Zacznijmy od początku. Jak to się stało, że spotkaliście się i… ruszyło?
N.R.: W 2008 roku wygrałem przetarg na Powiśle i zaprosiłem do współpracy Bartka, którego wtedy znałem pewnie z pięć lat. Dwa lata później wymyśliliśmy sobie z Bartkiem, że chcemy się rozwinąć i zrobić kolejny lokal i do współpracy wtedy zaprosiliśmy Huberta, którego znam od ‘91 roku.
No właśnie. Warszawa Powiśle to był wasz pierwszy tego rodzaju pomysł, pierwszy lokal w życiu?
N.R.: Tak, to był pierwszy lokal. Nasza pierwsza przygoda z biznesem, który od początku do końca sami wymyśliliśmy i prowadziliśmy.
Prowadzenie lokalu wbrew pozorom nie jest łatwą sprawą, a trwałość na rynku gastronomicznym jest rzeczą rzadko spotykaną. Jak to się stało, że wam się udało?
B.K.: Myślę, że to w ogóle chwilę zajęło zanim można było powiedzieć, że my się zajmujemy gastronomią. Na początku skupialiśmy się na organizacji wydarzeń i tworzenia bardziej miejsca spotkań.
N.R.: I idei!
B.K.: I idei. Dopiero później musieliśmy znaleźć trzon finansowy – bo przecież trzeba opłacić obsługę, koncesję, rachunki – i najbardziej sensowna wydała się gastronomia.
A na ile tamto podejście, w momencie kiedy zaczynaliście biznes, tak naprawdę uczyliście się go, zmieniło się w porównaniu z waszym dzisiejszym podejściem, gdy macie małe lokalowe imperium?
N.R.: Generalnie to jest tak, że marzenia i idee zmieniają się z czasem, natomiast my nadal jesteśmy ideowcami i z każdym kolejnym projektem staramy się przepchać tą świadomość konsumentów gdzieś trochę dalej, pokazać im kolejne możliwości i zagwarantować im dodatkowe doświadczenia. Wydaje mi się, że nie powinno się mieszać naszych marzeń i idei z taką codzienną gastronomią, to są dwa zupełnie inne światy.
H.K.: Prawda jest taka, że ja chciałbym rozmawiać osobiście z gośćmi, zrobić im drinka czy ugotować, mam taką potrzebę, ale przy dzisiejszej skali Grupy Warszawa nie ma na to możliwości i zwyczajnie czasu. W pewnym momencie trzeba bardzo trzeźwo patrzeć na sytuację, bo łatwo o błędy.
Czy trudno jest połączyć takie wewnętrzne idee i marzenia z prowadzeniem dużej firmy i wielu lokali równocześnie? Pytam dlatego, że wiem od swoich znajomych, którzy prowadzili lub prowadzą lokale, że jednak połączenie ideowości i artystycznego przekazu z biznesem i firmą, która musi się utrzymywać i płacić pracownikom czasami po prostu nie wychodzi. U was to wyszło, czyli musieliście znaleźć jakiś złoty środek.
B.K.: Wydaje mi się, że trzeba umieć spojrzeć na to bardzo szeroko. Nie jesteśmy w stanie już dzisiaj stanąć za barem i gotować jedzenia w naszej restauracji, ale jesteśmy w stanie nadać jej taki kierunek czy taką formę, żeby gdzieś tam jak najbliżej odzwierciedlała nasze pragnienia czy potrzeby. Jesteśmy w stanie też do pewnego stopnia sobie tym zaspokajać te potrzeby. Otwierając nowe miejsca, które są różne od siebie, to, że nie poszliśmy w sieciowość jednego pomysłu, to też daje nam duże spełnienie. Jesteśmy w stanie dalej realizować kolejne marzenia czy pomysły. Trzeba być po prostu bardzo elastycznym i rozwojowym.
N.R.: Poza tym marzenia zmieniają się z czasem. Mam marzenie żeby ta firma i jej struktura z dnia na dzień stawała się lepsza, bardziej zorganizowana i lepiej dostosowana do potrzeb rynkowych przy jednoczesnym spełnianiu naszego ideowego chochlika, który gdzieś tam cały czas siedzi nam na ramionach. To jest jedno z większych marzeń i jedno z większych wyzwań przy tak dużej strukturze, jaką aktualnie jesteśmy.
H.K.: Jeszcze jakiś czas temu żeby robić fajne rzeczy to wystarczyło żebyśmy usiedli i coś wspólnie stworzyli, a teraz wiąże się to z pewnym efektem skali, gdzie musimy podjąć pracowników, pokierować nimi, zarządzić i razem z nimi to zrobić. Wiąże się to ze wszystkimi plusami i minusami większej struktury. Z jednej strony daje to większe możliwości, ale też wymaga większego porządku i obecnie nasza energia mocno idzie w tym kierunku, żeby to usystematyzować, uporządkować i ujednolicić. Jednak nie po to żeby to było celem samym w sobie, tylko żeby dzięki temu zyskać większą sprawność i skuteczność.
Macie już w swoim portfolio sporo lokali, które się od siebie sporo różnią. W jaki sposób wymyślacie czy nadajecie charakter tym lokalom? Czy to są też jakieś wasze wewnętrzne pomysły czy to wynika spontanicznie?
H.K.: Wszystko po kawałku. To jest tak, że mamy za każdym razem plan na miejsce.
Od czego się zaczyna praca przy każdym nowym miejscu?
N.R.: Zaczyna się zawsze od tego samego, czyli po prostu od jakiejś zajawki czy podróży. Potem ta inspiracja najczęściej okazuje się w przypadku naszej trójki zbieżna, to znaczy każdy z nas trafia na podobną potrzebę, tyle że z innego źródła i zaczyna to przekuwać na jakiś mniej lub bardziej konkretny pomysł. Później zaczynamy te pomysły zderzać ze sobą i rozwijać. Następnie szukamy lokalizacji pod dany pomysł i w momencie, w którym znajdujemy już lokalizację, wszystko trzeba gruntownie przerabiać. Idea musi bardzo pasować do przestrzeni – przynajmniej w naszym modelu biznesowym. Tak jak wspomniał Bartek nie są to lokale sieciowe, więc to wszystko musi być bardzo spójne, a cała architektura musi mieć duszę.
Co dalej? Macie jakieś kolejne zajawki w głowie i kolejne pomysły na lokale?
B.K.: Mamy cały czas! W tym momencie otwieramy „Ruszt”, który pewnie lada dzień ruszy i już pracujemy nad „Koneserem”, który mam nadzieję, że ruszy w pierwszym kwartale przyszłego roku. Poza tym mamy sto tysięcy pomysłów, które są w trakcie – omawiane, doprecyzowane i próbowane, które pewnie się w tej niedalekiej przyszłości też przekują w jakieś działania. O tych niepewnych pomysłach nigdy nie mówimy no bo to jest tak, że od początku chyba lubimy robić rzeczy szalone. Niektóre z tych szalonych nie przechodzą przez filtr rzeczywistości albo muszą poczekać, więc nie chcemy rzucać słów na wiatr, ale wiele z nich się udaje, jednak to trochę trwa. Dlatego wolimy zaczekać z ogłoszeniami. (śmiech)
Skupiliście się nad działaniem w Warszawie, nazywacie się Grupa Warszawa. Czy to miasto jest dla was w jakiś sposób wyjątkowe?
H.K.: Tutaj się wychowaliśmy. To miasto jest dla nas na pewno specjalne, wyjątkowe… i kropka. (śmiech) Absolutnie wyjątkowe i je uwielbiamy.
N.R.: Warszawa ma potencjał. Poza tym, my się załapaliśmy na tę fazę wielkich zmian. Urodziliśmy się w latach 80., dorastaliśmy w latach 90., więc na naszych oczach zmieniało się wszystko, co teraz widzimy. Powstawały łososiowe budynki, do Pizzy Hut były kolejki…
H.K.: Otworzył się pierwszy McDonalds!
N.R.: Jacek Kuroń przecinał wstęgę podczas otwarcia pierwszego McDonalds’a. Powstawały pierwsze domy handlowe, centra handlowe, zmieniała się cała struktura społeczna i to w jaki sposób korzystamy z wolnego czasu. W pewnym momencie wydorośleliśmy na tyle, że chcieliśmy się załapać na tę fazę. Załapując się na nią zauważyliśmy ogromny potencjał jaki niosły ze sobą media społecznościowe. Jako jedni z pierwszych w polskiej gastronomii korzystaliśmy z Facebooka na taką skalę. Bo sukces Warszawy Powiśle to nie tylko nasz pomysł, nasze znajomości, ale też bardzo skuteczne wykorzystanie social mediów, które wtedy raczkowały w Polsce. Dzięki temu, że świadomie korzystaliśmy z tego instrumentu to też udawało nam się dotrzeć do bardzo różnych ludzi i grup społecznych, co było ewenementem jak na 2009 rok. Jednocześnie na placu bawił się ktoś, kto przyjechał Ferrari z człowiekiem, który miał wytatuowaną „L-kę”na policzku. Do tego był tłumek pierwszych hipsterów, którzy przyjeżdżali na zupełnie niepopularnych ostrych kołach i urządzali sobie „Bike Polo” na parkingu. Totalnie magiczny czas!
Pamiętam, że jak się wchodziło w weekend to szło się do Warszawy Powiśle i było to oczywiste, że się tam idzie. Minęło trochę lat i sporo jest podobnych miejsc w tkance miejskiej. Czy wy czujecie w jakiś sposób, że właśnie tamten sukces, ale też sukces kolejnych lokali, wyznaczyły jakieś trendy miejskie?
N.R.: Powiśle było pierwszym tego typu lokalem w tym kraju. Nikt wcześniej nic takiego nie zrobił. Były tylko puby i bary. To co później powstało w większych aglomeracjach było z opóźnieniem paru lat. W Warszawie też była inercja. Dopiero dwa lata po otwarciu Powiśla powstały te pierwsze, większe miejsca nad Wisłą i ludzie wtedy naturalnie odpłynęli nad Wisłę. Miasto zaczęło się zmieniać bardzo dynamicznie a my to zapoczątkowaliśmy.
H.K.: Teraz właściwie całe wybrzeże Wisły jest odpowiedzią na to, czym było Powiśle.
N.R.: My pokazaliśmy ludziom, że można wyjść z domów. Zmieniliśmy zupełnie podejście do słowa „kultura” i do przedstawiania sztuki w mieście. Zaczęliśmy ogromną zmianę na dużą skalę dzielnicy, bo Powiśle było wcześniej po prostu niebezpieczne i brudne. Pokazaliśmy ludziom, że jest to absolutnie niesamowity i magiczny kawałek miasta. Może to być postrzegane jako wychwalanie się, ale kurczę… Zrobiliśmy to, po prostu.
A czy teraz czujecie konkurencję?
N.R.: Warszawa Powiśle przetrwała próbę czasów i zderzenie z rzeczywistością, że nie jesteśmy już jedynym miejscem w Warszawie, gdzie można posiedzieć z piwem na leżaku, jednocześnie słuchając jakiegoś fajnego wykładu czy koncertu.
H.K.: I nie zapłacić za wejście.
N.R.: I nie zapłacić za wejście! Natomiast to było dla nas takie konstruktywne zderzenie z rzeczywistością, kiedy musieliśmy podjąć bardzo dorosłe decyzje biznesowe w jaki sposób rozwijać ten koncept dalej przez lata. Jednocześnie musieliśmy walczyć z ogromną nagonką straży miejskiej, jaka nas spotkała. To był ciężki czas, który nas zmotywował do tego, żeby rzeczywiście spojrzeć na swój biznes i zmienić trochę to swoje marzenie. Wtedy zaczęły się marzenia, żeby struktura tej firmy była w stanie udźwignąć każde perturbacje.
H.K.: Tak sobie teraz pomyślałem, że Warszawa Powiśle to było miejsce, do którego wszyscy chodzili jak na domówkę. Część kupowała piwo na barze, część przychodziła z czymś własnym, część szła po wiśniówkę na stację benzynową. Efekt był taki, że to była domówka, po której nie trzeba było sprzątać i zmywać naczyń, bo robił to lokal.
N.R.: No tak. My sprzątaliśmy całą okolicę, okoliczny park, wszystko. A stacja benzynowa pod mostem sprzedawała najwięcej alkoholu ze wszystkich stacji benzynowych w Warszawie. (śmiech)
Na koniec takie pytanie, dosyć banalne i ogólne. Podoba wam się to jak się zmienia Warszawa?
H.K.: Mi się podoba. Uważam, że kierunek jest świetny. Jeszcze parę rzeczy trzeba uzupełnić, ale tempo rozwoju jest naprawdę niezłe.
N.R.: Tak, efekt kuli śniegowej zaczął się już dobre parę lat temu. Jesteśmy niesamowicie rozwijającym się miastem, które dosłownie z tygodnia na tydzień się zmienia. Kiedyś było tak, że szło się przez miasto, nieważne czy w grudniu czy w marcu czy we wrześniu i mijało się te same miejsca. Teraz idzie się na początku i na końcu miesiąca i nagle okazuje się, że nagle powstały zupełnie niesamowite miejsca. Potem się większość zamyka, no ale miast zaczęło żyć już normalnym trybem wielkiej aglomeracji. To jest bardzo fajne. Brakuje jeszcze tylko takiej zachodniej jakości w docenieniu gościa, ale na to też przyjdzie czas. Ludzie wymuszą zmianę.
H.K.: Myślę, że ilość i różnorodność oferty gastronomicznej w Warszawie w tym momencie stawia nas teraz w europejskiej czołówce. Ludzi jeszcze nie ma tylu, ale miejsca już są.
N.R.: Więc fajnie być na szpicy tej zmiany od prawie 10 lat!
No i mamy puentę. Dzięki chłopaki!