MODA, KULTURA, STYL ŻYCIA

We wszystkim drzemie opowieść – Katarzyna Grochola o dzieciństwie, dojrzewaniu i pracy… w agencji matrymonialnej

25.07.2019 Fashion Post

We wszystkim drzemie opowieść – Katarzyna Grochola o dzieciństwie, dojrzewaniu i pracy… w agencji matrymonialnej
Fot. Górajka

Katarzyna Grochola była skazana na bycie pisarką. Bo w jej rodzinnym domu nie było telewizora, ale było mnóstwo książek. Bo pięcioletniej Kasi mama czytała do snu „Trylogię” Sienkiewicza. Bo swoje pierwsze dzieło napisała w wieku trzech lat. Co prawda składało się tylko z jednego słowa, ale było odautorskim, świadomym przekazem.

Podobno karierę pisarską zaczęła pani wcześnie i burzliwie?

Wcześnie tak, ale burzliwie to nie. Przyszłam kiedyś z przedszkola, wzięłam kawałek kredy, kucnęłam i napisałam na podłodze w dużym pokoju słowo „dupa”. Byłam z siebie bardzo zadowolona, to był mój pierwszy utwór (śmiech). Miałam wtedy trzy lata, może cztery.

Wiedziała pani, co napisała? Bo czasem dziecko powtarza jakiś zapamiętany kształt bez rozumienia…

Oczywiście, że wiedziałam! Przedszkolna edukacja rówieśnicza zrobiła swoje. Bardzo dumna oczekiwałam reakcji rodziców.

Rodziców nie zdziwiło, że pani już pisze?

Może trochę, ale nie pamiętam fajerwerków z tego powodu. To było w sumie naturalne w domu, w którym książki były dosłownie wszędzie. Koło mojego łóżka stała cała kolekcja Gałczyńskiego. A kiedy nocowała u mnie przyjaciółka Ewa – zaśmiewałyśmy się, że leżymy – my, przyszłe pisarki – według alfabetu – Gałczyński, Gałecka, Grochola. W tej kolejności.

Perfekcjonistką pani nie jest?

O nie, nigdy w życiu! Nie jestem perfekcjonistką i uważam to za swoją wielką zaletę. Ale z drugiej strony wszystko zawsze robię najlepiej jak potrafię. I bardzo się angażuję w to, co sobie wymyśliłam.

Od małego?

Od małego! Raz mnie przynieśli do domu nieprzytomną. Miałam 8 lat, bawiliśmy się w przeskakiwanie piaskownicy. Próbowałam – nie dałam rady, uderzyłam w obramowanie. Dlatego mam zniekształcone usta z jednej strony, ząb nabił mi się na wargę. Krew się lała… Innym razem ojciec wziął mnie ze sobą do teatru. Łomnicki grał w „Pluskwie”. W pewnym momencie staje na brze- gu sceny i woła dramatycznym głosem: „Ludzie, czy nie ma tu nikogo, kto by mnie uratował?!”. I ja natychmiast byłam przy proscenium. A ojciec przez 13 rzędów biegł i przepraszał innych, że mu się wyrwałam.

No to mieli wszyscy ubaw!

No, mieli (śmiech). Ale ja się naprawdę angażuję. Nawet kiedy pracowałam jako sprzątaczka w Londynie, dostawałam od pracodawców liściki pochwalne: „Kate, jesteś najlepsza”. I dla mnie był to powód do dumy.

À propos kibli, to zdaje się, że naprawdę żadnej pracy się pani nie boi…

Nie boję. Lubiłam wszystkie swoje prace, choć prawie żadna nie była związana z pisaniem. Pisać to sobie mogłam popołudniami i wieczorami. W dzień musiałam zarabiać na życie. Byłam redaktorką, korektorką, salową, magazynierką, dyrektorką składu celnego, sprzątaczką, pracowałam jako konsultantka w biurze matrymonialnym Czandra. Nie dałabym rady znieść robienia czegoś, czego nie lubię. Więc czyściłam kible i miałam pełną świadomość, że pokazuję Anglikom, że Polka jest najlepsza w czyszczeniu kibli.

Ale pani i tak wiedziała, że będzie pisać?

Ja nie „wiedziałam”, ja byłam pisarką.

Myjąc kible?

Tak, myjąc kible. I katalogując towary w magazynie. I myjąc pod- łogi w szpitalu. Byłam cały czas pisarką. To, że nie byłam wydawana i nie byłam czytana, nie przeszkadzało mi pisać i czuć się pisarką. Do czterdziestki pisałam do szuflady. Pisarzem nie jest ktoś, kogo się wydaje, tylko ten, który pisze. A ja pisałam. Bieda, ciężka praca, problemy osobiste – to szło swoją drogą, a moje pisanie swoją. Ono było ze mną zawsze.

Wygląda na to, że jest pani w życiu jednak wygrana, biorąc pod uwagę końcowe efekty…

Bywałam upokorzona, na dnie, cierpiąca – ale nie przegrana. I do- póki żyję, nie będę! Poddam się tylko raz, gdy będę umierać. Ale wtedy też nie będę przegrana, bo życie się kończy i tyle. Poza tym życie nie jest grą, tu nie ma wygranych i przegranych. Są ludzie, którzy się poddają. I tacy, którzy o coś walczą.

Pani jest z tych walczących.

Jestem. Ale walczę z coraz większą pokorą. Umiem już zrezygnować z głupiego celu.

Czyli człowiek mądrzeje, bo uczy się sobie odpuszczać?

To chyba jedna z tych naprawdę ważnych nauk życiowych – umieć odpuszczać. Kierować energię w to, co ważne.

Rozmawiała: Agata Domańska

Więcej znajdziesz w nowym numerze FASHION MAGAZINE LATO 2019