Timothee Chalamet – nowy James Dean
Dziennik "New York Times" porównuje Chalameta do Jamesa Deana, prestiżowy magazyn „Interview” do Leonardo DiCaprio. I chyba nie ma w tym przesady – od czasów „Titanica”, który zaowocował zbiorowym szaleństwem na punkcie Leo, nie było aktora wywołującego takie emocje i osiągającego tak spektakularne sukcesy. Dość wspomnieć, że od 1944 roku nikt tak młody nie dostał nominacji do Oscara w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy. Timothée został wyróżniony za rolę w obrazie „Tamte dni, tamte noce” z 2017 roku. Już sam fakt, że to właśnie temu filmowi zawdzięcza sławę, świadczy o jego wyjątkowości. Zagrał nastolatka odkrywającego, że jest homoseksualistą – Elio zakochuje się w doktorancie, który przyjeżdża na wakacje do jego ojca, wykładowcy akademickiego. Taką rolą trudno podbić serca milionów dziewczyn na świecie, a właśnie to udało się Timothée, chłopakowi, który też nie wygląda jak dzisiejsi przystojniacy z Hollywood – mocno umięśnieni macho w typie Ryana Goslinga czy Toma Hardy'ego. W „Moim pięknym synu” prezentuje się jeszcze mizerniej, bo schudł 10 kg, by wiarygodnie wypaść jako wycieńczony nałogiem narkotykowym Nic Sheff.
Z czego zatem wynika chalametmania? Tym, co łączy grane przez niego postacie, jest wrażliwość i nieprzeciętna inteligencja – Elio to prawdziwy erudyta, Nic dostaje się jednocześnie na sześć kierunków studiów. Najwyraźniej takich mężczyzn dziś potrzebujemy, a rozmarzone spojrzenie, znak firmowy młodego aktora, jest ważniejsze niż imponująca muskulatura. Luca Guadagnino, reżyser filmu „Tamte dni, tamte noce”, przekonuje zresztą, że Timothée jest takim wrażliwym intelektualistą także poza ekranem.
Instagram.com/tchalamet
Sam Chalamet ma świadomość, że kreuje nowy wzorzec męskości, i bardzo mu to odpowiada. „Chcę powiedzieć, że dziś możemy być, kim chcemy. Nie ma jakiegoś wyobrażenia, rozmiaru dżinsów, modelu podkoszulka, pozy, sposobu unoszenia brwi, stopnia rozwiązłości czy ilości narkotyków, które trzeba wziąć, by zasłużyć na miano męskiego faceta” – mówi. Swoje poglądy wyraża też poprzez stroje – nie ma oporów, by założyć garnitur w jaskrawoczerwonym kolorze lub w kwiatowe wzory. Jak twierdzi, sam je wybiera. „Słyszę o celebrytach, którzy mają stylistów, i to jest dla mnie niepojęte. Dzięki swojej pracy mam możliwość noszenia rzeczy od najlepszych projektantów świata, dlaczego więc miałbym komuś płacić za wymyślanie, co powinienem założyć?” – mówi.
Chalamet był widywany w ubraniach takich marek jak Louis Vuitton, Alexander McQueen, Off-White i Berluti. To też wyróżnia go na tle młodych aktorów zazwyczaj wiążących sie z jednym brandem. Tak robi choćby jego nowa dziewczyna Lily Rose Depp, muza Karla Lagerfelda. Do niedawna Timothée był związany z inną córką znanej osoby – z Lourdes Leon, której matką jest Madonna. Razem uczyli się w prestiżowym liceum artystycznym Fiorello H. LaGuardia w Nowym Jorku, które skończyli między innymi Al Pacino i Robert DeNiro. Jak widać, Chalamet na sukces pracuje od najmłodszych lat. Talent ma też pewnie w genach – jego matka występowała na Broadwayu, dziadek był scenarzystą. Ojcu, który pracuje w UNICEF, zawdzięcza drugie obywatelstwo – Timothée ma amerykański i francuski paszport. Obydwoje rodzice mocno kibicują jego karierze – mama towarzyszyła mu podczas ubiegłorocznej gali oscarowej. Może w tym roku zobaczy, jak syn odbiera statuetkę? Mówi sie, że Chalamet ma na to duże szanse.
Artykuł ukazał się pierwotnie w Fashion Magazine (01/2018). Magazyn dostępny jest do zakupu w salonach Empik, inMedio i Relay. E-wydanie już teraz możecie ściągnąć na swój telefon, tablet lub komputer. Więcej tutaj.