MODA
O polaryzacji społeczeństwa i chodzeniu na szpilkach – rozmowa z Moniką Olejnik
26.06.2023 Maja Handke
W ramach naszego cyklu „Przypominamy” powracamy do wywiadów i artykułów z poprzednich numerów Fashion Magazine. Dzisiaj zapraszamy do lektury wywiadu z Moniką Olejnik.
Fashion Magazine nr. 79
Moją bohaterkę widać z daleka. Monika Olejnik ma na sobie mocno różowy jedwabny płaszcz, kamizelkę wyszywaną białymi dżetami i sandały. Na polskiej ulicy wygląda jak z innego komiksu (lubię to określenie autorstwa Marka Raczkowskiego). Piękne ubranie, choć nieco za chłodne na dzisiejsze powietrze, w którym mimo słońca czuć jesień. Dlatego rezygnujemy ze stolika na zewnątrz i wchodzimy do gwarnej kawiarni. Mówi, że jest po treningu, i zamawia śniadanie i espresso.
Ile wytrzymujesz w desce? (To pozycja, w której trzeba utrzymać ciało w poziomie na przedramionach i palcach stóp – przyp. redakcji)
5 minut i 30 sekund. Ale zaczynałam od 30 sekund. To tylko potwierdza, że sport jest dobrą inwestycją (śmiech).
Imponujące. Wie to każdy, kto kiedyś próbował deski. Niektórzy nie dają rady nawet pół minuty. Zawsze byłaś tak wysportowana?
Nie! Przeciwnie. W czasach szkolnych marzyłam o tym, by mieć stałe zwolnienie z WF-u, z jakiegokolwiek powodu. Ze sportu najbardziej lubiłam tańczyć na imprezach. Kiedy w życiu pojawił się mój syn, zacząłem się ruszać z nim. Jazda na rowerze, basen co tydzień. No i rolki, choć zdarzyło mi się zaliczyć kontuzję, jeżdżąc niestety bez ochraniaczy. Potem zaczęłam systematyczne treningi tenisowe, następnie były bieganie i gimnastyka. Ostatnio zastanawiam się nad padlem, ale nie mogę znaleźć czasu. Od bardzo dawna sport to ważna część mojej codziennej aktywności. Trzy razy w tygodniu zajęcia w klubie z szeroko rozumianej gimnastyki, do tego regularne bieganie – niezależnie od pogody. W wakacje bardzo dużo pływam i coraz częściej chodzimy z Tomkiem po górach.
Widzę relacje na twoim koncie na Instagramie. Ruszasz się bez przerwy i to pokazujesz. Oraz swoją doskonałą figurę. Inspirujesz? Jak ludzie reagują?
Świetnie. Kobiety piszą, że je mobilizuję, że dzięki temu same zaczęły trenować. Na mnie zresztą też działa to, że ćwiczę z grupą koleżanek. To nie jest tak, że zawsze łatwo jest wstać bardzo wcześnie i ćwiczyć. Też walczę ze sobą, ze swoimi słabościami. Inspiruję ludzi do aktywności zgodnie z naszą filozofią: aktywność to przyszłość. Sport jest dobrą inwestycją, podkreślam ponownie.
Zabierasz w podróż buty do biegania?
Zawsze! Biegam tam, gdzie jestem, i uwielbiam poznawać w biegu inne miasta, szczególnie porannie, gdy jeszcze nie ma ludzi.
Co daje bieganie? Poza kondycją oczywiście.
Nowe pomysły. Świetne inspiracje, ten rodzaj skupienia. To bardzo dobrze wykorzystany czas. Nogi mnie niosą, a ja układam w głowie kolejny felieton albo przygotowuję się do moich programów. Od pięciu lat nie biegam na czas. Rywalizacja i bicie rekordów prowadzą do zbyt wielu kontuzji. Widzę, jak moi znajomi, którzy byli na swój sposób rekordzistami, teraz częściej odwiedzają lekarzy, niż trenują. Dlatego nie namawiam ludzi do biegania maratonów, ale maratończyków podziwiam! Moim zdaniem bieganie ma sens, jeśli jest częścią naszej aktywności i znajdujemy czas na gimnastykę, pływanie, stretching, siłownię, tenisa, narty, ale także na literaturę, kino, teatr. Sport ma dla mnie sens, jeśli jest częścią kultury.
Które miasta „przebiegłaś”?
Mnóstwo ich jest. Najpoważniej było we Florencji w 2017 roku, kiedy uczestniczyłam w półmaratonie. Nie było łatwo, ale się udało. Pięć minut po starcie spadł deszcz, a w zasadzie ściana wody. Temperatura spadła do 5°C, do tego wiał silny wiatr. Było bardzo zimno, a jeszcze po zakończonym biegu wracałam do hotelu dwa kilometry pod górę nad ogrodami Boboli. Było mi bardzo ciężko, słaniałam się, a nie było możliwości wzięcia taksówki, ale dałam radę! Uwielbiam trasę biegową z Zatybrza do Watykanu, z Sopotu do Gdyni Orłowo. W Paryżu na wzgórzu Montmartre. Swoje zalety ma trasa w Krakowie na Wisłą, pod warunkiem że nie ma smogu. Lubię też biegać w Dolinie Chochołowskiej i w Suwalskim Parku Krajobrazowym. Piękne są trasy wzdłuż morza w Barcelonie i w Neapolu. Fenomenalna do wszelkiej aktywności jest Korsyka. Biegałam też we Wrocławiu przed spotkaniem z noblistkami Olgą Tokarczuk i Swietłaną Aleksijewicz, które prowadziłam w Narodowym Forum Muzyki. Tradycyjnie biegamy przed śniadaniem na festiwalach filmowych: w Gdyni, Berlinie, Cannes, Wenecji i na Camerimage w Toruniu. Zimą polecam narty biegowe, zresztą porzuciłam zjazdówki i zakochałam się w biegówkach. Marzę o treningu z wielką damą światowego sportu Justyną Kowalczyk. Czasami pytam o rekomendacje ludzi na moim Insta i w ten sposób razem tworzymy mapę wyjątkowych tras biegowych.
Widzisz to, że jesteś w o wiele lepszej kondycji niż większość ludzi dookoła, i to niezależnie od ich wieku?
Na co dzień tego nie zauważam, bo moi znajomi też są bardzo aktywni. Dziewczyny z grupy w klubie są w doskonalej kondycji i nie mają problemów z nadwagą. Doceniam to, jak dobrze jest żyć w ciele, które jest bardzo dobrej formie.
Twój Instagram to mnóstwo zdjęć w profesjonalnych strojach sportowych. A poza tym prawdziwa feeria kolorów i ciekawych stylizacji. Takich wybieranych z odwagą i fantazją. Jako jedna z niewielu znanych kobiet w Polsce nie boisz się bawić modą. Kiedy to się zaczęło? W czasach PRL łatwo nie było…
Starałam się po swojemu. I trochę w kontrze do rodzinnego domu. Moja mama była piękną kobietą i fantastycznie się ubierała. Do tej pory pamiętam, jak kiedyś przywiozła piękny czerwony płaszcz, gdy była u swojego ojca, który mieszkał w Londynie. Dziadek był mechanikiem samolotów i po bitwie o Anglię został w tym kraju.
Co było wtedy w twojej szafie?
Podarte spodnie. Męskie marynarki, a nawet smoking. Do tego dziwne buty. Uwielbiałam takie z frędzlami, które dostałam od przyjaciółki. Mój tata miał ich jednak dość i w końcu obciął te frędzle…
Potem było łatwiej?
Długo, długo nie. Po prostu nie było gdzie kupować ubrań, nawet po 1989 roku. Moda dopiero się w Polsce pojawiała. Ale zaczęłam wybierać oryginalne rzeczy. Pamiętam, że kiedyś nie miałam co założyć na wywiad z Lechem Wałęsą. Ostatecznie na Mokotowskiej znalazłam welurową czerwoną spódnicę, do tego też czerwoną bluzkę z czarnym kołnierzykiem i guziczkami.
Twoje stylizację z „Kropki nad i” bywają komentowane o wiele goręcej niż sam – też wywołujący przecież wiele emocji – program. Jesteś zresztą ewenementem, inne dziennikarki polityczne występują na antenie w strojach raczej biurowych. Ktoś ci pomagał lub pomaga je wybierać?
Na początku istnienia TVN mną i moimi kolegami zajmowała się Dorota Williams. Ona zadbała o to, żebyśmy wyglądali światowo. Ale potem ubierałam się już sama. Z tym wiąże się zresztą sporo anegdot.
Uważano, że ubierasz się zbyt wyjściowo albo niestosownie do powagi programu?
Mam wyczucie i wiem, co kiedy na siebie założyć, ale ciągle szukam nowych inspiracji. Mam też świadomość, że strój jest tylko dodatkiem do dobrze przygotowanego merytorycznie programu. Raz pojawiłam się w zielonej sukience, która w audycji nagrywanej w systemie green box była po prostu niewidoczna. Widać było tylko moją zawieszoną w próżni głowę. Na szczęście miałam w bagażniku inne ubrania i szybko się przebrałam. Ale niestosownie – czy też raczej rzekomo niestosownie – też bywało. Miałam kiedyś na sobie za dużą marynarkę i uznano, że chyba ją pożyczyłam od Marcina Prokopa. Innym razem, ubierając się w pośpiechu, nie zauważyłam, że mam na sobie sukienkę, która miała bardzo odważne rysunki przedstawiające nagie kobiety. Uratował mnie Piotrek Kraśko, pożyczając mi swoją marynarkę.
Wspominałaś, że nawet proponowałaś pewnemu biskupowi wspólne wyjście do kina…
W 1995 roku biskupowi Tadeuszowi Pieronkowi zaproponowałam, żeby wybrał się ze mną na film „Ksiądz”. Wtedy kościół wspierał protesty przeciwko wyświetlaniu tego filmu o księdzu ukrywającym swój homoseksualizm. Przed kinami odmawiano różańce, zaczepiano wychodzących z seansów. Biskup odmówił, a ja zapytałam, czy w takim razie mógłby ten film zobaczyć ze mną jego sekretarz. Sekretarz też nie chciał. Ale anegdot z dostojnikami w tle było więcej.
Dotyczyły nieodpowiedniego stroju?
Niekoniecznie. Jedna bardzo zabawna sytuacja zdarzyła się, gdy prowadziłam program w Zetce. Arcybiskup Józef Życiński, który lubił korzystać z internetu, na stronie obok moich wywiadów zobaczył zdjęcie Madonny promujące jej najnowszy utwór i był przekonany, że to ja. Powiedział do swojego sekretarza: „Ładna ta pani Monika”. Na co ten odpowiedział: „To jest Madonna, a nie pani Monika”. A arcybiskup zapytał: „Kto to jest Madonna?”.
Byli duchowni, którzy odmawiali przyjścia do programu?
Oczywiście. Kiedyś zresztą przez przypadek znalazłam się w jednej loży w Teatrze Wielkim w Warszawie z arcybiskupem Henrykiem Hoserem. Żeby było bardziej pikantnie, na spektaklu baletowym Roberta Bondary „Nevermore…?”. Siedzieliśmy obok siebie, dosłownie stykając się kolanami, bo w loży jest ciasno. Byłam w czarnej krótkiej sukience. Zapytałam arcybiskupa, czy zechce w końcu przyjść do mojego programu. Odpowiedział: „Niech Bóg broni”, a ja na to: „A może z Bożą pomocą się uda?”.
Wracając do ubrań. W końcu to wywiad dla „Fashion Magazine”… Czy twoje rzeczy długo żyją w szafie?
Tak. Są takie, których po prostu nie mogłabym się pozbyć. Na przykład piękne sukienki, które przygotowywali dla mnie Paprocki i Brzozowski na bale TVN albo czerwona sukienka od Tomasza Ossolińskiego uszyta specjalnie na Bal Dziennikarzy. Założyłam ją potem na premierę „Jokera” na festiwalu w Wenecji. Lubię współpracować z Gosią Baczyńską. To wybitna artystka. Moje suknie mają zresztą swoje drugie życie, a nawet jeżdżą na wycieczki. Pożyczam je moim przyjaciółkom i zwiedzają na nich świat. We Włoszech lub we Francji znajduję też ubrania młodych, nieznanych jeszcze projektantów. Czasami mój Tomek projektuje odlotowe ubrania, ale na szczęście tylko dla siebie (śmiech).
Gdzie kupujesz swoje niezwykłe ubrania?
Mnóstwo ciekawych rzeczy można dostać w sieciówkach. Poza tym vintage i normalne butiki, teraz jest wiele możliwości. Modowo szalony jest Neapol. Garnitury męskie krawców z Napoli w filmach Paolo Sorrentino są genialne.
W Polsce ubieranie się tak, jak ty to robisz, wymaga odwagi.
Wiem. To zresztą jest ciekawe, że na świecie potrafię zebrać wiele komplementów od obcych ludzi – za kolor, oryginalny fason. W Polsce natomiast można oberwać wrednym komentarzem nawet za to, że „wystroiłam się z rana”. Bo wybrałam się rano rowerem na śniadanie w kolorowych ciuchach. Lubię, kiedy jest barwnie i inaczej. Najbardziej niezwykłe widokowo towarzystwo zdarza się w takich miejscach jak Wenecja podczas Biennale Sztuki. Tam przyjemnością jest oglądanie i sztuki, i ludzi w oryginalnych strojach delektujących się twórczością i modą. Nawet tkaniny bywają niezwykłe. Z innych miast fascynują mnie oczywiście ulice Nowego Jorku. O każdej porze. W Polsce widziałam niedawno pozytywnie szalonych ludzi ubranych kolorowo w Łodzi i na Off Festivalu Artura Rojka w Katowicach.
Jak wybierasz ubrania codziennie przed wyjściem z domu?
Po prostu spontanicznie otwieram szafę (śmiech). Nie żyję modą, ale lubię się nią bawić. Zdarzało mi się, że założyłam na siebie coś, co okazało się pomyłką. Ale mam do tego dystans.
Słyniesz ze szpilek. Jesteś w stanie nosić je na co dzień? To pytanie raczej dla naszych czytelników, bo ile razy widzę cię na żywo poza imprezami, zawsze jesteś w wygodnych butach.
Uwielbiam klapki i buty sportowe. Szpilki też, ale tylko wtedy, gdy wiem, że się w nich nie zamęczę. Choć bywało i tak, że wracałam z imprezy boso po śniegu, bo moje stopy nie wytrzymały na obcasach. Dodam, że się wtedy nie przeziębiłam! Poza tym nasze ulice nie nadają się do chodzenia na szpilkach. One by się po prostu zniszczyły. Zdarza mi się też zdejmować buty nie tylko dlatego, że w nich nie wytrzymuję – czasem robię to w trosce o ich stan, w deszczu na przykład. No i wystąpiłam kiedyś w programie w dwóch różnych butach. Były z dwóch różnych par, ale obcas miał tę samą wysokość. Nikt nie zauważył. Ale to prawda, że jestem kojarzona ze szpilkami. Pamiętam, jak Mariusz Walter powiedział kiedyś, że gdzieś za granicą widział piękne szpilki na wystawie i pomyślał, że są zaprojektowane dla mnie. Ale na moich półkach nieustannie jest zdecydowanie więcej książek niż butów. I to się nie zmieni.
W trakcie Euro 2012 prowadziłaś program w słynnym tematycznym toczku, to chyba też wywołało poruszenie?
Tak było. Mój ówczesny szef, prezes TVN24 Andrzej Pieczyński następnego dnia po moim wywiadzie ze Zbigniewem Bońkiem powiedział, że mogę się ubierać, jak chcę, tylko żebym nie zakładała niczego na głowę. Ostatnie pożyteczne zadanie toczek wy- pełnił, trafiając na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Z wywoławczych 500 złotych poszybował na ponad 3 tysiące.
Wspomniałaś Biennale w Wenecji… Twoje podróże to bardzo często wycieczki kulturalne. Wiem, że sztuka i kultura są dla ciebie ważne. Zwiedzasz wystawy, oglądasz spektakle na świecie i w Polsce oczywiście też. Skąd ten głód kultury?
To odskocznia od polityki i poszukiwanie inspiracji. Mój Tomek pracuje nad ciekawym formatem, w którym ważna jest kultura. Dlatego przez lata odwiedziliśmy najciekawsze wystawy sztuki w Europie. Niestety pandemia przewróciła wiele planów do góry nogami, ale teraz wracamy do życia zgodnie z filozofią „szkoda czasu na wakacje, czas na inspiracje”. W Wenecji zawsze ciekawe są wystawy w Palazzo Grassi i w Museo Fortuny. W tym roku wstrząsająca była wystawa Anisha Kapoor w Galerii Accademia. Jestem zakochana w Peggy Guggenheim, która zgromadziła niewiarygodną kolekcję sztuki, można ją zobaczyć właśnie w Wenecji w muzeum mieszczącym się w jej dawnej rezydencji. Lubimy wracać do muzeów Wiednia: Albertiny i Leopolda, do Palazzo Strozzi we Florencji. Galerię Uffizi odwiedzamy kilka razy w roku. Szalony Neapol to fantastyczny street art z jednej strony i obrazy Caravaggia z drugiej. Oraz księgarnie i antykwariaty czynne do północy. Oczywiście wyjątkowe są wystawy w muzeach Paryża. Podziwiam też to, że w Bilbao wybudowano nowe centrum miasta, projektując Muzeum Guggenheim. Jeżdżę do muzeum Chagalla w Nicei, do domów Salvadora Dali w Katalonii. Z wyjątkowych wystaw wspominam Dentro Caravaggio w Palazzo Reale w Mediolanie.
A co cię pasjonuje w Polsce?
Przede wszystkim teatr. Krzysztof Warlikowski stworzył w Nowym Teatrze centrum inspiracji. Czekam na premiery w Teatrze Polskim, Narodowym, Powszechnym, Rozmaitości, 6. piętro i Starym w Krakowie. Jeśli kogoś pominęłam, to przepraszam, ale wy- mieniam w biegu (śmiech). Artur Rojek stworzył świetny Off Festival w Katowicach, Roman Gutek zasługuje na pomnik za to, co zrobił dla kultury. Uwielbiam jego festiwal „Nowe Horyzonty” we Wrocławiu. Marek Żydowicz stworzył fantastyczny, ważny dla Polski i świata festiwal Camerimage. Ciekawie rozwija się Off Camera w Krakowie. Z zainteresowaniem czekam na kolejne pomysły CSW w Toruniu. Dużo czasu spędzałam z przyjemnością w Muzeum Sztuki w Łodzi. Interesujący jest MOCAK w Krakowie. Prywatne podróże to dla mnie również inspiracje do mojego nowego programu #MonikaOlejnikOtwarcie, w którym otwieram drzwi do świata nauki, kultury, sportu i talentu. Zapraszam do zupełnie innego świata niż polityka, ale równie fascynującego. Gościłam między innymi prof. Tomasza Bulika, docenianego w świecie astronoma, Ralpha Kamińskiego, Artura Rojka, Macieja Stuhra, Krystynę Jandę, Agnieszkę Smoczyńską, Allana Starskiego, prof. Mirosława Ząbka, wybitnego neurochirurga. W części #MonikaKsiążkiMuzyka tworzymy z moimi gośćmi wirtualną bibliotekę, a w felietonie #TalentAktywność to #Przyszłość inspirujemy, opowiadając o ludziach, miejscach i ciekawych festiwalach. W internecie polecam też książki w serialu #książkiMoniki. W ostatnim odcinku opowiedziałam o trzech tytułach: „Elżbieta II, królowa dwóch epok” Władysława Horabika, „Stany Zjednoczone Miłości” Shauna Davida Hutchinsona i klasyku Johna Irwinga – „Regulaminie tłoczni win”.
Królowa bardzo na czasie, a dwie pozostałe mówią o tematach ważnych dla ciebie, w których zajmujesz jasne stanowisko.
O śmierci królowej mówiłam też w „Kropce nad i”. I tu też była wyjątkowa sytuacja, bo połączyłam się z Radosławem Sikorskim, który był wtedy w drodze z byłym premierem Szwecji Carlem Bildtem. I to właśnie premier Bildt był operatorem w trakcie tego wywiadu. Takiej postaci w takiej roli jeszcze w „Kropce” nie mieliśmy… Wiem, że śmierć Elżbiety II poruszyła Polaków. Widziałam to po reakcji na moje zdjęcie z królową, które zamieściłam na Instagramie. To było w 1996 roku, kiedy odwiedziła Polskę na zaproszenie byłego już wtedy prezydenta Lecha Wałęsy. Zdjęcie zrobiono w Teatrze Wielkim, gdzie królowa obejrzała balet „Córka źle strzeżona”. Królowej przedstawił mnie jako najważniejszą polską dziennikarkę prezydent Aleksander Kwaśniewski. Nigdy nie zapomnę jej spojrzenia i uśmiechu.
Pięknie jest coś takiego usłyszeć! A pozostałe dwa tytuły poruszają temat praw osób homoseksualnych i aborcji. Głośno mówisz o swoich poglądach.
Bo mnie to porusza i jest dla mnie ważne. Chciałabym, aby w XXI wieku pewne sprawy były oczywiste. Jak to możliwe, że w dzisiejszych czasach można w nieludzki sposób zmuszać kobiety do heroizmu? To, co zrobił Trybunał Konstytucyjny, to skandal. Kobiety cały czas muszą walczyć o swoje prawa.
Mówisz i działasz. Wspierałaś osoby represjonowane, między innymi nagłaśniając sprawę dziewczyny, której policjanci
w trakcie zatrzymania złamali rękę.
Bo czuję, że muszę to robić. Ten policjant złamał dziewczynie rękę w trzech miejscach. Aktywistka z Kolektywu Chemia dziękowała mi za to, że nie daję zapomnieć o jej sprawie. Swoje programy zaczynam od słów: „Witam w wolnych mediach”. To znak rozpoznawczy mojego dziennikarstwa. Pamiętam, jak powstawał TVN. To moje największe zawodowe wyzwanie. Z pasją, entuzjazmem, ale też z pokorą i ambitnie od początku tworzymy więcej niż media. Współtworzymy demokrację. Nasze dziennikarstwo to misja. Nigdy nie jestem obojętna. W serialach internetowych #owacjedlalekarzy i #owacjedlanauczycieli przypominałam, że od hejtu ważniejszy jest szacunek. Kiedy rozpoczęła się afera dotycząca mobbingu na uczelniach artystycznych, też robiłam programy na ten temat. Czasami jestem bezsilna, na przykład gdy nie możemy pomóc dziennikarkom z Białorusi, które do dzisiaj siedzą w więzieniu.
Gdy wybuchła wojna, ruszyłaś na pomoc uchodźcom.
Tak, rozpoczęło się od dyżurów Dworcu Zachodnim w Warszawie, gdzie codziennie wysiadały tysiące wyczerpanych uchodźców. Potrzebne było wszystko. Z przyjaciółmi woziliśmy jedzenie i pomagaliśmy na miejscu – lekarstwa, zakwaterowanie, wyżywienie, pomoc w znalezieniu pracy. Po tygodniu byłam już zaangażowana w tak wiele projektów pomocy, że doba była za krótka. Ale nie chcę tu mówić o sobie. Chciałabym powiedzieć o milionach anonimowych bohaterów w całej Polsce. Ludziach, którzy pomagali i pomagają na wszystkie możliwe sposoby. O fantastycznych pracownikach ochrony zdrowia, którzy wyczerpani pandemią pomagali naszych gościom z Ukrainy. Przy każdej okazji chcę głośno im wszystkim powiedzieć: „Dziękuję, jesteście wspaniali”. Na festiwalu w Cannes miałam na sobie wianek stworzony przez dziewczynę z Ukrainy. Brytyjska aktorka Tilda Swinton opowiedziała mi, że na konferencji prasowej mówiła głównie o Ukrainie. To ważne, żebyśmy pamiętali o ukraińskich bohaterach przy każdej okazji. Podziwiam Igę Świątek za to, jak odpowiedzialnie wspiera Ukrainę. Wspomniałam już o spotkaniu z noblistkami Olgą Tokarczuk i Świetlaną Aleksijewicz we Wrocławiu dwa lata temu. Rozmawiając wówczas o totalitaryzmie na Białorusi, nawet nie przypuszczałam, że znajdziemy się tak blisko ludzi dotkniętych przez wojnę w Ukrainie. Nie mogę też nie myśleć o tym, że w tym samym czasie, kiedy Polska otworzyła się na uchodźców z Ukrainy, na polsko- -białoruskiej granicy trwał od miesięcy – i trwa nadal – kryzys. Tam zamykamy się innych, „gorszych” uchodźców, tam w lasach giną ludzie, a systematycznie wypychani z powrotem na Białoruś są narażeni na tortury. Cierpią też mieszkańcy, których miejsce na ziemi stało się obszarem cierpienia, naznaczono je stałą obecnością wojska. Kiedy robiłam program specjalny z Michałowa, zaprosiłam aktywistów, którzy byli tam codziennie. Pomagali dniami i nocami. To są dla mnie kolejni ważni anonimowi bohaterowie, o których myślę z wielkim szacunkiem.
Angażujesz się w sprawy społeczne, robisz programy o kulturze. Ale najmocniej jesteś identyfikowana z „Kropką nad i” . Bez polityki nie wyobrażasz sobie życia?
Nie, bo to rodzaj uzależnienia. Poza rodziną najważniejszą rzeczą w moim życiu jest praca, a polityka to jej ważna część. Nie odstawiam jej nawet w wakacje, bo przecież piszę cotygodniowe felietony do „Gazety Wyborczej”, więc muszę być na bieżąco. A dużo się dzieje każdego dnia. Pamiętam, że kiedyś na Korsyce w restauracji słuchałam obrad jakiejś, ważnej wówczas, komisji śledczej. Poirytowany właściciel podkręcił głośniej muzykę.
Nie męczy cię świat polityki? To tyle smutnych tematów, konfliktów, złych emocji.
Nie. Bo to moja pasja. Choć to trudne. Widzę, że świat się zmienia. Narasta zacięcie w głosach polityków. Widzę, jak bardzo spolaryzowała się scena polityczna. Kiedyś rozmowy kuluarowe wyglądały inaczej. Był pewien rodzaj porozumienia i komunikacji ponad podziałami. Moi goście spierali się w studio telewizyjnym, ale potrafili wrócić jednym samochodem na Wiejską. Tego już nie ma. Szokuje mnie też sposób traktowania dziennikarzy, pełen pogardy język. Nie spotykałam się z tym w czasach, kiedy sama biegałam z mikrofonem po sejmowych korytarzach.
Dobrze się czujesz, będąc postacią kontrowersyjną?
Dobrze. Najgorsze to budzić obojętność. Cytując Marka Twaina: „Wolę iść do piekła niż do nieba. Gdyż w tym pierwszym znaleź- li się wszyscy ciekawi ludzie”.
Zdaję sobie sprawę, że aby prowadzić taki program jak „Kropka nad i”, musisz mieć gigantyczną znajomość sceny politycznej w Polsce i na świecie. Ale czy trzeba mieć też zdolności aktorskie? Czy przy niektórych gościach zdarza ci się być zupełnie inną wersją siebie?
Przede wszystkim trzeba mieć wiedzę i nad tym muszę pracować nieustannie. Na pewno w wielu sytuacjach pomogło mi doświad- czenie radiowe. Dzięki niemu potrafię słuchać i szybko reagować. W moich programach niczego nie udaję. A emocje czasem prze- nikają przez ekran. Programy na żywo to sztuka koncentracji w każdej sytuacji.
Czy miałaś frajdę, gdy grałaś na prawdziwej scenie? Bo i takie doświadczenia masz na koncie, do tego w bardzo zróżnicowanych produkcjach. Byłaś na przykład głosem w polskiej wersji „Rybek z ferajny” i w „Jeżu Jerzym”.
Zagrałam role wielce „dalekoplanowe”, to moja aktorska specjalizacja. Debiutowałam u Piotra Łazarkiewicza w „Polowaniu na czarownice”. Główną rolę grał Bogusław Linda, to było dla mnie wówczas niezwykłe przeżycie. U Juliusza Machulskiego zagrałam w filmie „Volta”, u Aleksandra Pietrzaka – w komedii „Juliusz”. U Grzegorza Jarzyny wystąpiłam w spektaklu teatralnym „Inni ludzie” – to było świetne doświadczenie. Dobrze bawiliśmy się w tzw. teatrze dziennikarskim „Kopciuszek” w reżyserii Krystyny Jandy. W dubbingu z kolei pomogło mi moje doświadczenie ra- diowe. W „Rybkach z ferajny” wystąpiłam obok głosu Cezarego Pazury. Był jeszcze serial „Oficerowie”… Za często grałam dzien- nikarki. Czekam na inne role (śmiech).
Będąc dzieckiem albo nastolatką marzyłaś, żeby być aktorką?
Oczywiście, to było wielkie marzenie. Ale chciałam też zostać zakonnicą. Na szczęście tylko przez chwilę (śmiech).
Co cię pociągało w studiowaniu zootechniki na warszawskiej SGGW? Bo ten wybór kierunku zaskakuje.
Uczelnia była blisko mojego mieszkania. Kochałam zwierzęta i stąd ten wybór. Moją drugą uczelnią jest Uniwersytet Warszaw- ski, gdzie skończyłam dziennikarstwo. A ważną szkołą zawodu były dawna radiowa Trójka oraz TVN i TVN24.
Wywalczyłaś sobie szczęście. Dziękuję. Sprawdzę dziś, ile wytrzymuję w desce. Ciekawe, kto jeszcze zrobi to po przeczytaniu tego wywiadu.