Najpierw był Facebook. Kilka modeli sukienek w kilku kolorach do wyboru. Podstawowy surowiec: popularna ówcześnie i nie wyeksploatowana jeszcze dzianina. Fasony zaskakujące kobiecością. Podkreślona talia, miejsce na biodra i biust – pośród powstających wokół nowych marek aspirujących do awangardy, YES TO DRESS stanowiła przyjemne ukojenie w dobrze znanym klimacie. I grupa docelowa wymykała się stereotypom, plasując raczej w przedziale trzydzieści plus. Wśród pierwszych projektów pojawiła się sukienka Agatha: lekko dopasowana, marszczona, do noszenia na kilka sposobów. Opadający dekolt można było układać asymetrycznie, a długością sukienki manewrować w zależności od potrzeb. Bardzo szybko została bestsellerem. Nic dziwnego, fason świetnie dopasowywał się do różnych sylwetek. Takie uniwersalne kroje to specjalność projektantki. Udowodniła to kolejnymi modelami: lekko rozkloszowaną Aniką i zbluzowaną Dresicą. Jedną i drugą wyposażyła w kieszenie. Od tamtej pory kieszeń to bardzo istotny element większości jej projektów.
Platforma społecznościowa szybko przestała wystarczać i w 2013 roku ruszył sklep internetowy. Projektantka nie stroniła od różnego rodzaju targów odzieżowych, odbywających się przede wszystkim w Warszawie. Nastawienie projektantów do tego typu imprez jest różne. Ciężko też przewidzieć, czy sprzedaż będzie zadowalająca, czy zainteresowanie klientów znikome. YES TO DRESS nie zna tych problemów. Bez względu na miejsce, organizatorów czy dzień tygodnia, stoisko przez większość czasu jest otoczone zaciekawionymi klientkami. Rzadko kiedy odchodzą z pustymi rękami.
Kolejne kolekcje to już nie tylko sukienki. Bo tytułowe „dress” oznacza nie „sukienkę” lecz „ubieranie się”. Towarzystwo powiększyło się o żakiety, koszule, narzutki, płaszcze, bluzki, spódnice i spodnie. Dzianina musiała zejść z piedestału na rzecz tkanin, żakardów, sztucznych skór i koronek. Pojawiły się wzory: paski, kwiaty, batikowe esy floresy. Niektóre z wybranych materiałów to arcydzieła same w sobie. Na przykład haftowana organza pokryta kwiatowym nadrukiem z kolekcji na wiosnę lato 2015 albo tiul z naszytą warstwą ozdobnie ciętej sztucznej skóry. Podwójne i nieoczywiste materiały to częste zjawisko w kolekcjach Bożeny Karskiej. Wybiera je na targach tkanin i kupuje nawet te, które na pierwszy rzut oka wydają się zbyt trudne na polski rynek. Zwykle to właśnie ubrania z nich szyte sprzedają się potem jako pierwsze. W kolekcjach pojawia się coraz więcej autorskich nadruków. Najczęściej są to mocno powiększone nieduże powierzchnie o ciekawych fakturach: pióra na szyi pawia, włókna moheru, splot wełny. Ogromną wagę projektantka przywiązuje do detalu. Począwszy od wewnętrznych lamówek, poprzez ręcznie wszywane metki, po przywieszki z ceną – wszystko powstaje na specjalne zamówienie, żadnych półśrodków.
Coraz wyraźniejsze w YESS TO DRESS stają się trzy nurty. Pierwszy codzienny, uniwersalny, płynnie przechodzący z sezonu na sezon. To „Evergreen”, czyli przeboje, które nigdy się nie znudzą (wśród nich m.in. wspomniane wcześniej sukienki). Drugi, „Now”, to rzeczy sezonowe, związane z porą roku, choć niekoniecznie aktualnymi trendami. Zima obfituje w płaszcze i grube dzianiny, lato jest lżejsze i jaśniejsze. Oczywiste sprawy, ale zawsze podane w interesujący sposób. Trzecia linia to „Dream On”. Tu Bożena wyżywa się artystycznie, pracuje z ambitniejszymi (i droższymi) tkaninami, szyje w niedużej liczbie egzemplarzy. Ścisły podział na wiosnę/lato i jesień/zimę w YES TO DRESS przestał obowiązywać. Najnowsza kampania prezentuje projekty „Dream On”, nie konkretny sezon.
Na czym polega sukces YES TO DRESS? Na pewno na uważnym wsłuchiwaniu się w potrzeby klientek, ale też na fenomenalnych umiejętnościach technicznych, których Bożenie mógłby pozazdrościć niejeden projektant. Oglądanie pokazów mody od jakiegoś czasu jej nie interesuje. Najświeższe nowinki i kierunki potrafi świetnie przewidzieć oglądając… tkaniny. W warszawskiej pracowni już czekają bele niezwykłych materiałów na zimę 2017. I wyglądają bardzo obiecująco.