KULTURA
44. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, czyli co warto obejrzeć
25.09.2019 Antonina Rafałowska
W tym roku, tak jak i w poprzednim, uczestniczyliśmy w Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Tegoroczna 44. edycja to przegląd aż dziewiętnastu filmów w Konkursie Głównym. Trudno porównywać je ze sobą, gdyż każdy z nich został utrzymany w zupełnie innej konwencji. Niektóre cechuje wielka fantazja twórców, inne świetny scenariusz, a jeszcze kolejne klasyczna sterylność. Obejrzeliśmy większość z nich, dlatego prezentujemy recenzję pięciu dzieł, które naszym zdaniem zasługują na szczególną uwagę.
Boże ciało
,,Boże ciało” to z pewnością najgłośniejszy polski film ostatniego czasu. Stało się tak za sprawą licznych świetnych recenzji w środowisku, jednak jego pozycja ugruntowała się po ogłoszeniu jego kandydatury do Oscara. Film będzie naszym przedstawicielem w kategorii ”Najlepszy film nieanglojęzyczny”.
Choć ”Boże ciało” na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni nie zdobył głównej nagrody, można powiedzieć, że osiągnął jeszcze więcej – bezkonkurencyjnie podbił serca publiczności. Nie tylko otrzymał wielkie brawa po premierowej projekcji, ale również został nagrodzony Nagrodą Publiczności. Wśród 19 filmów nominowanych w Konkursie Głównych pełno było ambitnych i świetnych produkcji, jednak żadna inna nie spowodowała, że brakowało sił, żeby wstać z kinowego fotela.
Film opowiada o 20-letnim Danielu (Bartosz Bielenia), który przebywa w poprawczaku. Marzy, by zostać księdzem, jednak ze względu na kryminalną przeszłość jest to niemożliwe. Kiedy po warunkowym zwolnieniu dostaje pracę w zakładzie stolarskim, zaprzyjaźnia się z miejscowym proboszczem. Podczas jego choroby nadarza się okazja, by samemu pełnić posługę kapłańską. Chłopak jeszcze bardziej przekonany do swojego powołania, w pełni oddaje się nowej roli. Poznając miejscowe tajemnice postanawia zmienić mentalność mieszkańców, którzy coraz bardziej cenią jego kazania i działania. Ze względu na swój młody wiek, zaprzyjaźnia się z grupą młodzieży, wśród której prym wiedzie Marta (Eliza Rycembel), córka Kościelnej (Aleksandra Konieczna). Młody Daniel dalej tkwi w kłamstwie, nawet gdy grunt zaczyna palić się pod jego nogami.
W tym filmie ciężko znaleźć słabe punkty, gdyż nie ma ani jednego. Wymieniając te świetne, zacząć można chociażby od idealnie wywarzonego scenariusza Mateusza Pacewicza, który historię opartą na prawdziwych zdarzeniach starał się zapisać ponad 8 lat. Jego starania zostały również docenione w Gdyni, gdzie otrzymał Złotego Lwa za Najlepszy Scenariusz. Kolejnym aspektem, którym stoi cały film, są kreacje aktorskie. Aleksandra Konieczna jak zwykle zachwyca. Pomimo jej maniery w głosie, która towarzyszy wszystkim odgrywanym rolom, przekonuje nas w pełni do autentyczności swojej postaci. Grając zgorzkniałą kościelną jest tak samo autentyczna, jak wcielając się w Babcyjkę w ,,Ciemno, prawie noc”. Potrafi mikro ruchami powiek czy gestami rąk wznieść swoje postacie na wyższy wymiar. W przejmujący sposób przedstawia złość wobec świata i ludzi zrodzone z osobistej traumy. Jej córkę gra Eliza Rycembel, nagrodzona za tę rolę statuetką dla Najlepszej Aktorki Drugoplanowej. Mówi się, że dużo trudniej zagrać postaci mniej wyraziste i wedle tej teorii Konieczna miała łatwiejsze zadanie. Wydaje mi się jednak, że pomimo przekonującej roli Rycembel i wiarygodnemu wcieleniu, nie jest to kreacja tak dobra jak jej starszej koleżanki.
Na osobny akapit zasługuje Bartosz Bielenia wcielający się w głównego bohatera. Młody aktor, dla którego to pierwsza tak ważna i duża rola, miał nie lada trudne wyzwanie. Musiał odegrać postać, w które walczą ze sobą dwa światy – brutalnej codzienności i duchowych marzeń. Wewnątrz stale ściera się w nim Sacrum z Profanum. Pomimo podejmowanego przez niego życia w kłamstwie, nieustannie kibicujemy, by prawda nie wyszła na jaw. Chcemy, żeby mógł trwać w swoim powołaniu nie ponosząc za to żadnych konsekwencji. Bielenia za pomocą subtelnych metod aktorskich przekazuje nam wrażliwość bohatera, jego wewnętrzną walkę i sprzeczność. Nie jesteśmy zbombardowani czy atakowani jego emocjami. Jest tak autentyczny, jakby wprost wyjęty z prawdziwej historii, którą inspirowany był film. Autentyczności postaci dodaje jego czyste spojrzenie, które podkreślane jest przez autora zdjęć, Piotra Sobocińskiego. Operuje bliskimi kadrami skupiającymi się na twarzy bohatera. Większość kadrów w filmie ma ten sam charakter, przekazując nam główną myśl filmu – jaka jest istota ludzkiej natury i jaka jest rola człowieka? Czy to człowiek jest rzeczywiście kowalem własnego losu, czy bezkompromisowy los decyduje o naszym życiu za nas?
Film doczekał się w Gdyni jeszcze jednej nagrody dla samego reżysera. Jest to pierwsza statuetka w tej kategorii dla Jana Komasy. W najbliższym czasie czeka nas jeszcze jedna premiera jego filmu ”Sala Samobójców. Hejter”.
Ikar. Legenda Mietka Kosza
Film ”Ikar. Legenda Mietka Kosza” można bez ogródek nazwać filmem totalnym. Wszystko w nim działa na rzecz historii młodo zmarłego muzyka jazzowego. Mieczysław Kosz jako dziecko stracił wzrok, przez co trafił do ośrodka prowadzonego przez siostry zakonne. Uczęszczając regularnie na zajęcia gry na pianinie odkrywa, że muzyka może otworzyć przed nim zupełnie inny świat odbierania i widzenia rzeczywistości. Utrata wzroku doprowadza również jego zmysł słuchu do absolutnie genialnego ekstremum, dzięki czemu jego osiągnięcia na tle kolegów są więcej niż wybitne.
W główną rolę wciela się Dawid Ogrodnik. Wybór ten nie dziwi głównie z dwóch powodów – po pierwsze Ogrodnik jest jednym z najlepszych aktorów młodego pokolenia, po drugie wcześniej jego współpraca z reżyserem Maciejem Pieprzycą w ”Chce się żyć” również przyniosła mu szereg nagród, w tym Orła za najlepszą rolę męską. Za rolę Mietka otrzymał Złotego Lwa w Gdyni. Ogrodnik, któremu po roli w ”Ostatniej rodzinie” zarzucano przesadę, w nowej kreacji zdecydowanie znajduje złoty środek. Balansuje pomiędzy wrażliwością bohatera, jego problemami ze wzrokiem i wybitnym słuchem, ale i alkoholowym uzależnieniem. We wcieleniu się w niewidomego bohatera bez wątpienia pomogła mu świetna charakteryzacja Jolanty Dańdy. Jej praca na rzecz filmu idealnie oddaje sedno wybitnej charakteryzacji – jest ona tam, gdzie najmniej ją widać. Obok świetnej gry aktorskiej, z której znaliśmy Ogrodnika już wcześniej, w tej roli zaskakuje również innymi zdolnościami. Może to szokować, ale wszystkie sceny przy fortepianie i pianinie odegrał samodzielnie! Nie potrzeba było efektów specjalnych czy dublera. Ogrodnik będąc absolwentem szkoły muzycznej, gdzie niezależnie od wybranego instrumentu każdy musi posiąść podstawową wiedzę gry na klawiszach, fenomenalnie oddał muzyczny geniusz. Podobno sam Leszek Możdżer, który odpowiedzialny jest za muzykę w filmie, nagrywał dla niego wideo swoich dłoni, co na filmowy ekran przekładał z pamięci Ogrodnik.
Najnowszy film Pieprzycy był w Gdyni najszczodrzej nagrodzonym filmem, łącznie ze Srebrnym Lwem. Obok wcześniej wymienionych statuetek znajduje się chociażby nagroda za najlepsze kostiumy dla Agaty Culak, ale i dla Witolda Płóciennika za najlepsze zdjęcia. Sposobem w jaki oświetla plan oddaje emocje głównego bohatera. Kolorem przewodnim całego filmu jest błękit, który symbolizuje kreatywność i płodność twórczą. Choć jest to barwa niezbyt typowa dla komunistycznego okresu w dziejach Polski, w drugich planach (jak chociażby w świetnej scenie w studio filmowym) góruje nad bohaterem. Kolor przywodzi również na myśl tytułowego Ikara, którego legenda jest nam dobrze znana. Twórcy nie mogli lepiej nazwać swojego dzieła. Ikar nie tylko nawiązuje do prawdopodobnie samobójczej śmierci Kosza w wieku 29 lat, ale również do jego ostatniego utworu o tym tytule. Pomimo tego, że muzyk nigdy owego utworu nie spisał ani nie nagrał, istnieje kilku świadków, którzy potwierdzają jego istnienie. Leszek Możdżer dokonał więc w filmie rzeczy niecodziennej, gdyż na podstawie całej twórczości Kosza, charakteru jego utworów i relacji świadków, napisał ten utwór na nowo. Możemy usłyszeć go w ostatnich minutach filmu. Cała ścieżka dźwiękowa opiera się na utworach Kosza oraz wariacjach na ich temat autorstwa Możdżera, za co został nagrodzony w Gdyni.
Obywatel Jones
Tegoroczny Festiwal w Gdyni otwarty został pokazem filmu ”Obywatel Jones” i można również powiedzieć, że go zamknął. Najnowszy obraz Agnieszki Holland zdobył bowiem główną statuetkę 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, Złotego Lwa. Choć nie był typowany na zwycięzcę (obstawiano ”Boże ciało”), patrząc na jego europejski rozmach i nazwiska twórców nie dziwi również jego wygrana.
”Obywatel Jones” opowiada prawdziwą historię młodego, ambitnego dziennikarza Garetha Jonesa, którego nurtuje raptowna poprawa gospodarki Związku Radzieckiego. Na swoim koncie ma już wywiad z Hitlerem z 1933, przymierza się teraz do rozmowy z radzieckim przywódcą Stalinem. W tym celu wybiera się do Moskwy, gdzie odczuwa klimat konspiracji i celowych działań skierowanych przeciw niemu. Kiedy jego podejrzenia względem raptownego wzbogacenia się kraju kierują się ku Ukrainie, postanawia dostać się tam podstępem. To, czego tam doświadcza przekracza jego najśmielsze wyobrażenia. Widzi, że wielkie sowieckie bogactwo spowodowane jest wyzyskiem na ukraińskich ziemiach. Kiedy wraca do rodzinnej Walii staje przed moralnym dylematem – czy informować społeczeństwo o Hołodomorze (Wielki głód na Ukrainie) pomimo szantażu ze strony Moskwy?
Agnieszka Holland w swoim filmie idealnie wywarza istotę wszystkich wątków. Podróżujemy z głównym bohaterem po wielu etapach jego dziennikarskiej przygody, jednak w żadnym z miejsc nie przebywamy zbyt długo. Również cały film nie dłuży się na żadnym etapie, co jest niestety popularnym zjawiskiem dzisiejszego kina. Nazwisko najbardziej znanej polskiej reżyserki przyciągnęło gwiazdorską obsadę. Wsród niej znajduje się James Norton jako tytułowy Gareth Jones, Vanessa Kirby jako Ada Brooks czy Peter Sarsgaard jako nagrodzony Pulitzerem Walter Duranty. Wszyscy oddają dylematy swoich bohaterów na najwyższym poziomie, jednak rola Nortona jest bezsprzecznie najlepsza. Aktor pokazuje wewnętrzną walkę bohatera z moralnością, ale i oddaje szczyptę nienormalności, bez której jego niemożliwa wręcz odwaga nie byłaby możliwa.
”Obywatel Jones” to również świetne zdjęcia. Wiele w filmie nietypowych ujęć jak chociażby kadr z żabiej perspektywy na spacerujących bohaterów, czy podglądanie Garetha przez kryształowe szkło, co daje efekt kalejdoskopu. Zdjęcia oddają nie tylko klimat całej historii, ale często odwzorowują rozterki wewnętrzne bohaterów. ”Obywatel Jones” to również genialna muzyka, która perfekcyjnie dopasowuje się do wszystkich scen. Choć nie doczekała się nagrody, statuetką poszczycić może się Grzegorz Piątkowski za scenografię.
Ukryta Gra
”Ukryta Gra” Łukasza Kośmickiego to ostatni film w dorobku niedawno zmarłego producenta Piotra Woźniaka-Staraka. Z tego też powodu premierze filmu towarzyszyło wiele emocji. Akcja filmu rozgrywa się na początku lat sześćdziesiątych, kiedy w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki rozegrać ma się turniej szachowy. Wydarzenie jest oczywiście przykrywką dla politycznych porachunków. Amerykańskie władze porywają swojego wybitnego matematyka Joshuę Mansky’ego, który zmierzy się z sowieckim mistrzem Gawryłowem.
Nowy film Kośmickiego to na wielu pułapach gwiazdorska produkcja. Zacząć można od głównej roli, w której obsadzony został amerykański aktor Bill Pullman, drugoplanowej postaci odegranej przez Roberta Więckiewicza, zdjęć Pawła Edelmana czy scenografii autorstwa Allana Starskiego, która jest najbardziej przykuwającym uwagę aspektem filmu. Najbardziej zniewala w plenerowych ujęciach Pałacu Kultury. Allan Starski posiada niecodzienną zdolność przemieniania dzisiejszych realiów w autentyczne scenerie minionych dziesięcioleci. Pochmurne ujęcia Edelmana na najwyższy warszawski budynek również idealnie oddają konspiracyjny klimat Zimnej Wojny.
Film utrzymany w szpiegowsko-kryminalnej konwencji jest momentami zabawny, kiedy indziej trzyma nas w napięciu. Pomimo, że na większości pułapów film został stworzony na najwyższym poziomie, zdaje się, że chwilami elementy te funkcjonują oddzielnie. Genialne z osobna, w połączeniu momentami nadają dość teatralny wydźwięk całości. Choć może koncepcja ta była zamierzona, w kontekście tej historii teatralność nabiera bardziej znaczenia sztuczności. Pomimo wysokiej klasy filmu, najwięcej wdzięku odbiera mu posłowie, które nie zostawia widzowi szansy na własną interpretacje.
Pan T.
„Powstająca z powojennych ruin Warszawa roku 1953 to miejsce, w którym wszystko jest możliwe. Wszechobecna niepewność, donosy i kontrola oswajane są wódką i dobrym towarzystwem, w podziemiach kościoła daje się słyszeć jazz, a przypadkowe spotkanie w toalecie z I sekretarzem Bolesławem Bierutem może zakończyć się niespodziewaną nietrzeźwością. To wszystko zna z własnego doświadczenia niejaki Pan T. – uznany pisarz, który mieszka w hotelu dla literatów.” – brzmi opis dystrybutora filmu. Kiedy wchodzimy na kinową salę spodziewamy się rzetelnej biografii Leopolda Tyrmanda. Wtedy, na srebrnym ekranie pojawia się hasło FILM NIE JEST INSPIROWANY ŻADNĄ PRAWDZIWĄ BIOGRAFIĄ.
Pomimo początkowych zapewnień, trudno nie doszukiwać się zabawy z widzem. Można film Marcina Kryształowicza nazwać ,,biografią artystyczną”. Luźna konwencja zostawia mu otwartą drogę dla własnej kreatywności, jednak nadal może opierać się na realnie istniejącym pisarzu. Wystarczyło odebrać mu charakterystyczne nazwisko i podmienić dźwięczną literą.
W główną rolę wcielił się Paweł Wilczak, który po stracie kilku kilogramów zdaje się być stworzonym do tej roli. Wychudzona podłużna twarz idealnie oddaje oziębłość i bezkompromisowość bohatera. U jego boku wystąpił Sebastian Stankiewicz w roli Filaka – szpicla władz, jednak w głębi aspirującego pisarza zapatrzonego w Pana T. Aktor znany wyłącznie z ról komediowych i współtworzenia Kabaretu na Koniec Świata, pokazał się z zupełnie innej, nieznanej dotąd strony. Odkrył przed widzem głębsze emocje, w roli operuje subtelnymi gestami i spojrzeniami. Starania doceniło jury nagradzając go statuetką za Najlepszą Rolę Męską Drugoplanową.
Pan T. to niekonwencjonalna czarno-biała komedia opierająca się na świetnie napisanych dialogach. Wiele z nich pozostaje w naszej pamięci, by dać o sobie znać tydzień później w sytuacji, kiedy idealnie oddają prozę życia. Wśród obsady znalazło się wiele czołowych gwiazd polskiej sceny artystycznej – Zdzisław Wardejn, Wojciech Mecwaldowski, Jacek Braciak, Jerzy Bończak, Wiktor Zborowski, Bartłomiej Topa, Tomasz Sapryk, Jan Nowicki, Sławomir Orzechowski czy Eryk Lubos. Obok nich wszystkich, a wręcz ponad nimi góruje Warszawa, która odgrywa pierwsze skrzypce. Wszystkie opowiadane historie i zdarzenia tak naprawdę opowiadają realia lat 50 i życia w stolicy. Jej realnym uosobieniem jest nowo powstały Pałac Kultury patrzący z góry na wszechobecną atmosferę niepewności.