W ramach naszego najnowszego cyklu przypominamy Wam artykuły i wywiady z poprzednich numerów Fashion Magazine. Dzisiaj zapraszamy do lektury tekstu Piotra Zachary z letniego wydania Fashion Magazine na rok 2022.
W związku z wojną wszystko, co rosyjskie jest teraz trefne. Kino i teatr, Czechow i Rachmaninow też, żadnych wyjątków. Skoro nawet liberalna Agnieszka Holland jest za totalnym bojkotem Rosji, oto ostatnia szansa poznać artystów, których lubić нельзя.
W pierwszym dniu wojny Zemfira zrobiła porządek ze swoim życiem. Z konta na Instagramie wykasowała rejestr sukcesów, zawodowych i prywatnych, nie oszczędziła ani jednej chwili szczęścia. Zamiast wstawiła czarny kwadrat z napisem „Niet wojnie!” i nowy teledysk do piosenki „Nie strielajtie”, która teraz brzmi jeszcze smutniej niż w 2004 roku, gdy powstała. 24 lutego tego roku to był czwartek, czarny dla każdego człowieka, dla artysty pewnie nawet bardziej. Wieczorem Zemfira miała zagrać na żywo w Moskwie, wszystkie bilety na koncert wyprzedane, ale czy wypada? Wystąpiła, trzy wieczory z rzędu, przy „Nie strielajtie”, „Złoj czełowiek” i „Tabletkach” płakała, chociaż o depresji i pokrewnych stanach śpiewa od 20 lat. O ile na scenie i przed kamerą to w ogóle możliwe, jej łzy wyglądały na prawdziwe, szczere. Z publicznością pożegnała się piosenką „Gudbaj”, napisaną pół roku wcześniej, kiedy jeszcze można było mieć złudzenia. Po koncercie złapała ostatni lot do Paryża. O powrót pytać nie trzeba, to nie zależy od niej, intuicja podpowiada, że nieprędko będzie okazja. Fani uważają, że Zemfira zrobiła wszystko, co mogła i co miało sens. Gdyby po trzecim koncercie została w domu, w najlepszym przypadku musiałaby milczeć, w najgorszym wpadłaby do niej z wizytą FSB, rosyjska służba bezpieczeństwa, wnuczka KGB. Za samo hasło „Niet wojnie” można dostać 15 lat więzienia lub kolonii karnej. Standard oraz metody resocjalizacji w Rosji od czasów Dostojewskiego drastycznie się nie zmieniły, tradycja trwa.
W porównaniu z Zemfirą Ałła Pugaczowa na początku wojny wykorzystała mniej niż połowę swojego potencjału. Spakowała walizki, zatrzasnęła wrota do autentycznego zamku, w którym na co dzień rezyduje, i z całą rodziną ewakuowała się do Izraela. Po cichu, bez tłumaczenia nikomu, sprawa jest przecież oczywista. Milczałaby pewnie nadal, gdyby Andriej Tkaczew, arcykapłan prawosławnej cerkwi, nie podzielił się podczas mszy dobrą nowiną z wiernymi: „W naszej stolicy gwałtownie poprawiła się jakość powietrza. Pugaczowa wyjechała! Długo czekałem na ten dzień. Bogu dzięki się doczekałem”. Ochrzczona tytułami primadonny, królowej oraz carycy rosyjskiej estrady Ałła w odpowiedzi przesłała na Instagramie kilka ciepłych jak Morze Martwe słów wyjaśnienia. „Niepotrzebnie się podniecasz, Andriusza” – wyszeptała, wystawiając do kamery swój najlepszy profil. „Wkrótce wrócę, przyjdę do twojej cerkwi, pomodlę się także za ciebie”. Na zakończenie arcykapłana nazwała Богохульник, bogochulnik, co znaczy tylko bluźnierca, ale brzmi pięknie. Milczenie Ałły można usprawiedliwić na wiele sposobów: doświadczeniem życiowym zachęcającym do drętwej dyplomacji – karierę zaczynała jeszcze za Chruszczowa, zmęczeniem, wiarą, że władza jednak się opamięta i odwoła katastrofę. Poza tym rolę rzecznika w jej rodzinie pełni mąż, 46-letni Maksim Gałkin, komik, showman, do niedawna bożyszcze tłumów, diament wyszlifowany kamerami reżimowej telewizji.
Maksim nie bawi się już w kalambury, wprost mówi, jakimi uczuciami darzy aktualnie panującego cara, jeszcze przed wyjazdem dobijał do górnych granic dozwolonej szczerości, do Rosji nie ma więc po co wracać. W telewizji pokazują go nadal, ale od innej strony. Margarita Simonian, naczelna kanału Russia Today, pierwsza tuba putinowskiej propagandy, w jednym z programów wciąż nazywanych publicystycznymi zrobiła Maksimowi coming out. To przecież gej, powiedziała zasypana lawiną oklasków, niewiarygodny nawet w roli męża podstarzałej szansonistki. Wątek z rozkoszą pociągnęli pozostali goście programu, poziom dyskusji udało się utrzymać do ostatniej sekundy.
Zemfira do Francji też nie wyjechała sama, towarzyszyła jej Renata Litwinowa, wielka aktorka, od dawna mieszkają razem, nawet się z tym nie kryły. Tego obiecującego wątku TV na razie nie tyka, musi się skupić na mniej skomplikowanych komunikatach. Od marca usiłuje wytłumaczyć widzom, dlaczego Iwan Urgant, prezenter numer jeden pierwszego kanału telewizji, nie jest już numerem jeden i tak zupełnie poważnie nigdy nie był. No bo gdyby był, nigdy nie uciekłby z Rosji. Prawdziwe gwiazdy to wielcy patrioci, kochają swój kraj, popierają swojego prezydenta, koniec komunikatu.
W nieustannie wydłużającej się kolejce na szafot wysoką pozycję zajmuje również Ksenia Sobczak, ale to szczególnie trudny przypadek: elitarna celebrytka. Tata, pierwszy uczciwie wybrany mer Petersburga, mama senatorka, mąż reżyser teatralny ze skłonnością do wywoływania artystyczno-obyczajowych skandali. Putin był kiedyś dla Kseni wujkiem, w 2018 roku rywalem w wyborach prezydenckich, ona oczywiście przegrała, ale nie przestaje po nim jeździć, nawet gdy dostała sympatyczną posadkę w pierwszym kanale, niewdzięczna. Widzowie rosyjskiej telewizji wiedzą, że Ksenia wyjechała, oczywiście do Izraela, nikt im jednak nie doniósł, że szybko wróciła. Nadal próbuje mówić prawdę o Rosji, ale już tylko na Youtube, którego Kreml wciąż nie umie wyłączyć.
Gry w marcu Putin wpadł na pomysł, by razem z ludem święto- wać na stadionie rocznicę „wyzwolenia” Krymu, o stosowną oprawę typu festyn zatroszczyły się reżimowe szafy grające: Nikołaj Baskow, Grigorij Leps, grupa Lube, Polina Gagarina. Oleg Gazmanow z całego serca zaśpiewał „Wpieried, Rossija!” mobilizowany zapewne osobistymi doświadczeniami w relacjach międzynarodowych. Kilka dni przed festynem Gazmanow ubiegał się o obywatelstwo Izraela, twierdził, że mu się należy. Wypełniając stosowny wniosek, w rubryce religia wpisał: prawosławie, absolutnie zgodnie z prawdą. I to był koniec jego marzeń o Tel Awiwie. Po takim przejęzyczeniu Rosję kocha się pewnie jeszcze bardziej szczerze, serce grzeje duszę jak samowar.
Jeśli ktoś nie chce śpiewać dla prezydenta, nie musi, wystarczy, że godnie pomilczy i nikt nie będzie miał o nic pretensji. Siergiej Łazariew, niestety, tak nie potrafi, przynajmniej nie sam z siebie. W pierwszym dniu wojny napisał na Instagramie, że jest wstrząśnięty, oburzony i absolutnie przeciwny, nie chce, żeby jego dzieci wychowywały się w światowej stolicy agresji. Raz-dwa i jego konto znika. Ktoś mądrzejszy zapewne przypomina artyście, że ma dwoje dzieci, ale żony nigdy nie, że dwa razy reprezentował Rosję na festiwalu Eurowizji, a to przecież megazaszczyt, pora na rewanż. Reprezentował to niewłaściwe słowo, on walczył w barwach Rosji, w imię ojczyzny i ku jej chwale, każdy konkurs międzynarodowy to pole walki, każdy rosyjski artysta musi pielęgnować w sobie gen Czapajewa. Urrra! A poglądy polityczne Łazariew niech sobie wsadzi w jedną z umięśnionych części ciała, ma w czym wybierać, od lat ostro pakuje. Na reaktywowanym Instagramie bardzo dobrze widać jego wysiłek fizyczny i w zasadzie nic więcej, tak jest cacy.
Iwan Iwaszkin, aktor utalentowany, z ciałem ciekawszym niż ma Łazariew, w marcu pokazał w Instastories, jak milicja zgarnia go z pokojowej manifestacji na ulicach Moskwy. Przez kilka dni głucha cisza, w kwietniu odezwał się, że tymczasowo jest w Stambule, bo inaczej już nie może. Obecnie bierze udział w międzynarodowym projekcie, m.in. z Marcinem Dorocińskim i Zacharem Bacharowem z Bułgarii, na zdjęciach wygląda jak szczęśliwy Europejczyk. Aleksander Pal, też aktor, też zdolny, wyszlifowany przez naturę, wydawało się, że wszędzie go pełno – na wyraźne życzenie publiczności. Wczesną wiosną na Instastories zadał pytanie: jeżeli nie teraz, to kiedy? Minął miesiąc i pół, aktualnie Sasza promuje trailer filmu młodego reżysera z Kazachstanu, gra tam dość dużą rolę. U niego wszystko OK, po prostu pożegnał złudzenia.
Warwara Szmykowa, aktorka totalna, świetna w roli kołchoźnicy, genialna w roli wampa, grała w teatrze, w kinie, w telewizji. Na początku wojny zawiesiła aktywność na Instagramie,
odpaliła niemożliwy do zhakowania Telegram, po relacjach widać było, że jest zrozpaczona, spanikowała, błąka się po prowincji z dzieckiem i chłopakiem, śpi chyba w namiocie, dużo płacze. Na Wielkanoc wrócili do Moskwy, on grać w klubach, ona do teatru, chociaż już figurowała na liście zdrajców, tajnych agentów, ludzi do odstrzału. Teraz skupia się na karierze i bliskich, na więcej tak po ludzku jej nie stać, wciąż jest za bardzo lokalna.
Co innego Czułpan Chamatowa, która od 20 lat grywa w zachodnich filmach, nie zawsze role Rosjanek. W lutym ewakuowała się z Moskwy do Rygi i już po jednym przepłakanym wywiadzie udzielonym w bardzo popularnym na Youtube programie „Skaży Gordiejewoj” dostała angaż w łotewskim teatrze narodowym. Chamatowa to kolejna aktorka totalna, bez grania życie nie ma dla niej sensu, w 48 godzin przygotowała się do zastąpienia w Deutsches Theater w Berlinie koleżanki, która zachorowała na Covid. Po tej roli pojawiły się kolejne propozycje i prośby o wywiady. Dziennikarze nie potrafią nie zadać pytania, jak to możliwe, że dopiero teraz przestała lubić Putina, wcześniej czuła do niego coś ciepłego. Chamatowa odpowiada, że wszystkiemu winna jest telewizja. Ona jej nie ogląda, a powinna, wtedy szybciej by wszystko zrozumiała, lepiej przygotowała się na atak.
Festiwal Filmowy w Cannes: codziennie czerwony dywan, szampan, mnóstwo okazji do bicia braw, także na stojąco. W tym roku miało być bardzo inaczej, bo bez Rosjan, z jednym wyjątkiem – do udziału w konkursie głównym dopuszczono najnowszy film Kiriłła Sieriebriennikowa „Żona Czajkowskiego”. Bo Kiriłł to wielki reżyser i najsławniejsza w środowisku filmowo-teatralnym ofiara reżimu. Putin zafundował mu półtora roku aresztu domowego – po parodii procesu Sieriebriennikowa uznano za winnego sprzeniewierzania państwowej kasy. Odsiadując wyrok, wyreżyserował operę w Monachium i spektakl w Hamburgu, przez Zooma, jak mus, to tak też można. Do Cannes Kiriłł przybył już jako wolny człowiek oraz reżyser-rezydent hamburskiego teatru Thalia, swoje posty hasztaguje hasłem Fuckwar. Brytyjski dziennik „The Telegraph”, jawnie sympatyzujący z obozem władzy Borisa Johnsona, donosi, że na festiwalu Rosjan jest więcej, niż powinno, zważywszy na okoliczności i deklaracje organizatorów, coś tam po staremu próbują ugrać, płacą gotówką. Brytyjskie kino umie się zachować, zapewnia „Telegraph”, nie daje ciała, Rosjan ostentacyjnie bojkotuje, o kinematografiach z innych stron świata tego samego powiedzieć nie można, kolaborują.
Po premierze „Żony Czajkowskiego” owacje trwają około 20 minut, dobry wynik, można zacząć marzyć o nagrodzie, przynajmniej dla odtwórczyni tytułowej roli. Kiriłł kilka razy mówi „Niet wojnie”, kamery to rejestrują, obraz wyświetlany jest od razu na wielkim monitorze, jakość dźwięku doskonała, słychać go wszędzie. Dzień później odbywa się przepisowa konferencja prasowa i Kiriłł tak à propos upomina się o zdjęcie sankcji z Romana Abramowicza. Abramowicz to rasowy oligarcha, zgoda, ale przy tym porządny człowiek, mecenas kultury, wyłożył kasę na dwa ostatnie filmy Sieriebriennikowa. Festiwalowe szychy błyskawicznie się niego odcinają, dają mu odczuć, że przegiął, francuski dystrybutor „Żony Czajkowskiego” zawiesza promocję do wyjaśnienia, czy film nakręcony przed wojną, ale za brudne pieniądze, można pokazać publiczności czy absolutnie nie. Po trailerach widać, że film jest piękny, jakby zmontowany z obrazów Sargenta. Zgodnie z tytułem pokazuje świat z perspektywy żony genialnego kompozytora, ale w większym wymiarze jest o tym, jak podłe i niemożliwe do zniesienia bywa życie zbudowane wyłącznie na kłamstwie.
Portal meduza.io, jeden z ostatnich bastionów mediów niezależnych o rosyjskim rodowodzie, kolekcjonuje otwarte listy protestacyjne do prezydenta Rosyjskiej Federacji. O zakończenie wojny Putina prosili już naukowcy, aktorzy, dyrektorzy teatrów, reżyserzy, tłumacze z angielskiego, tłumacze z francuskiego… Najszybciej napisali oczywiście zawodowcy, nagradzani na całym świecie pisarze: Swietłana Aleksijewicz, Boris Akunin, Dmitrij Głuchowski, Maria Stiepanowa, w sumie 17 największych. Władimir Sorokin, który wreszcie znalazł wiernego tłumacza na angielski i w ciągu dwóch lat wyda w USA osiem książek, też się podpisał. W wywiadzie dla „New York Timesa” mówi:,,Rosyjski pisarz ma tylko dwa wyjścia. Może się bać albo może pisać. Ja wybrałem to drugie”. Sorokin mieszka obecnie w Berlinie, Akunin w Londynie, Głuchowski krąży po świecie, a miejsce pobytu Wiktora Pielewina od 20 lat jest tajemnicą, wiadomo tylko, że swobodniej mu się myśli, pisze i żyje kilka tysięcy kilometrów od Kremla.
Po dotarciu do Paryża Renata Litwinowa nagrywa stylowy wideoklip. W czarnej sukni stoi na scenie pustego teatru i recytuje rosyjski tekst piosenki ,,Sag Mir, Wo Die Blumen Sind”, jeden z hymnów pacyfistów. W tle słychać oryginalne wykonanie Marleny Dietrich, kierownictwo muzyczne produkcji: Zemfira. To było pod koniec kwietnia. Miesiąc później ukazuje się traumatyczny singiel Zemfiry „Miaso”, z tekstem o koszmarze, z którego nie wyrwie się kilka pokoleń Rosjan. Podmiot liryczny – młody rosyjski żołnierz w ukraińskim Ma riupolu. Teledysk reżyseruje Litwinowa, pokazuje swoje rysunki o wojnie, czarną i czerwoną kredką. Już po Cannes Kiriłł Sierie briennikow pisze minimanifest ,,Czerwony lakier”. O tym, że władza w Rosji nigdy nie kochała kultury i wzajemnie, dlatego kultura tym bardziej musi ocalić promile człowieczeństwa w ludziach od stulecia kopanych przez każdy system.
Na emigracji przebywa też Anton Dolin, krytyk filmowy. Bez cenzury rozmawiał już m.in. z Andriejem Zwiagincewem, najczęściej nagradzanym na świecie reżyserem z Rosji, potem z Aleksandrem Rodniańskim, który urodził się w ZSRR w żydowskiej rodzinie i długo myślał, że obywatelstwo to tylko rubryka w pasz porcie, ale teraz czuje się Ukraińcem. Z Dolinem dyskutują m.in. o tym, jak kultura scala 140 milionów Rosjan w jeden naród. To mit, mówi Rodniański, Puszkina ze szkoły pamięta garstka prymusów, jeszcze mniej rozumie, co wieszcz miał na myśli, Rachmaninowem i Achmatową zachwyca się elita. Tym, co scala naród, jest telewizja, hojnie dawkowana propaganda w filmach i serialach, w teleturniejach i wiadomościach, zawsze prymitywna, niezmiennie skuteczna. Aktorzy teatru Gogol Center mogą grać, ile dusza zapragnie „Komu na Rusi żyje się dobrze”, „Rosyjską piękność” Wiktora Jerofiejewa, cały następny sezon tarzać się po scenie nago w,,Maszynie Müllera”. W rosyjskiej mutacji teleturnieju Koło Fortuny rodzina wywieziona z Donbasu dostaje w prezencie telewizor, komputer i coś tam jeszcze, sponsorem programu jest Gazprom. Takie obrazki rozumie i zapamiętuje każdy.
Tym, którzy nie mieli szczęścia wyjechać z Moskwy i Petersburga, do dyspozycji zostaje przestrzeń między wierszami, aluzje, ewentualnie wazelina. Ale nadmiar szczerości nie kalkuluje się nikomu, nawet emigrantom. Najgłośniejszych krytyków rozkoszy życia w Rosji reżim lubi po częstować nowiczokiem, potok pretensji po czymś takim wysycha na zawsze. Zresztą na razie bilans zysków i strat w ludziach udaje się utrzymać bez drastycznych środków: Sieriebriennikow wyjechał, ale Walerij Giergijew wrócił. Przyjaźń z Putinem wycenił wyżej niż posadę szefa Filharmonii w Monachium, nie wyrzekł się go publicznie, nieprędko pokaże światu, jak dyrygować orkiestrą z przyspawanymi do korpusu łokciami. Diva Anna Netrebko ponad miesiąc obliczała, co się jej lepiej kalkuluje: kontrakt z Metropolitan Opera czy błysk w oczach prezydenta Rosji, widziany z bardzo bliska. Wybrała walutę. Ale że długo zwlekała, powrót do łask liberalnej publiczności Zachodu zaczęła od Monte Carlo, trochę nie jej liga. Ojczyzny na pewno nigdy nie porzuci Zachar Prilepin, pisarz, polityk, wyznawca kultu Putina, już w 2014 roku gdzieś na pograniczu Rosji z Ukrainą zaczął pracować na status nowego człowieka, który się kulom nie kłania. Co do gwiazd disco russo pokroju Nikołaja Baskowa i Filipa Kirkorowa, ile w ich patriotyzmie szczerości, a ile paniki, że władza ma na nich haka, dopóki na Rusi panuje Putin, pewnie się nie dowiemy
W tym roku mija 90. rocznica urodzin Andrieja Tarkowskiego, jednego z najważniejszych twórców kina XX wieku. Fety z tej okazji nigdzie nie będzie, nie tylko przez wojnę. W specjalnym odcinku swojego programu na Youtube Anton Dolin tłumaczy, dla czego „Zwierciadło”, „Solaris”, „Stalker” i „Nostalgia” to kino poetyckie, jak silny wpływ te filmy wywarły na Davida Lyncha i Larsa von Triera oraz dlaczego Tarkowski nie jest artystą ani rosyjskim, ani radzieckim. Ponieważ jest artystą sensu stricto, w związku z czym jego kino działa na najwyższym, ponadnarodowym zakresie, jest dziedzictwem światowym. Ale żeby to zrozumieć – lub wy kpić, zjechać, zbojkotować – trzeba Tarkowskiego oglądać