, żeby ludzie mnie poznali", dodaje. Pierwszy występ zorganizowała w swoim mieszkaniu na Starym Mokotowie. „Gości zapraszałam osobiście", wspomina. Na pokaz przyszło 70 osób. „W salonie przygotowałam wybieg, w kuchni modelki zmieniały stroje", opowiada. Po pokazie o Ani zrobiło się głośno. W „Wysokich Obcasach" pojawiła się na okładce, a w numerze napisano o niej pierwszy duży tekst. Zresztą nie tylko w polskiej prasie zaczęto rozpisywać się o jej talencie. Dostrzegł ją jeden z największych portali o modzie Style.com. Recenzja była piorunująca. Ania Kuczyńska została okrzyknięta naszym skarbem narodowym.
Kampania Ani Kuczyńskiej, 2017/2018
Pomimo bardzo pozytywnego odzewu nie spoczęła na laurach, tylko ciężko pracowała na swój sukces. Początkowo projektowała sukienki jedynie na zamówienie, ale to jej nie wystarczyło. Trzy lata temu otworzyła swój pierwszy flagowy sklep. Nazwała go nie atelier, nie butik, ale po prostu Sklep Ania Kuczyńska Solec 85. „Uważam, że wprowadzanie obco brzmiących określeń jest całkowicie zbędne", podkreśla.
"Bardzo zależało mi na budowaniu własnej marki i swojego nazwiska, chciałam, żeby ludzie mnie poznali"
Na początku był kolor…
Przede wszystkim czerń. To absolutnie ulubiony kolor Ani. W szafie ma rzeczy tylko w tej tonacji. „Czerń jest szykowna i odpowiednia na każdą okazję", dodaje. Zachłysnęła się tą ciemną barwą podczas studiów w Paryżu. I od dekady nosi ją niezmiennie. Sarna kolor uznaje tylko w dodatkach, ale jej kolekcje nie są pozbawione barw. Ostatnia wiosenno-letnia — to niemal symfonia odcieni od szykownej mięty po szampańsko–beżowe dżerseje i czerwone jedwabie. Miała nawet taki okres, kiedy w swoich kolekcjach świadomie z niego zrezygnowała. „Na samym początku używałam bardzo dużo kolorów. Sięgałam po wzorzyste materiały, np. żakardy z manufaktury królewskiej. Pomimo że moje projekty były wręcz ascetyczne, zaczęto mówić, że jestem etniczna. Bardzo mnie to ograniczało", tłumaczy Ania. Jej odpowiedzią i protestem na zastaną rzeczywistość była kolekcja w odcieniach szarości. „Onee we were kids" była inspirowana kolorami dzieciństwa i polskiego socrealistycznego krajobrazu.
Od jakiegoś czasu jednak powoli wraca do barwnych odcieni, ale ostrożnie i bez szaleństw. „Dziś moje kolekcje są różnobarwne, ale jednolite, bo nie lubię deseni", wyjaśnia. Oszczędność w kolorystyce to niejedyny znak rozpoznawczy projektantki. Kolejny to minimalizm ubrań, które projektuje. Jej rzeczy są proste i oszczędne w swojej formie. Ale jak zauważył Robb Young, redaktor portalu Vogue.com, projekty Ani to „zwodniczo proste, zawiłe konstrukcje". Ania tłumaczy swoją wizję następująco: „Moja moda nie krzyczy, nie narzuca się. Jest łatwa do noszenia, ale jednocześnie zmysłowa. Uniwersalna i wygodna. Szykowna i casual. Wychodzę z założenia, że kobiety należy ubierać, a nie przebierać". Choć jej projekty są proste w formie i kroju, to zawsze uszyte z najlepszej jakości tkanin, które sprowadza z Włoch i Francji. Podkreśla, że projektowanie jest jak architektura. „Dzięki moim sukienkom buduję sylwetkę, zmieniam ją, wydłużam albo wysmuklam". Jej projekty mają sprawiać, że kobieta będzie czuła. się przede wszystkim piękna.
Kampania Ani Kuczyńskiej, 2019
Życie w ciągłym biegu
Ania bardzo dużo pracuje. A gdy gasną światła po jednym pokazie, ona zaczyna już planować kolejną kolekcję. Żyje bardzo intensywnie. „Jeśli projektant chce zaistnieć na rynkach polskich i zachodnich, musi pracować w rytmie następujących po sobie sezonów", podkreśla. Obecnie kończy już kolekcję na jesień—zimę przyszłego roku o enigmatycznie brzmiącej nazwie „Garabombo". Intensywne życic wymaga doskonałej organizacji. „Cały dzień mam wypełniony po brzegi i dokładnie zaplano-wany", tłumaczy. „Choć najchętniej pracuję w nocy, rano muszę być rannym ptaszkiem", dodaje z uśmiechem. Jednak nie samą pracą człowiek żyje. Pomimo ogromu zajęć Ania znajduje czas na codzienne przyjemności. „Jestem hedonistką i kocham życie. Uwielbiam podróże, kolacje w gronie przyjaciół i buty Giuseppe Zanottiego. Do butów zresztą mam ogromną słabość", przyznaje. Kocha zarówno ekstrawaganckie szpilki, jak również klasyczne baleriny od Lanvin. Po butach drugie miejsce zajmują podróże, choć na te ma ostatnio coraz mniej czasu. Dobrą okazją do podróżowania dla zabieganej projektantki są targi w Paryżu i w Mediolanie, W których bierze udział. „Nie mogę doczekać się już targów w Mediolanie, bo będę miała w końcu czas pojechać do Włoch", dodaje.
Taka sobie Ania
Jej proste ubrania zyskały zwolenników nie tylko w Polsce. Japończycy oszaleli na jej punkcie, gazeta z Szanghaju poświęciła Ani dziesięć stron, a „The Sunday Times" zilustrował okładkę weekendowego dodatku zdjęciem z kolekcji wiosna—lato O Mia O. Pominio tego pozostaje skromną osobą i podchodzi do całego szumu medialnego z dystansem. Nie czuje przez to, że jest bardziej zauważona za granicą niż w Polsce. „Byłabym niesprawiedliwa wobec moich klientów i mediów w kraju, gdybym powie-działa, że czuję się niedoceniona", podkreśla. Każda wzmianka w prasie cieszy ją tak sarno.
Od zawsze wierzę, że się uda. Patrzę do przodu. Przeszłość jest dla mnie czymś mniej interesującym od przyszłości. W modzie zawsze trzeba być otwartym.
Nie ważne, czy jest to ,Vogue" czy polski magazyn. „Mam satysfakcję z tego, że ktoś docenia moją pracę. To dla mnie wielki honor, ale taki sam honor odczuwam, kiedy piszą o mnie polskie gazety", dodaje. Ania przyjmuje komplementy, ale nie rozpływa się nad nimi, tylko robi swoje. Kiedy zaczyna być zmęczona, w przywróceniu równowagi pomaga jej wrodzony optymizm. „Wierzę zawsze w to, że się uda. Patrzę do przodu. Przeszłość jest dla mnie czymś mniej interesującym od przyszłości. W modzie zawsze trzeba być otwartym", tłumaczy. Choć życie ogląda przez różowe okulary, to przyznaje, że wierzy w zabobony. „Projektując, mam szereg przyzwyczajeń, którym się poddaję. Całą kolekcję rysuję jednym ołówkiem, zawsze na białych kartkach A4 przy konkretnej muzyce. Szkicuję zazwyczaj w kuchni tylko przy jednej lampie, którą przenoszę z pokoju", wylicza.
Jest również wrażliwa i przyznaje, że czasem potrafi być bezradna. „Jestem bardzo emocjonalna. Zresztą jak każdy artysta. Łatwiej nas rozśmieszyć i doprowadzić do łez", podkreśla. Zawodowo to jednak stanowcza i zdecydowana kobieta. „W mojej branży nauczyłam się, że trzeba szybko podejmować decyzje i z góry wiedzieć, czego oczekuje się od efektu końcowego". Wśród swoich pracowników zyskała sobie przydomek Pani Milimetr. „Dokładność i precyzję wyniosłam z domu rodzinnego. Jestem perfekcjonistką", mówi. „Przyznaję, że jestem wymagająca, ale nie apodyktyczna, uznaję tylko partnerskie relacje. Moja praca zależy od całego zespołu. Dlatego wszystkich, z którymi pracuję, traktuję równorzędnie, nie ma ważnych i ważniejszych", tłumaczy Kuczyńska.
O czym marzę?
Wie, czego chce, i nic boi się po to sięgać. Chęć rozwoju marki pcha ją do podejmowa-nia ciągle nowych wyzwań. „Kiedyś kolekcję stanowiły głównie sukienki. Dziś to kilka nowych linii — akcesoria, torby, portfele, T-shirty i ubranka dla dzieci. Ale także suknie ślubne i te na czerwony dywan", podkreśla projektantka. „Ostatnio zapragnęłam stworzyć coś nie tylko dla pań. Dojrzałam do tego, żeby zaprojektować kolekcję uniseks", opowiada. Już jesienią będzie można ją kupić w sklepie na Soku. Kiedy pada pytanie o to, jak widzi siebie za 10 lat, wyjaśnia spokojnie, ale zdecydowanie: „Najbardziej zależy mi na budowaniu własnej marki w Polsce i za granicą. Marzę też o tym, żeby stworzyć dom mody", opowiada. Chciałaby, żeby jej rzeczy były dostępne dla wszystkich. Dlatego postanowiła założyć sklep online, który ruszy w czerwcu tego roku. „Nie jestem zwolenniczką elitarnej mody. Cieszę się, kiedy widzę kobiety w moich ubraniach. Nieważne, czy są to gwiazdy, czy dziewczyny, które ubrane w mój szal albo dżinsy przemierzają ulicę. Radość jest taka sama".