Wielkie brawa należą się organizatorom tego wydarzenia, których reprezentuje Joanna Sokołowska-Pronobis, pomysłodawczyni przedsięwzięcia. Jego oprawa urzeka. Aranżacja była skromna, ale zrealizowana z klasą – salę pokazową wysłonięto czarnymi kotarami, przecięto równie czarnym i szerokim wybiegiem, a całość okraszono niezwykle efektowną i klimatyczną reżyserią świateł. Opóźnienie było w granicach rozsądku, a lista gości? Niezwykle zacna. Kogo na tej widowni nie było! Długo by wymieniać, ale skupmy się na tych, co dotarli. Przede wszystkim jury, które iskrzy od znanych nazwisk. Miałem to szczęście, że siedziałem dokładnie vis-à-vis szacownego grona, od którego zależał los uczestników konkursu. Obłędnie wystylizowana Joanna Horodyńska, obok niej niezgorsze: projektantki Agnieszka Maciejak i Lidia Kalita oraz redaktor naczelna Viva! Moda, stylistka Agnieszka Ścibior, elegancka projektantka Joanna Klimas, urocza redaktor naczelna lula.pl Natalia Hołownia, a gdzieś tam w oddali Tomasz Ossoliński, ogłaszany wszem i wobec przez głośniki, że zaraz dotrze. A może dojdzie? Gwar zagłuszył słowa. Był również pan Andrzej Foder, dyrektor Międzynarodowej Szkoły Projektowania Ubioru i Kostiumografii, fundatora nagrody głównej, wynoszącej 20 tysięcy złotych. A to tylko niewielka cześć modnego tłumu, bo pośród widzów można było rozpoznać sporo znaczących twarzy. To bardzo pozytywny sygnał, że takie wydarzenie nie jest przez branżę marginalizowane, a wręcz przeciwnie. Na swoją renomę konkurs pracował wiele lat i ta metoda okazuje się słuszna.
Jednak to nie organizatorzy czy goście, ale projektanci byli najważniejsi tego wieczora. A dokładnie 10 rywali, którzy przeszli przez sito poszczególnych etapów, docierając do finałowego pokazu. Inspiracją i tematem przewodnim miały być „nastroje nocy”, a każdy uczestnik miał za zadanie zawrzeć je w czterech sylwetkach. Nie jest to zadanie proste, bo wymaga nie tylko spójnej wizji dla wszystkich projektów, ale również maksymalnej różnorodności poszczególnych sylwetek, tak, żeby pokazać w nich spektrum możliwości projektanckich. Pierwsze miejsce zajęła Aleksandra Jendryka, pokazując kolekcję efektownych sukienek, wykorzystujących efekt przeźroczystości, struktur 3D i warstw. Co ciekawe, te projekty zdecydowanie lepiej prezentują się na zdjęciach, niż w rzeczywistości. Na drugiej pozycji uplasował się Dastin Poraziński, student Viamoda Szkoła Wyższa w Warszawie, który przygotował bardzo głośną, pełną detali kolekcję, zbudowaną na kontraście bieli i czerni, zabawie formą i wykorzystującą potencjał awangardowej stylizacji. Ilość szczegółów, które projektant zdołał skumulować w zaledwie czterech sylwetkach jest imponująca i brawurowa. W tej mini-kolekcji znajdzie się wystarczająco wiele kierunków, żeby zbudować na nich pełen sezon i być może to przeładowanie zaważyło na drugiej, a nie pierwszej pozycji. Trzeci na podium znalazł się jedyny orędownik koloru, Michał Wójciak z kolekcją uroczych, lekko naiwnych sylwetek uszytych z krawatów. Można się zastanawiać, na ile trafnie estetyka tych projektów wpisuje się w motyw przewodni konkursu, być może chodzi tu o jakąś szaloną kolekcjonerkę krawatów, która nocą poluje na swoje ofiary kradnąc im fantazyjne „zwisy’, ale nie sposób odmówić Michałowi Wójciakowi plastycznego oka i pomysłowości.
Przyjemną dla oka kolekcję zaprezentowała również Klaudia Rafał, która celowała w sensualny i kobiecy klimat, prezentując szereg estetycznych, ciekawie zdobionych, ale niestety banalnych w fasonie sylwetek. Niebanalny w fasonie był dla odmiany Marcin Gorczycki, szczególnie w przypadku kurtki, urozmaiconej trzema warstwami sztywnej tkaniny, ale czarne ubrania z czarnymi panelami ze skóry pachną już takim banałem, że ich oglądanie podczas polskich pokazów staje się wręcz nieznośne. Ostatnia kolekcja konkursowa, która zasługuje na wyróżnienie należy do Angeliki Chmielewskiej, która zaproponowała zręczne połączenie pikowanej tkaniny z szyfonem. Niestety, pojawiły się również dwa spore rozczarowania. Pierwsze należy do Monika Gromadzińskiej, która na łódzkim tygodniu mody rozpieszczała publiczność oryginalnym i przemyślanym wzornictwem, a na Fashion Designer Awards przedstawiła niechlujną kolekcję, która nie uniosła ciężaru zbyt wymagającego technicznie pomysłu, opierającego się na połączeniu damskiej i męskiej garderoby. Drugim rozczarowaniem był duet Anna Halarewicz i Magdalena Hofman, tym większym, że pierwsza jest utalentowaną ilustratorką mody, z doskonałym portfolio publikacji. W konkursie pokazały szereg aksamitnych sylwetek, których konstrukcja, kierunek estetyczny i wykonanie przywodzą na myśl klimat technikum krawieckiego, a nie konkursu dla projektantów mody. Spódniczka „na drucie” – porażająca i akceptowalna jedynie na przedszkolnym balu przebierańców.
Poza konkursem, swój nowy sezon przedstawił również Serafin Andrzejak. Podobnie jak podczas ubiegłorocznej edycji Fashion Designer Awards – mroczny, ciężki i bardzo wełniany. Ta kolekcja jest zdecydowanie bardziej wyrafinowana niż poprzednia, widać, że projektant nieustannie pracuje nad egzekucją swoich pomysłów, ale monotonia kolorystyczna kolejnych kolekcji zaczyna być dotkliwa. Niemniej, Serafin sięga po ciekawe i modne detale, choćby popularne teraz frędzle, realizując je jednak po swojemu, a to się ceni. Pierwsza, całkowicie biała sylwetka – plisowane połączenie koszuli i peleryny, spodnie z wyraźnym mankietem, martensy i pomarszczone podkolanówki, to świetny i zaskakujący zestaw. Szkoda, że nie znalazł rozwinięcia w tym obszernym, damsko-męskim sezonie.
Siódma edycja FDA jawi się, jako najlepsza w historii tego konkursu, szczególnie pod względem organizacyjnym. Zwarte, skondensowane wydarzenie reżyserował Maciej Majzner, który zaproponował połączenie efektownej choreografii i dramatycznej gry świateł, oraz wyłącznie polskiej muzyki (w tym występu Kasi Stankiewicz), za co należą się ogromne brawa. Fashion Designer Awards jest w tym momencie najbardziej prestiżowym konkursem w Polsce, co jest o tyle łatwe, że konkurencja powoli wymiera śmiercią naturalną. A o nowych inicjatywach niewiele słychać. Mam jednak nadzieję, że jego popularność, a co za tym idzie zainteresowanie sponsorów, będą nieustannie wzrastać, również po to, żeby nagroda główna w końcu miała szansę zbliżyć się do światowych standardów. Prawda jest taka, że jeśli jakiś polski konkurs dla projektantów ma szansę wejść obecnie na skalę międzynarodową, to tylko Fashion Designer Awards. Szczególnie, że taka „international” nazwa sugeruje podobne plany. A ja trzymam kciuki za ich realizację. Na koniec warto zauważyć jeden fakt – spośród 12 zaprezentowanych tego wieczora kolekcji, akurat ta sprowadzona z zagranicy, „z ziemi włoskiej do Polski”, nie owijając w bawełnę, była zdecydowanie najgorsza. Należała do „gościa specjalnego”, Mauro Gasperiego, u którego młodzi adepci sztuki projektanckiej, mają niedługo, w ramach nagrody, stażować. Kontrowersyjne, ale jakby jednak nie patrzeć, wynika z tego jedna nauka – im gorsze tło, tym lepiej wypada polskie wzornictwo. Tego wieczora błyszczało!