Kunsztowne modele legendarnych domów mody? Owszem. Ale też proste, od niszowych, mało znanych firm. Dziś każda torebka może się stać kultowa.
Nieużyteczne, bardziej by nacieszyć nimi oko niż cokolwiek w nich nosić. W sam raz dla czterolatki, a nie kobiety sukcesu. Zatem zaprzeczające cechom dobrej torebki. A jednak o żadnych innych nie jest dziś tak głośno. Mowa o modelach Le Chiquita i Le Chiquito (czyli malutka i malutki) obchodzącej ledwie dziesięciolecie istnienia marki Jacquemus. Mają wyraziste kolory, kształt retro jak z lat 40. i dwanaście centymetrów szerokości. Przy cenie blisko dwóch tysięcy złotych sprzedają się na pniu. Trzeba przyznać, że właścicielowi marki, 29-letniemu przy- stojniakowi z Prowansji (sprawdźcie jego Instagram, jeśli jeszcze nie śledzicie jego profilu), udała się rzecz niezwykła: rzucić wyzwanie najsłynniejszym producentom galanterii na świecie. I wzbudzić w klientkach niekłamany zachwyt.
– Ona ma w sobie coś takiego, że nawet starej piżamie nada szyku i sensu – mówi o Le Chiquicie Harel, blogerka i dziennikarka. Torebkę, jak wyznaje, kupiła z czystej próżności: by robić nią wrażenie. Co faktycznie w niej mieści? Klucze do domu, cukierki miętowe, szminkę, mały ikeowski ołówek i – trochę ją już zniekształcając – card holder. A czego w niej nie mieści? Choćby telefonu. – Dlatego noszę ją w roli biżuterii, wypychając kieszenie spodni czy marynarki niezbędnymi przedmiotami – przyznaje blogerka.