brak kategorii

Aktualnie odkrywam siebie – wywiad z W P Onakiem

08.10.2015 Redakcja Fashion Magazine

Aktualnie odkrywam siebie – wywiad z W P Onakiem

Studiowałeś automatykę i robotykę w Krakowie, jak i kiedy moda znalazła się w obszarze twoich zainteresowań?
Tak to prawda, studiowałem ten kierunek (połączony z Institute of Technology w Illinois) w Polsce, ale krótko. Zaraz potem przeniosłem się na London College of Fashion, ponieważ początkowo nie dostałem się na wymarzone Central Saint Martins. Studiowałem w Londynie Fashion Communication and Promotion. W zasadzie przeskok z automatyki do modowych multimediów nie był aż tak duży, jakby to się mogło wydawać. Nigdy nie byłem jednak orłem z robotyki, nie zaprzeczam. Jednak do jednego i drugiego trzeba mieć umysł ścisły, w obu przypadkach trzeba racjonalnie analizować i rozumieć świat komputerów. Wideo i multimedia sprawiają, że bardzo dużo pracuję na komputerze .

Od zawsze też pociągały mnie moda i sztuka, a o Saint Martins marzyłem skrycie odkąd miałem piętnaście lat.

Byłem wtedy na kursie językowym w Londynie i przechodziłem obok, nie istniejącego już, budynku na Charing Cross Road, a w oknie wystawowym Saint Martins pewna kobieta ubrana tylko w cielistą bieliznę, owijała się czerwoną włóczką. Do tej pory nie wiem co to miało oznaczać, nie będę kłamać. Ale podobała mi się wolność tej artystki, to, że robiła swój performance tuż obok toczącego się na ulicy za szybą, zwykłego życia. Wzbudziło to we mnie bliżej niezidentyfikowane pragnienie robienia i czucia tego co się chce, wyrażenia tego. I od tamtej pory zrobiło się w moim życiu dziwnie (śmiech).

Jak udało ci się zrobić portfolio na rozmowę kwalifikacyjną do szkoły bez przygotowania, ad hoc?
Początkowo wysłałem swoją aplikację do Central Saint Martins, ale powiedzieli mi, że nie mam nawet szans na rozmowę. Cóż, jeśli się nie miało odpowiedniego backgroundu… Teraz Polakom łatwiej jest studiować na artystycznych uczelniach w Londynie. Za moich czasów byliśmy jeszcze „egzotycznymi kwiatkami”, teraz są programy studenckie takie jak UCAS, łatwiej się ubiegać o miejsce nawet po polskiej szkole. Udało mi się za to dostać do London College of Fashion. Harowałem dzień i noc, pracowałem i imprezowałem i to był najlepszy czas w moim życiu. Nocami robiliśmy sesje ze znajomymi, godzinami wertowaliśmy albumy w bibliotece, tworzyliśmy scrapbooki… Finalnie zrobiłem na London College of Fashion portfolio i wygrałem konkurs foto w Londynie, więc mogłem spróbować jeszcze raz w Central Saint Martins.

Już w czasie studiów trafiłeś do ShowStudio Nicka Knighta?
Zadzwoniła do mnie koleżanka, która pracowała już dla Nicka, z pytaniem, czy nie chciałbym im pomóc przy projekcie Fashion Revolution w Sommerset House. Potrzebowali rąk do pracy przy filmie mody. W tamtych czasach niewiele osób kojarzyło, czym jest tak naprawdę „fashion movie”, utożsamiano go z reklamą marki, nawet w Londynie. Wysłałem portfolio, myśląc, raczej nikt do mnie nie zadzwoni, ale nie szkodzi spróbować. Jednak zadzwonili i, co najlepsze, przyjęli mnie do pracy.

Jak wygląda praca w tym słynnym studio?
W zasadzie tak, jak w każdym innym. Stres zawsze towarzyszy, ale to jest zdrowy stres, nie chce się nikogo zawieźć, trzeba dotrzymać deadline’ów. Nick jest super fajną osobą, projektanci, z którymi pracowałem w ramach ShowStudio też. Robiłem wiele projektów, m.in. film przed pokazem dla marki Alexander McQueen. Pracowałem tam na robotach z kamerami, pomogła mi moja wiedza z zakresu robotyki i automatyki.

Londyn pomógł ci rozwinąć skrzydła?
Tak, pracowałem i mieszkałem tam prawie dziesięć lat. W międzyczasie ukończyłem swoje studia, wyjechałem na pół roku do Australii w poszukiwaniu inspiracji i zacząłem pracować dla Six Creative, grupy Spring Studios. Potem jednak stwierdziłem, że praca w takiej ogromnej strukturze nie do końca jest dla mnie. W Six Creative pracowało w jednym studio naraz około 50. osób, oczywiście oddelegowanych do różnych zadań, w podzespołach. Jedni zajmowali się Marks&Spencer, inni filmem modowym. Jednak po drodze odezwało się do mnie kilka firm, które chciały, żebym to konkretnie ja dla nich coś stworzył. Więc poszedłem w to, dlaczego nie? I otworzyłem Onak Studio. Robiliśmy projekty dla Parlamentu brytyjskiego, dużej fundacji, dużo fotografowałem, robiłem reportaż z tsunami w Japonii dla Reutersa. Tego samego dnia, którego fala uderzyła, ja już leciałem do Tokio, a potem na Północ. Miałem w portfolio mnóstwo dziwnych i różnych projektów.

Projektowanie ubrań było kolejnym projektem dla zabawy?
Bardzo dużo szyłem dla siebie. Któregoś razu przyjechałem do Polski na wakacje i poszedłem do krawcowej, sprawdzić swoje pomysły realnie. Potestowałem, spodobało mi się i stwierdziłem – otworzę markę z modą męską.

I tak powstał Polygon.
Tak, dokładnie. Bardzo dużo rzeczy sprzedawałem w Anglii, głównie droższych. Dużo jedwabiu, ciężkich płaszczy. Marka była na rynku polskim, ale ja cały czas mieszkałem w Londynie.

Art and Fashion Forum w Starym Browarze samo na ciebie trafiło?
Jedna z moich znajomych wspomniała o mnie Basi Metelskiej, jeszcze kiedy pracowałem w ShowStudio. Basia zaproponowała mi spotkanie w Londynie, akurat byłem wtedy w Belgii robiąc projekt, ale prosto z pociągu trafiłem na spotkanie. Zaproponowała mi udział w wykładach na AFF. Przyjechałem do Poznania i zrobiłem jeden z pierwszych livestreamingów z projektantką Haliną Mrożek. Co zrobiłem? Ustawiłem w sali ekrany i połączyłem się z Haliną przez telefon. Na ekranach projektantka robiła „na żywo” sukienkę. Kiedy była gotowa, poprosiłem wszystkich, żeby się odwrócili. Kiedy opadła kurtyna materiału, który wcześniej wisiał niepozornie w sali, Halina stała z gotową sukienką tuż za ścianą. To jest właśnie livestreaming, kiedy jesteś częścią czegoś, co się dzieje tu i teraz. Nawet jeśli jesteś nieświadomy, że akcja rozgrywa się tuż obok. Chodzi o czystość przekazu i samego obrazu, widzisz coś takie jakie jest.

Ten jeden z pierwszych projektów doprowadził cię do pozycji dyrektora artystycznego festiwalu. Co proponujesz w tym sezonie?
Nie wprowadzam istotnych zmian, bo uważam, że festiwal ich nie potrzebuje. Jest świetnie prowadzony przez panią Grażynę Kulczyk. W ogóle chwała jej za to, że stworzyła przestrzeń działań twórczych. Z Anją Rubik, tegoroczną mentorką, dodaliśmy jednak szczypty ze swoich osobowości. Nie zbraknie dziwności pod hasłem pięciu zmysłów, performance’ów zapachowych. Ja lubię taki artystyczny brud, więc na pewno go nie zabraknie. Mam nadzieję, że będzie też dawka seksu, jeśli nie widoczna, to chociaż za kulisami. Każdy festiwal ma inny temat, ale są bardzo równe pod względem merytoryczno-technicznym.

Czy polski rynek jest otwarty na modowe filmy?
Niekoniecznie… Nawet duże marki mają małe budżety na fashion movies, uważają je za zbytek. Klienci nie czują, że film sprzedaje rzeczy, więc nie ma gdzie ich pokazywać. Artystycznie tak, ale komercyjnie niekoniecznie.

Jakie masz w takim razie plany, jakie jest twoje największe zawodowe marzenie?
Nie wiem, łapię chwilę. Co chwilę coś się dzieje, mam nowe pomysły, nowe zajawki. Kiedyś przyjechałem do Warszawy, poszedłem na imprezę i znalazłem się na Oxford Circus w Londynie (śmiech). To jest może dziwactwo, ale bardzo fajne dziwactwo. Doceńmy to co mamy. A jakie mam marzenie? Wiesz co, chyba żeby szło, tak jak idzie. Jestem zadowolony z mojej pracy i coraz więcej czasu poświęcam na odkrywaniu siebie.