MODA

Polska to my!

26.05.2023 Fashion Post

Polska to my!

W ramach naszego cyklu „Przypominamy” powracamy do wywiadów i artykułów z poprzednich numerów Fashion Magazine. 

Fashion Magazine nr. 65

Nasze bohaterki to młode, piękne kobiety, które dowodzą, że hashtagiem #jestempolka możemy oznaczać się nawet wtedy, gdy płynie w nas inna krew, mamy inny kolor skóry, a nasza rodzina pochodzi z drugiego końca świata. Dla każdej z nich Polska oznacza coś innego – rozwój, karierę, miłość, rodzinę. I taka ojczyzna nam się bardzo podoba!

Rozmawiał: BARTEK ZWIERZ
Zdjęcia: ALDONA KARCZMARCZYK/ VAN DORSEN ARTISTS

MASHA

Pół-Polka, pół-Rosjanka urodzona w Kaliningradzie. Polskę pokochała za serdeczność i gościnność. Przyjechała tu na studia.

Kiedy pierwszy raz przyjechałaś do Polski?

Urodziłam się i mieszkałam w Kaliningradzie, często więc z rodzicami jeździliśmy na zakupy do Trójmiasta. Gdy byłam dzieckiem, Polska robiła na mnie kolosalne wrażenie. Ludzie wydawali mi się sympatyczniejsi i bardziej otwarci niż w Rosji, a w sklepach wybór słodyczy przyprawiał o zawrót głowy. Teraz nie ma już takiej różnicy między Polską i obwodem Kaliningradzkim, ale jeszcze kilka lat temu wizyta tutaj wydawała się wycieczką do innego, lepszego świata.

To wtedy podjęłaś decyzję o studiowaniu w Łodzi?

Nie, chciałam studiować na Akademii Wychowania Fizycznego, a uczelnie w Moskwie i Petersburgu były zbyt daleko od domu. Łódź była stosunkowo blisko Kaliningradu, a złożenie papierów i rozpoczęcie studiów w miarę proste. I tak znalazłam się w Łodzi.

Jakie były twoje pierwsze wrażenia?

Niesamowite było dla mnie to, że ludzie w Łodzi się nie spieszą, nie gonią za karierą i pieniędzmi, mają na wszystko czas. Gdy ktoś potrącił mnie w sklepie, uśmiechał się i przepraszał. W porównaniu z Kaliningradem różnica w sposobie życia była ogromna.

Czyli Polska przywitała cię z otwartymi ramionami?

Niestety nie. Pamiętam, jak na pierwszych egzaminach nauczyciele dokuczali mi z powodu słabej, ich zdaniem, znajomości polskiego. Było w tym dużo złej woli, jakby władzom uczelni nie podobało się, ze studiują u nich Rosjanie.

W Rosji często mówi się, że Polacy nie lubią Rosjan. Rozumiem, że ten stereotyp okazał się prawdziwy?

Nie do końca. W Polsce poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, odkryła mnie też agencja modelek, stwarzając wiele nowych możliwości. Dokuczanie, że jestem Rosjanką i nie znam polskiego, skończyło się, gdy po roku mówiłam już płynnie.

Czyli zostajesz tutaj na stałe?

Nie mam takich planów, chciałabym w przyszłym roku wziąć urlop dziekański i wyjechać za granicę, spróbować sił w stolicach mody.

Tej decyzji nie zmieniłaby nawet miłość do Polaka?

(śmiech) Nie mogłabym się zakochać się w Polaku. Gdy widzę moje polskie koleżanki, które za swoich partnerów robią niemal wszystko – od pomysłu na wakacje po kupienie biletów na samolot – trochę mnie to denerwuje. Lubię, gdy mężczyzna przejmuje inicjatywę, a w Polsce rządzą kobiety.

To chyba dobrze?

Niekoniecznie, w pewnych kwestiach jestem tradycjonalistką.

ANTONIA

Płynie w niej krew polska i niemiecka. Marzy, by zostać reżyserką i rozwijać karierę w Polsce, bo jak mówi: „Jeśli ja nie będę tworzyć takiej Polski, w jakiej chciałabym żyć, to kto?”.

Jesteś w połowie Niemką, w połowie Polką. Która połowa jest Ci bliższa? 

Ta polska. Wydaje mi się, że takie pomieszanie kultur i doświadczeń nie jest balastem, może jedynie wzbogacać.

No dobrze, to zapytam inaczej. Po której stornie Odry wyobrażasz sobie swoją przyszłość? 

W Polsce. Nie mam co do tego wątpliwości. Może zabrzmi to patetycznie, ale chcę być częścią rozwoju tego kraju, bo czuję się Polką. Jeśli ja nie będę tworzyć takiej Polski, w której chciałabym żyć, to kto?

Czy jest coś, co chciałabyś przenieść z Niemiec do Polski?

Dbałość o tradycje i brak kompleksów. Ludzie w Niemczech są o wiele bardziej pewni siebie, widać to na każdym kroku. Gdy komuś coś nie podoba, po prostu to mówi, nie chowa urazy. Bardzo podoba mi się też to, że Niemcy mimo swojej trudnej historii potrafią dbać o przeszłość, pielęgnować tradycje przodków. Niemal w każdym miasteczku co roku mieszkańcy obchodzą święta ludowe, przebierają się w stroje z epoki, wspominają dawne czasy, przepisy i zwyczaje. U nas ludowość kojarzy się wciąż z czymś wiejskim i obciachowym, a szkoda, bo to jest naprawdę piękne i inspirujące

Niemcy mogą nauczyć się czegoś od nas?

Oczywiście! Niemcy – wbrew temu, co się mówi w Polsce – podziwiają nasz kraj, bardzo doceniają transformację ustrojową i sukces gospodarczy. Myślę, że przydałoby się im trochę polskiej spontaniczności i beztroski. W Niemczech bardzo ważna jest kariera i wyniki w pracy. Wszystko musi być na piątkę. W Polsce ludzie wciąż pamiętają, że ważne jest też samo życie.

Stosunki między naszymi krajami bywają napięte. Zdarzało ci się oberwać na lekcji historii za to, że twoja mama jest Niemką?

Czasami miałam do czynienia z żartami, ale raczej przyjaznymi. Nie spotkałam się nigdy z nienawiścią do mnie z racji tego, że moja rodzina pochodzi z Niemiec. Wbrew temu, co się mówi, ludzie w Polsce są tolerancyjni. Nie mam co do tego wątpliwości.

Chcesz wykorzystać znajomość niemieckiego w przyszłości?

Planuję wyjazd do Berlina na studia reżyserskie. W Niemczech mam dużą rodzinę, mieszka tam moja mama. Zobaczymy… Powinnam więc się tam odnaleźć, ale na pewno wrócę do Polski.

Akcja twojego pierwszego filmu będzie rozgrywać się w Polsce czy Niemczech?

W Polsce, mówiłam już, że mam tu własną misję (śmiech).

PAULINA

Jej ojciec Urugwajczyk pielęgnował w niej uczucie do swojej ojczyzny, w której zresztą i ona zakochała się od pierwszego wejrzenia. Ale jedyną jej stałą miłością jest Polska i polska kuchnia.

Wychowałaś się w Gdańsku, dziadek mieszka w Grecji, a korzenie masz w Urugwaju. Czujesz się Polką czy obywatelką świata?

Nie zastanawiam się nad tym. Mieszkam całe życie w Polsce, mam tu rodzinę, ale rzeczywiście mój tata jest Urugwajczykiem, który dba, abym miała kontakt z tamtejszą kulturą i językiem. Przynajmniej raz na dwa lata latam do Ameryki Łacińskiej, często odwiedzam też Grecję, gdzie mieszka rodzina ojca. Taka multikulturowość jest bardzo fajna, otwiera na świat, pozwala łatwiej przyswajać zmiany, które przynosi życie.

Na swoim internetowym profilu napisałaś, że Urugwaj uczynił się tym, kim jesteś, a tamtejsze jedzenie, rytmy cumbia i język hiszpański zawsze poprawiają ci humor. Rozumiem, że serce zostało za oceanem?

(śmiech) Kocham Urugwajczyków za otwartość i bliskość z ludźmi, za to, że są bezpośredni w zwykłych, codziennych kontaktach. Nawet Grecy ze swoją śródziemnomorską kulturą nie są choćby w połowie ta swobodni jak Urugwajczycy. Ktoś powiedział, że w Ameryce Południowej można się zakochać od pierwszego wejrzenia. I sporo w tym prawdy.

Miłość do Urugwaju pojawiła się, kiedy pierwszy raz wylądowałaś w Montevideo?

Nie! Tata, który jest Urugwajczykiem, od zawsze opowiadał mi o swojej ojczyźnie, rozmawiał ze mną po hiszpańsku, abym bez problemu mogła komunikować się z rodziną za oceanem. Ojczyzna była dla taty czymś niesamowicie ważnym, nie wyobrażał sobie, żeby jego córka nie miała kontaktu ze swoimi korzeniami.

Pewnie już tylko czekasz, żeby skończyć szkołę w Polsce i zamieszkać na stałe w Urugwaju?

Niekoniecznie. Moim pierwszym językiem jest polski, wychowałam się w polskiej kulturze. Najtrudniej chyba byłoby mi się rozstać z polskim jedzeniem, może się to komuś wydawać zaskakujące, ale nasza kuchnia wyróżnia się bogactwem warzyw i owoców. W Urugwaju je się głównie steki wołowe, a to już jest jedzenie dla prawdziwych twardzieli (śmiech). W przyszłości chcę podróżować, zobaczyć trochę świata. Nie wiem jeszcze, gdzie zapuszczę korzenie. Może to właśnie wielokulturowość teraz przez mnie przemawia…

Masz ciemną karnację. Na polskiej ulicy wciąż widać niewiele dziewczyn, które są do ciebie podobne. Czy spotkały cię z tego powodu jakieś nieprzyjemności?

Nigdy! Często słyszy się, że w Polsce można usłyszeć rasistowskie zaczepki albo zwyczajnie oberwać za „niewłaściwy” wygląd. Ale mnie to ominęło. Zdarza się jednak, że ludzie w moim rodzinnym Gdańsku mówią do mnie po angielsku, bo są przekonani, że nie jestem stąd. Ale to jest urocze, nie ma w tym nic niewłaściwego.

DANIELA

Filipińską urodę zawdzięcza mamie. Uważa, że Polska w ciągu zaledwie kilku ostatnich lat bardzo
się zmieniła i że jest to właśnie zasługa obcokrajowców.

Często odwiedzasz rodzinę mamy na Filipinach?

Byłam tam tylko raz w życiu. Miałam osiem miesięcy, więc nic nie pamiętam. Z rodziną utrzymuję kontakt jedynie za pośrednictwem mediów społecznościowych. Ale wszystko przede mną, na pewno nadrobię zaległości. Tym bardziej że mama bardzo tęskni za ojczyzną i chciałaby tam wreszcie pojechać. 

Czyli Polska jest na razie Twoim jedynym domem?

Zgadza się, choć nie zawsze dane mi było czuć się tu jak w domu. Pamiętam, że dzieci w pierwszej klasie wyzywały mnie ze względu na moje imię i kolor skóry. A nauczyciele bezpardonowo wypytywali, jakim cudem znalazłam się w Polsce.

Przykre…

Chyba jeszcze bardziej niż docinki rówieśników. Takie wścibstwo, szczególnie dorosłych w stosunku do dziecka, bywa naprawdę okrutne. Tak jakby mój kolor skóry sprawiał, że można mnie wskazywać palcem, pytać o wszystko i traktować jak przedmiot.

Wciąż masz takie doświadczenia?

Na szczęście coraz mniej. Polska w ciągu zaledwie kilku ostatnich lat bardzo się zmieniła. Duża w tym zasługa obcokrajowców, którzy przyjeżdżają do Polski i próbują tu żyć. Ale wciąż zdarza się, że ktoś w impertynencki sposób zastanawia się, co ja tutaj robię.

Twoi rodzice poznali się, gdy pracowali na statku wycieczkowym. Ojciec Polak, mama Filipinka. Trudno było jej zdecydować się na przeprowadzkę do Gdańska?

Jestem z mojej mamy bardzo dumna. Na początku było ciężko, ale nie użalała się nad sobą. Była bardzo silna, nauczyła się szybko języka i odnalazła w naszym kraju.

Kiedy skończysz szkołę, chcesz zostać w Polsce?

Chcę podróżować, zobaczyć, jak wygląda świat. Nie zrozum mnie źle, Polska to naprawdę fajny kraj, który dla ludzi o innym kolorze skóry staje się coraz bardziej przyjazny, ale to wypytywanie, skąd jestem, bywa zwyczajnie niegrzeczne.

Rozumiem, że apelujesz do rodaków o powściągliwość?

Można tak powiedzieć. Chyba pora zaakceptować, że każdy z nas może mieć inną historię.

OSI

Dziś swój kolor skóry traktuje jak atut, dzięki któremu dostaje jeszcze więcej zleceń w Polsce, ale nie zawsze tak było. Siły i odwagi dodała jej nigeryjsko-polska rodzina.

Jak wspominasz dzieciństwo w Polsce?

Różnie. Mam wspaniałych rodziców, którzy uprzedzali mnie, że ludzie mogą różnie reagować na mój kolor skóry. Nigdy nie mieliśmy ograniczeń, zahamowań, limitów. Robiliśmy to, co chcieliśmy. Mam fantastyczne rodzeństwo, z którym mogłam porozmawiać na każdy temat. Ale w przedszkolu bolało, gdy koleżanka spytała, czy mój kolor skóry jest wynikiem brudu. Albo gdy we wczesnej podstawówce pani kazała mi recytować wierszyk „Murzynek Bambo”. Łzy leciały mi po policzkach, nie powiedziałam ani słowa.

Straszne!

W domu staraliśmy się obracać to w żart. Stworzyliśmy ranking wyzwisk. Pamiętam, że nic nie przebiło wtedy „asfaltu” – tak nazwali kiedyś mojego brata Izu, który jest trochę ciemniejszy od nas. Ależ się z tego śmialiśmy… Mnie wyzywali jakoś tak banalnie – małpa, Murzynka… Słabe, mało kreatywne.

Bałaś się wychodzić z domu?

Na własnym podwórku i w szkole czułam się bezpiecznie, ale w miejscach, gdzie mnie nie znano, bywało groźnie. Zdarzały się wyzwiska, zaczepki. Może właśnie dlatego nie lubiłam wypadów w inne rejony miasta, gdzie łatwiej było spotkać chuliganów. Oni nigdy nie odpuszczali, zawsze musieli dogryźć.

W wieku 11 lat wyjechałaś do siostry mamy do Irlandii, poczułaś się bezpieczniej?

ak, wołałam tam często: „Mamuś, patrz ile tu czarnych!”. Ale najbardziej podobała mi się w Irlandii ta wyśmiewana u nas poprawność polityczna. Ludziom tam po prostu nie wypada powiedzieć czegoś przykrego innej osobie. Wyjazd do Irlandii bardzo mi pomógł, poszerzył horyzonty, wpłynął na mentalność. W efekcie nie jest ona ani polska, ani irlandzka, ani nigeryjska. Może dlatego łatwiej mi się integrować z innymi.

To tam zaczęłaś swoją przygodę z modą. Naomi Campbell, jedna z najsłynniejszych czarnoskórych modelek, twierdzi, że ta branża wciąż bywa rasistowska. Zgadzasz się z jej opinią?

Wciąż niewiele jest czarnoskórych dziewczyn na wybiegach i w sesjach. Czasem wydaje mi się, że projektanci zatrudniają je tylko po to, żeby nikt nie zarzucił im dyskryminacji. Pamiętam, jak zrobiło mi się przykro, gdy na początku mojej pracy niemiecka agencja nie chciała mnie zatrudnić, bo „nie będą promować czarnej dziewczyny”. W mentalności wielu projektantów pokutuje przekonanie, że rzeczy lepiej sprzedadzą się na białych modelkach.

Polska branża mody też dyskryminuje?

Nie mogę tak powiedzieć. Wydaje mi się nawet, że mój kolor skóry jest w Polsce atutem, dzięki któremu mam więcej zleceń. W ciągu ostatnich lat Polska bardzo się zmieniła. Na każdym kroku spotkać można ludzi, którzy nie urodzili się w naszym kraju, zjeść coś pysznego w orientalnej knajpce. Kiedyś, gdy widziałam grupę nastolatków, bałam się koło nich przechodzić, zastanawiałam się, jak tym razem mnie wyzwą. Teraz też się stresuję: „Kurczę, pewnie zaraz znów ktoś mnie poprosi o zdjęcie” (śmiech).

Czujesz się Polką?

Jak najbardziej. Nie słychać tego? (śmiech).

Co chciałabyś przekazać o tolerancji naszym rodakom?

Żeby nie używali słowa „Murzyn”, bo boli i jest okrutne.

Fotograf: Aldona Karczmarczyk/Van Dorsen Artists

Stylizacja: Ilona Glapa

Modelki: Antonia/As Management, Daniela/Avant Models, Masha/Mango Models, Osi Ugonoh/Chili Models, Paulina Pitsikali/New Age Models

Makijaż: Agata Kalbarczyk

Współpraca: Ada Iwanicka/NARS Cosmetics

Fryzury: Adam Szaro

Manikiur: Basia Majewska/ Studio Piękna przy ul. E. Plater 8 w Warszawie

Scenografia: Piotr Stachurski

Asystenci fotografa: Zbigniew Szych, Paula Chamernik/Studio Las Asystentka stylistki: Małgorzata Ejmocka

Asystentka produkcji: Zofia Pacholczyk

Produkcja: Jagoda Komenda

Makijaż wykonano kosmetykami NARS Cosmetics