KULTURA

Dziewięć lat po. Wszystko czego nie chcesz wiedzieć o wyborach, ale musisz

17.04.2020 Michał Zaczyński

Dziewięć lat po. Wszystko czego nie chcesz wiedzieć o wyborach, ale musisz
Fot. Zuza Krajewska, Bartek Wieczorek. Stylizacje: Andrzej Sobolewski. Fashion Magazine, 2011.

Jesienne wydanie „Fashion Magazine” z 2011 roku było szczególne. Dostępne w sprzedaży tuż przed wyborami parlamentarnymi, obrało sobie za cel przekonanie czytelników, by poszli na wybory. Frekwencja bowiem kulała i zwykle oscylowała wokół 50 proc., co oznaczało, że niemal połowie Polaków – zwłaszcza tym młodym – było obojętne, kto będzie nimi rządzić. Mówiono nawet, że może i ludzie z nas wspaniali, ale społeczeństwo żadne. Co więcej, polski parlament był mężczyzną. Panowie zajęli blisko 80 proc. miejsc w Sejmie i ponad 90 proc. w Senacie. Szefowie wszystkich partii wprowadzonych do Sejmu byli mężczyznami, podobnie jak wszyscy marszałkowie i wicemarszałkowie, a z jednym kobiecym wyjątkiem mieli 100 proc. w prezydium i konwencie seniorów. Stąd idea okładkowej sesji magazynu: oddać władzę kobietom. Zdjęcia wykonali Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek, stylizował Andrzej Sobolewski, a Zuzanna Bijoch wcieliła się w rolę przywódczyni narodu. Czy raczej przywódczyń, bo za inspirację posłużyły m.in. kampanie prezydenckie w USA, jedna z twarzy pomarańczowej rewolucji na Ukrainie – Julia Tymoszenko oraz polskie lata 80., siermiężne niczym bukiet goździków i paczka „Mocnych”, za to zaczętych słynnym Sierpniem, kiedy Lech Wałęsa przeskoczył płot Stoczni. W „Fashion Magazine” przez płot żartobliwie przeskoczyła kobieta.

Fot. Zuza Krajewska, Bartek Wieczorek, Fashion Magazine, 2011 rok.

Dowcipne były również wypisane obok sesji postulaty: koniec z podróbkami czy luksusowe butiki w każdym mieście. „Nasza kandydatka to człowiek, któremu można zaufać” było jednak na serio. W 2011 roku mówiło się już sporo o szklanym suficie w korporacjach czy urzędach, ale niewiele o nierówności płac. Wprowadzono parytet płci, ale nadal niewiele zrobiono, by realnie ułatwić kobietom kariery. O prymitywnym, wszechobecnym seksizmie, obnażonym po latach przez #metoo nie wspominając.

Od tamtej sesji, tamtego „Fashion Magazine” i tamtych wyborów minęło blisko dziewięć lat. Mnóstwo się zmieniło; w wielu aspektach – niestety – na niekorzyść. Dziś bowiem znów rozmawiamy zarówno o prawach kobiet – patrz: zakaz aborcji – jak i o sensie wyborów; tyle że o jego braku.

Sejm głosami PiS zdecydował, że wybory odbędą się w maju; listownie. Kiedy dokładnie? Jeszcze niewiadomo; ustawa jest teraz w Senacie. Wiadomo jednak, jak będą wyglądały. 

Fot. Zuza Krajewska, Bartek Wieczorek, Fashion Magazine, 2011 rok.

Na tydzień przed nimi Poczta Polska dostarczy nam tzw. pakiet wyborczy – a w nim m.in. kartę do głosowania. Jedyne, co będziemy musieli zrobić, to postawić krzyżyk przy nazwisku wybranego kandydata, włożyć do koperty wraz ze swoimi danymi i w dniu wyborów wrzucić pakiet do specjalnie ustawionej skrzynki w naszym okręgu. Proste? Ani trochę.

Pakiet ów Poczta wyśle bowiem na adres widniejący w spisie wyborców – czyli albo naszego zameldowania, albo taki, który sami wcześniej wskażemy. Tyle że możemy z tym nie zdążyć; niektóre organizacje obliczyły, że będziemy mieli na to ledwie jeden dzień.  W przeciwieństwie do „normalnych” wyborów, nie będziemy też mogli po prostu wziąć z urzędu zaświadczenia o prawie do głosowania i zagłosować tam, gdzie akurat przebywamy. W 2015 r., przed drugą turą wyborów prezydenckich, zrobiło to ćwierć miliona osób.

Fot. Zuza Krajewska, Bartek Wieczorek, Fashion Magazine, 2011 rok.

Kiepsko będzie za granicą; MSZ sam przyznaje, że w wielu krajach wyborów nie da się przeprowadzić. Nie wiadomo, czy będzie to możliwe choćby w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Holandii, Niemczech czy Irlandii. Tam, gdzie to się uda, wyborca sam zapłaci za oddanie głosu, tj. wyśle pakiet do konsulatu na własny koszt. Wątpliwe zatem, by wybory – jak wymaga tego Konstytucja – były powszechne.

Sam pakiet wyborczy Poczta potraktuje jak zwykły list. Nie będzie można go śledzić, zatem nie zyskamy żadnych gwarancji, że otrzymamy pakiet, ani żadnego dowodu, że go wysłaliśmy i nasz głos zostanie doliczony. Niczym opatrzności zawierzymy więc listonoszom.

A tych jest za mało. Konkretnie 25 tysięcy na 30 milionów pakietów. Może więc dojść do paraliżu poczty, która zajmie się wyłącznie wyborami i nasze przesyłki utkną w jej urzędach na długie dni. Średnio każdy z listonoszy dostarczy 1200 wyborczych przesyłek. „Najwyżej paru z nich umrze”, napisał ironicznie użytkownik jednego z wewnętrznych forów dla pocztowców. Bo spójrzmy prawdzie w oczy: dotarcie niemal do każdego domu w Polsce to ryzyko dla ich życia.

Podobnie w przypadku członków komisji obwodowych, liczących maksymalnie 45 osób. A te znaleźć się mają w każdej z blisko 2,5 tysiąca gmin lub dzielnic w przypadku Warszawy. Państwo będą siedzieć razem na kupie i nierzadko całą noc zliczać dostarczane przez listonoszy głosy. Brzmi jak worst job ever?

Majowe wybory narażą wreszcie nas. Długość kolejki, do której ustawimy się by wrzucić głos zawstydzi niejednego Lidla czy Biedronkę przed Wielkanocą. A dwumetrowa odległość i maseczki nie zawsze zadziałają. Odwoływane są matury czy egzaminy, zakazuje się wstępu do lasu, obowiązuje limit pięciu osób na pogrzebie i mogą nam wlepić mandat za kupno wina czy – to ostatni hit internetu – frytek. Wybory tymczasem – alleluja! – partia rządząca uznała za wolne od obecności koronawirusa.

Fot. Zuza Krajewska, Bartek Wieczorek, Fashion Magazine, 2011 rok.

Tyle w kwestiach technicznych. Teraz te prawne. Głosowanie – wbrew Konstytucji – nie będzie tajne: do karty z zakreślonym naszym kandydatem dołączymy przecież swoje dane. W ręce komisji obwodowych wpadnie więc atrakcyjny dla nich kąsek: wiedza, na kogo głosujemy. I powód by nas zmanipulować lub przyszantażować, byśmy w przyszłości zagłosowali tak, jak nam każą. 

Głosowanie nie będzie też równe. Tylko Andrzej Duda miał szansę prowadzić kampanię wyborczą. Jako urzędujący prezydent – z przerwami na tik toka – jeździł po kraju, a więc spotykał się z potencjalnymi wyborcami; był eksponowany w mediach, w których z oczywistych przyczyn zabrakło innych kandydatów. Wszyscy zawiesili kampanie; Duda – de facto nie. Zresztą media sparaliżował wirus i przestały patrzeć władzy na ręce.

Nic dziwnego, że kandydaci są wściekli. Zdaniem jednego z nich, konserwatywnego Szymona Hołowni, Andrzej Duda zachowuje się „moralnie skandalicznie (…), chowając się za zasłoną epidemii, czekając aż jego opiekunowie prawni uchwalą takie prawo, które pozwoli mu przeczołgać się przez próg wygranej w I turze”.

„Bez kampanii, bez przestrzegania prawa wyborczego, w trakcie potwornej epidemii (…) PiS będzie sobie wybierał prezydenta, dodała w „Polityce” lewicowa legenda felietonistyki, Daniel Passent.

To dlatego opozycja zastanawiała się, czy może nie wycofać swoich kandydatów z wyborów. Urzędujący Duda zostałby sam, a prawo wyborcze zakazuje takich solowych występów. Szybko jednak zgłosił się wybawiciel – sympatyzujący z narodowcami Marek Jakubiak. Dla lewicy i centrum jeszcze gorszy niż Duda; dla ogółu społeczeństwa zbyt radykalny. Zwycięzca pojedynku łatwy byłby więc do przewidzenia. Tempo w jakim zdobył głosy i moment startu w wyborach wielu uznało więc za akcję PiS-u, a Jakubiaka nazwano „słupem dla Dudy”.

Jego udział w wyborach – to z ostatniej chwili – nie jest jednak pewny. 14 kwietnia „Gazeta Wyborcza” podała, że jego listy poparcia zostały sfałszowane, a do ich przepisywania zatrudniono nieobeznanych w meandrach obecnej polityki cudzoziemców z Rosji, Białorusi i Ukrainy. Jednego dnia potrafili sfałszować karty z prawie 18 tysiącami nazwisk. Rzekomo płacono im od 40 zł za godzinę.

Fot. Zuza Krajewska, Bartek Wieczorek, Fashion Magazine, 2011 rok.

Opozycja, w tym kandydatka KO Małgorzata Kidawa Błońska, wezwała więc do bojkotu wyborów. Poparło go wielu publicystów, celebrytów, prawników. „Jestem obywatelem, który słucha nakazów konstytucji. Dlatego nie wezmę udziału w wyborach 10, 17 czy 24 maja”, napisał w „Rzeczpospolitej” Jacek Trela, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej. Publicystka Eliza Michalik dodała, że „żaden przestrzegający prawa człowiek nie powinien wziąć w nich udziału”  – To będzie zamach stanu, zamach na władzę w Polsce – ogłosiła.

Badania pokazały jednak, że Kidawy posłuchają głównie jej wyborcy i to oni zostaną w domu. Konkurenci więc, zwłaszcza Duda, zgarną jeszcze więcej głosów. Dlatego dziś, łącznie z Konfederacją, apeluje ona o przesunięcie terminu wyborów.

Pomogłoby w tym wprowadzenie stanu klęski żywiołowej. Ale PiS przekonuje, że wybory muszą się odbyć, bo ważna jest ciągłość władzy. Tyle że w przypadku wprowadzenia stanu klęski nic nie naruszyłoby tej ciągłości. Według prawa kadencja obecnego prezydenta zostaje bowiem przedłużona o czas trwania stanu nadzwyczajnego, a wybory mogą się odbyć nie wcześniej niż po 90 dniach od zakończenia tego stanu. 

Wówczas jednak mogłoby się wydać, w jakim stanie znajduje się gospodarka, jak nędzna – także na tle innych krajów Europy –  jest pomoc państwa oraz ile milionów z nas straciło pracę, zlecenia, oszczędności i widoki na przyszłość. Oraz – ma się rozumieć – zdrowie lub życie swoich bliskich, którymi rządząca partia ryzykuje, by na fali koniunktury (głównie: instynktownego gromadzenia się w dramatycznych chwilach wokół przywódcy) utrzymać się przy władzy. Mimo że prawo zabrania narażać ludzi na utratę zdrowia albo śmierć.

Fot. Zuza Krajewska, Bartek Wieczorek, Fashion Magazine, 2011 rok.

A co o wyborach myślą autorzy sesji sprzed dziewięciu lat w „Fashion Magazine”? – Mam nadzieję że ich nie będzie – skwitowała Zuza Krajewska. – Myśląc politycznie nie możesz ich zbojkotować. Ale rozsądek i empatia mówią: „WTF ?!”. To bardzo trudny moralny dylemat – przyznaje fotografka. I cytuje prof. Krzysztofa Simona, ordynatora oddziału zakaźnego szpitala we Wrocławiu: „trzeba ratować życie i zdrowie każdego, kogo się da, a nie narażać, kogo nie trzeba; ratować gospodarkę, która wbrew obowiązującej propagandzie okazuje się słaba”.

– To trudne pytanie bo z jednaj strony jestem wściekły na to, co robi rząd i uważam, że wybory nie powinny się odbyć w terminie: ani w normalnej formie ani korespondencyjnej. Jeżeli jednak się odbędą, to zagłosuję – mówi Bartek Wieczorek. 

Stylista Andrzej Sobolewski przyznaje, że rozważa zostanie w domu lub oddanie nieważnego głosu. – Sami nakręcają problem, że wybory muszą się odbyć, a może za chwilę ogłoszą jako ludzcy panowie, że jednak zmienili zdanie. I lud będzie się cieszył, że Duda taki dobry i zlitowany. I że dba o naród – zastanawia się Sobolewski.

Z opcji głosowania korespondencyjnego skorzystałoby dziś zaledwie 28,2 proc. Polaków – co trzeci mężczyzna i czwarta kobieta. To wg sondażu SW Reaserch dla „Rzeczpospolitej". Zagłosują głównie wyborcy PiS-u, a oni wierzą zapewnieniom swojej partii, że wybory będą bezpieczne i prawe. A co z tymi, którzy jej wyborcami nie są? „Po raz pierwszy po ’89 roku wielu polskich obywateli uzna, że wybory nie odbyły się w uczciwy sposób i nie będzie uznawać ich wyników”, pisze Jakub Majmurek w „Newsweeku”. 

Te wybory ignorują prawo, rozum i elementarną przyzwoitość. Nie powinny się teraz odbyć. Jeśli się odbędą będziemy postrzegani jako naród, który w ciągu zaledwie 30 lat na własne życzenie pozbawił się tak ciężko wywalczonej wolności i demokracji. Pokażemy światu, że jest nam wszystko jedno. Że jesteśmy bezwładni, bierni, mierni i niewiarygodni. Wybory w maju – jak prognozuje Majmurek – wywołają też chaos. Możliwe, że dlatego Policja zdecydowała właśnie o zakupie sprzętu do rozpędzania tłumów.