MODA, SHOPPING ONLINE, STYL ŻYCIA

Debiut i przebłysk geniuszu Rafa Simonsa, czyli pokaz Calvin Klein jesień-zima 2017

11.02.2017 Redakcja Fashion Magazine

Debiut i przebłysk geniuszu Rafa Simonsa, czyli pokaz Calvin Klein jesień-zima 2017

Stany Zjednoczone, dzięki prestiżowym uczelniom i inicjatywom takim jak chociażby CFDA/Vogue Fashion Fund rocznie „produkują” kilkudziesięciu nowych projektantów, z których duża liczba osiąga spektakularne sukcesy i trafia do czołówki najbardziej liczących się kreatorów ready-to-wear na świecie. Niemniej nowojorski tydzień mody, wraz z Londynem, wzbudza chyba najmniejsze emocje spośród wszystkich czterech tego typu imprez, a amerykańska moda nadal nie jest w takim samym stopniu utożsamiana z luksusem jak chociażby jej włoska czy francuska odpowiedniczka. Jeśli do niesłabnących refleksji na ten temat dodamy decyzje takich marek jak Proenza Schouler czy Rodarte, które postanowiły swoje kolekcje pokazywać w Paryżu, dochodzimy do momentu, w którym przyszłość mody zza oceanu i kwestia jej prestiżu zaczyna stawać pod dużym znakiem zapytania. Czy więc Raf Simons – człowiek, który oprócz bycia legendą mody męskiej ma w swoim portfolio pracę dla Jil Sander i Diora –  został ściągnięty do Stanów przez Calvina Kleina po to, by uratować amerykański rynek mody przed unicestwieniem, a samej marce pomóc osiągnąć pozycję brandu luksusowego?

Spójrzmy prawdzie w oczy. Calvin Klein to jeden z najstarszych i najbardziej rozpoznawalnych amerykańskich domów mody, jednak większości osób nadal kojarzy się wyłącznie z bawełnianymi kompletami bielizny, dżinsami reklamowanymi niegdyś przez Brooke Shields, dziś – przez Kendall Jenner, ociekającymi seksem reklamami i (jeśli ktoś bardziej interesuje się modą), czystą formą oraz minimalizmem. I podczas gdy przez lata taki sposób kreowania wizerunku był zapewne wystarczający i rentowny, dziś może już po prostu nie wystarczać. Oczywiście są to jedynie nasze gdybania, jednak jeśli faktycznie Calvin Klein ściągnął Simonsa z Europy po to, aby ten przyszedł z odsieczą nie tylko samej marce, ale amerykańskiej modzie w ogóle, nie mógł wybrać sobie do tego lepszej osoby.

Raf Simons to bowiem nie tylko ikona mody męskiej, którego projekty co rusz pobrzmiewają w twórczości młodych marek i designerów. To skromny piewca minimalizmu, miłośnik sztuki chętnie wplatający ją do swoich projektów, wrażliwiec podchodzący do każdego zdania osobiście i być może czasami aż nazbyt ambitnie, człowiek, który z takim samym szacunkiem spogląda w przeszłość, jak i wygląda w przyszłość. To innowator i wizjoner, do którego z takim samym respektem podchodzi Anna Wintour i A$AP Rocky.

Debiutancki pokaz Simonsa dla CK był najbardziej wyczekiwanym wydarzeniem na nowojorskim tygodniu mody, a na to, co w siedzibie marki pokaże Belg czekała nie tylko branżowa prasa, ale także postaci ze świata popkultury i showbiznesu: Lauren Hutton, Brooke Shields, Julianne Moore, wspomniany A$AP Rocky i młoda gwiazda serialu „Stranger Things”, Millie Bobby Brown. Wszyscy oni i reszta modowego świata zadając sobie pytanie jaka będzie wizja Belga w założonej w 1968 roku marce otrzymali odpowiedź w postaci na wskroś amerykańskiej kolekcji, w której sztuka mieszała się z utylitaryzmem, art deco z Wall Street, a wielkomiejski klimat z estetyką Zachodu. A wszystko to, podane w minimalistycznej aranżacji będącej jednocześnie dziełem Sterlinga Ruby’ego i ścieżce dźwiękowej, z której na pierwszy plan bezapelacyjnie wysuwał się utwór Davida Bowie „This is not America”.

 

Raf Simons oraz jego najbliższy współpracownik Pieter Mulier (możecie kojarzyć go z filmu „Dior i ja”), niczym „przybysze ze Starego Kontynentu”  z zewnątrz obserwujący i analizujący to, co dzieje się w Ameryce postanowili wziąć na warsztat charakterystyczne dla Stanów, ale nadal bardzo różne i zdywersyfikowane estetyki. W kolekcji jesień-zima 2017, w której pokazano także propozycje dla panów, pojawił się color blocking typowy dla amerykańskich zespołów, garnitury w stylu maklerów z Wall Street, skórzane kurtki typu aviator, puchowe parki czy okrycia wierzchnie noszone przez szeryfów. Nie zabrakło także nawiązań do stylu Dzikiego Zachodu (czyt. kolorowe kowbojki łączone z szarymi garniturami i ołówkowymi spódnicami), czy do tak charakterystycznej i nienawidzonej przez Amerykanów… plastikowej narzuty na sofy, którą tym razem zarzucono na fenomenalne kanarkowe futro i kraciaste dwurzędowe płaszcze. Na wybiegu zauważyliśmy także zabudowane kombinezony z dżinsu i koktajlowe sukienki z wstawkami z piór, które z pewnością już niedługo zobaczymy na którymś z czerwonych dywanów.

Raf Simons, który oczywiście ukłonił się publiczności ze łzami w oczach, ewidentnie nie chciał i nie chce dokonywać rewolucji, a jego pierwszą kolekcję dla Calvina Kleina należałoby chyba interpretować bardziej jako swego rodzaju manifest. Przyjeżdżając i osiadając w Stanach w naprawdę trudnych dla tego kraju czasach, projektant zdaje się kłaść nacisk przede wszystkim na różnorodność i uwypuklić, że to właśnie ona była i jest siłą Ameryki. Biorąc pod uwagę, w jak znaczący sposób kwestie te dotykają także branży mody, projektant i Calvin Klein mają więc wyjątkową okazję do tego, aby coś zmienić i, oczywiście przy pomyślnych wiatrach, jeszcze na tym zarobić.

Przeczytaj także:

Raf Simons

Tak wygląda wizja Rafa Simonsa w Calvin Klein – zobacz najnowszą kampanię marki!