MODA, STYL ŻYCIA

Moda na aktywizm

29.01.2020 Michał Zaczyński

Moda na aktywizm
Fot. Imaxtree / Pokaz Annakiki jesień-zima 2018

Być trendy to być zaangażowanym. Powodów aż nadto. Wygrana Trumpa, kryzys uchodźczy i klimatyczny, Brexit, #metoo, podniesiony łeb nacjonalizmu. Czy wybór ubrań konkretnych marek stanie się świadectwem poglądów, tak jak decyzja, które gazety czytamy i jakie stacje informacyjne oglądamy?

Tekst: Michał Zaczyński

Neonowy róż, sukienki zdobione na szydełku, chusty na głowie jak w przedwojniu i niezmordowanie lata 90. A do tego to co zawsze w Ameryce, czyli dżins, western, folk. Tyle, jeśli chodzi o trendy na nadchodzącą wiosnę pokazane w Nowym Jorku. Większe emocje wzbudzały jednak same pokazy. Co jeden, to wyraźniejszy światopoglądowy statement. Policzono na przykład, że niemal co druga modelka była innej rasy niż biała. U niektórych projektantów, jak u Ralpha Laurena, na wybiegu przewinęły się trzy pokolenia modelek, bo mistrz amerykańskiej mody weekendowej chciał zamanifestować, że nie ma ona górnej granicy wiekowej. Niewiele brakowało, a nie miałaby także dolnej. Slick Woods, modelkę z pokazu Fenty, czyli marki Rihanny, tuż po imprezie zabrano na porodówkę. Na wybiegu u Opening Ceremony, niczym na scenie w klubie, pojawiły się zaś drag queens, w tym Sasha Velour, znana z po- pularnego w Stanach show „RuPaul’s Drag Race”, co odczytano jako ukłon w stronę mniejszości seksualnych.

Licytacja na wartości

Tym samym nowojorski tydzień mody uznano za najbardziej różnorodny w historii. Poprzeczka jednak postawiona była wy- soko. Od kilku sezonów na każdym z fashion weeków jesteśmy świadkami licytacji na wyznawane wartości, gesty politycznego poparcia i protesty przeciw prześladowaniu społecznych i etnicznych grup. W finale pokazu Missoni widzieliśmy różowe pussyhats – nawiązanie do Marszu Kobiet z 2017 roku zorganizowanego tuż po zaprzysiężeniu prezydenta Trumpa. Były i białe bandanki, wymyślony przez wpływowy portal Business of Fashion symbol walki z nietolerancją. Włączyli je do swoich pokazów m.in. Tommy Hilfiger, Phillip Lim, Diane von Furstenberg i Dior. U tego ostatniego pojawiły się też berety na cześć Czarnych Panter, partyzantki walczącej o prawa czarnych w latach 60. i 70. Walka o prawa Afroamerykanów to dziś jednak domena Kerby’ego Jean-Raymonda, twórcy marki Pyer Moss, który na jednym
z pokazów zaprezentował film o agresji policji wobec czarnych mieszkańcow USA. Jego zaangażowanie zostało docenione – projektant odebrał prestiżową nagrodę CFDA/Vogue Fashion Fund 2018.

Od kilku sezonów na Fashion Weekach jesteśmy świadkami licytacji na wyznawane wartości, gesty politycznego poparcia i rozmaite protesty

Komercjalizacja buntu? Monetyzacja wykluczonych? Taka ocena byłaby niesprawiedliwa. Moda przecież odzwierciedla zmiany społeczne i żywo reaguje na różne wydarzenia. Bez tego byłaby tylko ubraniami albo kostiumami. Musi też szukać nowych kanonów piękna i być w awangardzie przemian; bycie postępową po prostu leży w jej naturze. Poza tym to dobrze, gdy stoi po stronie słabszych. Nie zmienia to jednak faktu, że to, co polityczne i zaangażowane, dziś po prostu się opłaca.

Imaxtree / Pokaz Rick Owens wiosna-lato 2019
Fot. Imaxtree / Pokaz Rick Owens wiosna-lato 2019

Na początku była Hamnett

Ważne jest, na kim ta moda jest przedstawiana. Stąd do politycznie zaangażowanych strojów i stylów dołączyli nietypowi modele: plus size, albinosi, niepełnosprawni ruchowo, pozbawieni kończyn, transseksualni, z zespołem Downa, by wspo- mnieć o Madeline Stuart, niemal gwieździe modelingu. Ważne są też miejsca pokazów. Gypsy Sport, „gorąca” marka z Harlemu, organizowała je na przykład przy Washington Square Park w Nowym Jorku i paryskim Placu Republiki, miejscach z wielo- letnią tradycją protestów. „Ignorowanie polityki w obecnych czasach byłby nieodpowiedzialne” – mówił magazynowi „Allure” Rio Uribe, projektant marki. Cel jego ataków? Rasizm i ksenofobia oraz niesprawiedliwości ekonomiczne, czego efektem był choćby pokaz dedykowany bezdomnym. Bywa też jednak,  że polityczne zaangażowanie projektantów ogranicza się do prostego hasła na koszulce. Zaczęło się od Katharine Hamnett, niegdyś czołowej prowokatorki brytyjskiej mody. Zasłynęła koszulką z pacyfistycznym (a nie antyaborcyjnym, jak dziś niektórzy mogliby przeczytać) sloganem „Choose Life”, noszonej choćby przez George’a Michaela i Andrew Ridgeleya z Wham! w klipie „Wake Me Up Before You Go Go”. Do historii mody przeszedł jednak jej T-shirt z napisem „58% don’t want Pershing” (58% nie chce pershingów) będący komentarzem do militarnych planów brytyjskiego rządu. W takim stroju przyszła w 1984 roku na spotkanie z premier Margaret Thatcher, dzięki czemu trafiła na czołówki wszystkich gazet. Dziś pewnie takie hasła byłyby dla nich zbyt dyplomatyczne, by zawracać sobie tym głowę.

Skąd te wnioski? Z konfekcji wymierzonej przeciw Donaldowi Trumpowi. Jedna z koszulek projektu Ashisha Gupty głosiła „More Glitter, Less Twitter” (czyli „więcej brokatu, mniej Twittera” – aluzja do nadużywania social mediów przez prezydenta USA), a pochodzący z Meksyku projektant marki Raul Solis ozdobił bieliznę hasłem „Fuck Your Wall”, komentując plany Trumpa odgrodzenia się od południowego sąsiada. Częściej jednak kreatorzy walą prawdę między oczy. Jak nowojorska marka R13, która legginsy i sukienkę opatrzyła po prostu hasłem „Fuck Trump”.

Oszukane dziewuchy

W Polsce takich manifestów jak na lekarstwo. Dla samych projektantów może to i lepiej. Zważywszy na obowiązujące u nas prawo, niechybnie pociągnięto by ich do odpowiedzialności za obrazę urzędu. Z łagodniejszych form zaangażowania wspomnieć można pacyfistyczne hasła, jakie pojawiały się podczas łódzkiego fashion weeku u Łukasza Jemioła i Beaty Jarmołowskiej. Nic zatem w stylu Vivienne Westwood, której w akcie niezgody na rządowe plany odwiertów zdarzyło się już wjechać czołgiem na teren posiadłości Davida Camerona. Później Blanka Jordan i Zuzanna Wachowiak z BIZUU pokazały się w feministycznych koszulkach z napisami z rodzaju „Thanks God I’m a Woman”. Maciej Zień z kolei w finale niedawnego pokazu „The Beatles” wysłał na wybieg dwie panny młode (więcej o modzie ślubnej piszę na s. 128). Jedynie szefowe marki Nenukko porwały się na społecznie zaangażowaną akcję, z fatalnym zresztą skutkiem. Wymyślona przez nie inicjatywa „Dziewuchy dziewuchom” przyciągnęła tysiące kobiet przeciwnych zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Aktywistki zjednoczyły się w rozrzuconych po całej Polsce oddziałach. Jednak projektantki niespodziewanie zakazały lokalnym filiom używania nazwy ruchu i zastrzegły ją w urzędzie patentowym, tak by nikt nie mógł czerpać z niej korzyści. „Dziewuchy” poczuły się więc oszukane. Zarzuciły Nenukko cynizm i merkantylizm. Feminizm jest jednak towarem chodliwym. Statystyki przecież nie kłamią i szklany sufit oraz niski procentowo udział kobiet we władzy i biznesie nadal są faktem. Z drugiej strony jest też #metoo, afera z Weinsteinem i setką innych predatorów świadczące o tym, jak wszechobecne jest molestowanie seksualne. Nic dziwnego, że pod równouprawnienie wielu chce się podłączyć, w tym ci, którzy nigdy na jego temat nie mieli dobrego zdania. Karl Lagerfeld, zwany największym mizoginem paryskiej mody, powiedział przecież, że „Chanel nie była aż tak brzydka, by zostać feministką”. Wspominał też, że modelki, które narzekają na obłapianie, powinny pójść do zakonu. Nie przeszkodziło mu to jednak wystylizować pokaz kolekcji Chanel na wiosnę i lato 2015 na uliczny protest. Postulaty modelek? „Głosujcie na Coco”, „Chłopcy też powinni zachodzić w ciążę”, „Róbcie modę, nie wojnę”. Czyli że kobietom chodzi wyłącznie o fajne ciuchy. Doprawdy?

Pokaz Dior wiosna-lato 2017

Zmień ubranie – zmienisz świat

Odwieczny rywal Chanel – Dior także od kilku sezon gra na feministycznej nucie. W pierwszej kolekcji Marii Grazii Chiuri dla tej marki uwagę zwracał T-shirt z napisem „We should all be feminists”. Koszulkę błyskawicznie wy- kupiono mimo ceny ok. 700 dolarów. Zastanawiano się jednak, czy T-shirt za parę tysięcy złotych może nieść jakieś inne przesłanie niż to, że jego nabywczyni jest zamożna? Chiuri wciąż uparcie do każdej niemal kolekcji wplątuje wątki feministyczne. Scenografię jednego z jej niedawnych pokazów zdobiły wytapetowane hasła z rodzaju „prawa kobiet są prawami człowieka”. Można się spierać, czy to przekonywanie przekonanych, zważywszy na gości pokazu, z pewnością klasy wyższej, w fakcie tym uświadomionej. Ale może to także wykorzystanie szansy, by z przekazem dotrzeć do bogatych klientek z Bliskiego Wschodu, Azji Środkowej i innych miejsc, gdzie te prawa nie tylko są łamane, ale i w ogóle nie bierze się ich pod uwagę? Szczęśliwie, w najnowszej kolekcji Diora znajdziemy hasła mniej dosłowne. Na przykład na swetrze z wydzierganym „Non, non, non et non!” (Nie jest źle mówić „nie!”). „Feminizm oznacza wolność, także wolność noszenia tego, co chcesz, by się określić” – tłumaczyła Chiuri agencji AFP. Kolekcję inspirowaną bitnikami, gawroszami i modą z protestów z końca lat 60. skomentowała jednak mocno infantylnymi słowami, że „zmie- niać świat oznacza także zmieniać garderobę”. Samą garderobą, zwłaszcza tak kosztowną, jednak tego nie zrobimy.