MODA, KULTURA

Takie rozmowy mają sens – rozmowa z Damianem Kocurem

17.09.2024 Fashion Post

Takie rozmowy mają sens – rozmowa z Damianem Kocurem
Fot. FLORIAN GATZ

W ramach naszego cyklu „Przypominamy” powracamy do wywiadów i artykułów z poprzednich numerów Fashion Magazine. Dzisiaj zapraszamy do lektury wywiadu z Damianem Kocurem. 

Fashion Magazine nr. 81

Objawienie polskiego kina, nagrodzony w Wenecji reżyser, który wychował się na śląskim blokowisku, przemycał przez granicę wódkę, a w szkole był ofiarą przemocy. Czy jego film „Chleb i sól” traktujący o ksenofobii, rasizmie i homofobii to opowieść o nim czy może o nas? Skąd takie zachowania biorą się w ludziach? I dlaczego trzeba im mówić „nie”? O swojej drodze na szczyt Mateuszowi Szymkowiakowi opowiada Damian Kocur.

To dziś najgłośniejsze nazwisko polskiego kina, a talent to słowo, które świetnie je określa. Odkąd jesienią zeszłego roku Damian Kocur na Festiwalu Filmowym w Wenecji zdobył nagrodę za swój debiut fabularny „Chleb i sól”, jest w nieustannym pędzie. Żeby z nim porozmawiać, trzeba umówić się kilka tygodni wcześniej. To jego czas. Po Wenecji były Festiwal w Gdyni, nagroda Bestsellerów Empiku i siedem nominacji do Orłów! Spotykamy się w piątkowe przedpołudnie w warszawskim kinie Muranów. Mieszka niedaleko, uwielbia tu bywać. Tu zresztą, z jego udziałem, odbywał się przedpremierowy pokaz „Chleba i soli”. Jest wybitnie szczery i bezkompromisowy. A to, że wie, kim jest i co chce robić, to jego ogromna moc. Przychodzi punktualnie. Jak zawsze ubrany na czarno. Jest zimno, więc zamawiamy herbatę. Mogę włączyć dyktafon? – Akcja! – odpowiada.

Dużo się dzieje – festiwale, nagrody, widzowie i krytycy, którzy wychodząc z kina, pieją z zachwytu. Fruwasz nad ziemią?

Chyba mam już za dużo lat, by mi się przewróciło w głowie. To może zabrzmieć dziwnie, ale jestem przyzwyczajony do nagród, mam ich naprawdę sporo, ale zdobyłem je za krótkometrażowe filmy, o których nie było aż tak głośno. Nagrody nie robią więc na mnie większego wrażenia. Poza tym prestiż niektórych z nich jest umowny, on na mnie działa, kiedy mam z nich mocno namacalne profity – coś, co uruchamia kontakty, dzięki którym łatwiej będzie mi zrobić nowy film, albo pieniądze, które na przykład pozwoliły mi przetrwać przez cały pandemiczny czas.

Czyli sukces nie jest w stanie przewrócić ci w głowie?

Nie wiem, czy to kwestia wychowania czy środowiska, ale wydaje mi się, że ja od samego początku, jeszcze zanim zacząłem robić filmy, miałem w sobie dużo takiej dobrze rozumianej arogancji. Poczucia, że wiem, co to jest dobre kino. Gdy zacząłem je robić, a moje filmy były dobrze przyjmowane, tylko się w tym utwierdzałem.

Co to jest dobre kino?

Dobre kino eksperymentuje, poszukuje nowych dróg, jest odważne, nie próbuje na siłę przypodobać się widzowi, nie epatuje tanimi środkami do brania zakładników na widowni. Trzeba bardzo uważać, bo czasem można zrobić kilka kroków za daleko i wtedy jest too much. Emocje muszą być wiarygodne, prawdziwe.

Jak się do tego dochodzi, kiedy wychowuje się w domu, w którym nie ma kina, teatru, wystaw, książek?

U mnie w domu nie było nawet gazet.

Jak to możliwe?

Musiałbyś porozmawiać o tym z moimi rodzicami. Nie mam do nich żalu, byli tak zajęci pracą w fabryce, że kiedy wracali do domu, zajmowali się żyćkiem. Zwyczajnie nie mieli potrzeby obcowania z kulturą. Poza tym w moim mieście (Łaziska Górne w województwie śląskim – przyp. red.) dostęp do kultury był bardzo ograniczony.

Niestety wciąż wykluczenie w dostępie do kultury to duży problem małych miejscowości.

To się zaczyna powoli zmieniać, ale zdecydowanie zbyt wolno. Pamiętam, że stał u nas taki budynek, który nazywał się Dom Kultury Huty Łaziska. I jedyne, co z niego kojarzę, to wypożyczalnia kaset wideo. Nic więcej. Oglądałem więc te filmy bez żadnego prowadzenia, czysto intuicyjnie.

A na czym pierwszy raz byłeś w kinie?

Na „Królu Lwie” w Katowicach. Miałem wtedy 11 lat. Dobrze trafiłem, bo to sugestywna, świetna animacja. Zresztą uważam, że niektóre animacje są o wiele lepsze niż filmy fabularne, bo choć są wyabstrahowane od rzeczywistości i metaforyczne, dotyczą prawdy oraz szczerych przeżyć i doświadczeń.

Kiedy poczułeś potrzebę obcowania z kulturą?

Oprócz oglądania wypożyczonych VHS-ów dużo czytałem, bo w ten sposób uciekałem od rzeczywistości wokół mnie.

To prawda, że gdy wyjeżdżałeś na saksy do Niemiec, zabierałeś jeden plecak ubrań, a drugi książek?

Tak było, w wakacje w trakcie studiów pracowałem w Berlinie, ale też w małej wsi na południu Niemiec i tam już totalnie nie było co robić w wolnym czasie, więc książkami świetnie go sobie organizowałem.

A kiedy na poważnie pojawiło się kino?

W Berlinie, po początkowym wkręceniu się w fotografię, w Klubie Polskich Nieudaczników poznałem dziewczynę, z którą zgadaliśmy się, że pojeździmy po Europie stopem. Zaczęliśmy się przyjaźnić, ona okazała się kinofilką, zaczęła wysyłać mi dużo płyt DVD z różnymi filmami.

Ale podobno zacząłeś nagrywać filmy, bo czułeś się samotny?

Tak, choć przede wszystkim dlatego, że zawsze miałem w sobie taką potrzebę, żeby istnieć, żeby mnie ludzie zauważali.

Do dzisiaj masz w sobie tę potrzebę?

Zdecydowanie, wydaje mi się, że to jest moja główna siła napędowa.

Czyli zaleta?

Myślę, że może to też być bardzo duży problem. Ja dlatego robiłem tak kompulsywnie, właściwie co roku, filmy krótkometrażowe, bo mam dużą potrzebę istnienia, bycia.

Jesteś egocentrykiem?

Jestem egocentrykiem, ale nie egoistą, bo to są jednak dwie różne sprawy. Egocentryk jest świadomy tego, że nim jest, a egoista nie. Ja myślę o innych, czuję się za innych odpowiedzialny, cierpię z innymi. Ale oczywiście, jestem skoncentrowany na sobie.

Słyszałem o tobie coś, co powinno się spodobać twojemu egocentryzmowi: cudowny chłopak polskiego kina. Fajne?

Krępujące, bo nie jestem już chłopakiem, ale starym koniem, jedynie debiut fabularny zrobiłem, mając 38 lat. A cudowny? Jestem leniwy, miałem dużo szczęścia z tym filmem. Najbardziej chciałbym słyszeć o sobie, że jestem zdolny.

Trudno jest w Polsce zadebiutować fabularnie?

Jeśli ktoś ma dobry tekst i sprawnego producenta, to teraz naprawdę nie jest to trudne, ważne jednak, by mieć pomysł.

„Chleb i sól” jest o tobie?

Elegancko pytasz, miałem ostatnio rozmowę z panią Beatą Tadlą w Onet Rano. Jeździmy samochodem po Warszawie, jestem półśnięty po gali Bestsellerów Empiku, gdzie spotkałem trochę znajomych i razem pobalowaliśmy, a ona mnie pyta, czy to jest film o mnie i czy wątek homoseksualny jest z mojego życia. Dzisiaj żałuję, że jej nie zapytałem, jaki ona seks lubi, bo wydaje mi się, że to nie są pytania na miejscu, zwłaszcza zadawane w wywiadzie emitowanym na żywo.

Wracając do filmu, jest o tobie?

W pewien sposób na pewno, wiele zaciągnąłem ze swojego życia. Dlatego umiejscowiłem fabułę na prowincji, bo doskonale ją znam, tam dorastałem. Każdy film, nawet najbardziej oderwany od życia twórcy, będzie jednak w jakimś stopniu o nim. Dlatego nie byłbym w stanie zrobić filmu na podstawie czyjegoś scenariusza.

Długo pracowałeś nad tym scenariuszem?

Bardzo krótko, dwa tygodnie. Ale ta historia była w mojej głowie od dawna, była nażyta, miałem ją w ciele. Musiałem ją tylko ubrać w sceny.

Pełne przemocy sceny z dresiarzami na blokowisku znasz z dzieciństwa?

Totalnie. Sam byłem przez pewien czas blokersem, wiesz, dresik, adiki, ogolony na pałę.

Piwko między blokami?

Alkoholu piłem akurat mało. Raz na tydzień, kiedy szliśmy na dyskotekę. To były takie wypady, że co piątek szło się na disco do tancbudy, takie małomiasteczkowe „manieczki”. I tam było dużo alkoholu. I przemocy.

Do tego kobiety traktowane przez mężczyzn instrumentalnie?

Bingo! To okropne. I wiadomo, najgorszą obelgą, jaką można tam było usłyszeć pod swoim adresem, był „pedał” albo „cwel”.

Czułeś, że te „manieczki” nie są twoje?

Tak, ale próbowałem w tym jakoś uczestniczyć, bo nie miałem innego wyjścia. W mniejszych ośrodkach trudno jest wtopić się w tłum, żeby znaleźć siebie i swoje środowisko. Chociaż dzisiaj młodzi ludzie już są na szczęście zupełnie inni, bardziej otwarci.

To w tamtym czasie przemycałeś wódkę z Czech?

To był szybki sposób na zarobienie dodatkowej kasy.

Ile można było zarobić na butelce?

Kilkadziesiąt złotych, na paru butelkach. Przemycałem wódkę, ale też podróbki markowych ubrań. Ubierałem się w dziesięć dresów jeden na drugi i tak przekraczałem granicę. Było to podwójnie nielegalne, bo nie miałem ukończonych 18 lat, ale nigdy żaden z celników nie sprawdził mojego wieku.

Po maturze trafiłeś do fabryki, w której pracowali rodzice?

To był potworny czas. Trzyzmianowa praca, zegar biologiczny rozstrojony, trudne warunki, toksyczne powietrze, ogromny hałas, pierwsze trzy dni płakałem z bezsilności. Traumatyczne doświadczenie, które mocno mnie spionizowało i uświadomiło, że intelektualnie to nie jest moje miejsce, dlatego czułem, że muszę się, kurwa, wziąć do nauki. Od stycznia do maja uczyłem się sam niemieckiego, ostatecznie trafiając z bardzo dobrym wynikiem na germanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zrobiłem tam licencjat.

Kiedy na premierze „Chleba i soli” nagrywaliśmy wywiad do telewizji i stanęliśmy obok siebie, zauważyłem że stoisz jakoś krzywo. To piętno pozostawiło środowisko, w którym dorastałeś?

Dokładnie tak powiedziała mi rehabilitantka, do której trafiłem kilka lat temu, gdy miałem problemy z kręgosłupem. Usłyszałem, że mam klasyczną postawę osoby, która jest przygotowana albo do obrony, albo do ataku. Taki atawizm.

Trafiła w punkt?

Pewnie. U mnie w szkole środowisko było bardzo przemocowe.

Byłeś ofiarą przemocy?

Zdecydowanie.

Bo byłeś mniejszy od rówieśników?

chodzić do szkoły. Miałem paru kolegów, którzy byli superagresywni słownie, ale przede wszystkim fizycznie. Ciągle kogoś bili, popychali, opluwali, ciągnęli za włosy. Ralph Kaminski śpiewa, że podstawówka to była dla niego trauma. Dla mnie też. Kiedy się skończyła, odetchnąłem. Ale w liceum wcale nie było lepiej.

Naprawdę to wszystko tylko dlatego, że byłeś niższy?

Właśnie dlatego, że byłem jednym z niższych chłopaków.

Znajomi z podwórka nie mają ci dziś za złe, że w „Chlebie i soli” pokazałeś ich w takim – skądinąd prawdziwym – świetle?

To nie jest film dokumentalny, a ja się z nimi bardzo rzadko widuję. Oni mają świadomość, gdzie i jak dorastaliśmy i że niektórzy mieli na podwórku przejebane tylko dlatego, że mieli nie takie buty.

Film traktuje o ksenofobii, rasizmie, homofobii. Skąd się one biorą w człowieku?

Nienawiść do inności jest efektem nienawiści wobec siebie, nieprzepracowanych rzeczy z dzieciństwa, braku akceptacji i przemocy, w której się dorastało. Poza tym ludzie często przejawiają takie zachowania tylko dlatego, żeby zwrócić na siebie uwagę.

W filmie pojawia się także wątek mentalnej przemocy wobec dziecka. Dlaczego?

To jest coś, co znają wszyscy, którzy mają za sobą chociażby edukację muzyczną.

A za plecami ambitnych i niezrealizowanych rodziców?

Prawdziwym koszmarem jest przenoszenie swoich niezrealizowanych ambicji i potrzeb na dziecko. Jestem zszokowany, że ludzie w kinie śmieją się w momencie, gdy dziecko przy fortepianie siedzi i płacze, bo już nie chce grać. Zaprosiłem na jeden z seansów kilku psychologów i oni mówią, że to ciekawe, bo ta scena nie jest zabawna, jest typową sceną przemocy wobec dziecka.

Skąd więc tu śmiech?

Ci, którzy płaczą na tej scenie, mają podobne doświadczenia, a ci którzy się śmieją, patrzą na nią z perspektywy absurdu. Ale nie chcę oceniać, każdy ma prawo odbierać tak, jak chce. Natomiast ciekawe, dlaczego czasem śmiechem reagujemy na przemoc. Czy zastanawiamy się nad tym, że gdyby to nie było kino, ale prawdziwa sala koncertowa, i ten chłopiec rzeczywiście by płakał, a publiczność się śmiała, to jak on by się czuł?

Dlaczego pracujesz z aktorami nieprofesjonalnymi?

Mniej kontrolują, jeśli tylko da się im trochę wolności, a jednocześnie poczucie bezpieczeństwa. W przypadku tego filmu mają też pewne właściwości, których nie mają aktorzy zawodowi. Bracia są braćmi, więc nie muszą dogrywać swojej relacji, a Tymoteusz naprawdę jest pianistą. Ale cieszy mnie, że świetni aktorzy, z najwyższej półki, jak chociażby Dawid Ogrodnik, doceniają i potrafią pochwalić „Chleb i sól” – film, w którym nie ma tak naprawdę aktorów. Bo ja nie potrzebuję aktorów, żeby zrobić dobry film, potrzebuję ludzi, których lubię, żeby zrobić dobry film.

Twoim sposobem na pracę jest też spanie z całą ekipą w lokacjach, w których nagrywacie?

Poza poczuciem miejsca chodzi o jeszcze intensywniejsze przebywanie z ludźmi, z którymi robi się film, a w efekcie o swobodę. W zeszłym roku pojechałem na majówkę pod namiot do lasu w Karkonoszach. Nie znałem nikogo oprócz jednego kolegi, który nas skrzyknął. Pierwszego dnia było spokojnie, ale już trzeciego wszyscy razem kąpali się nago w rzece. Kwestia przebywania ze sobą jest niezwykle ważna. Tak w życiu, jak w kinie. Wtedy mamy do czynienia z prawdziwymi relacjami, nie tymi napisanymi w scenariuszu.

Byłeś zaskoczony nagrodą w Wenecji?

Ciąg dalszy w najnowszym wiosennym numerze Fashion Magazine!

Do kupienia od dziś w salonach Empik oraz w wersji cyfrowej w App Store i Google Play