brak kategorii
Skandale roku 2015 według Karoliny Korwin-Piotrowskiej (część II)
14.12.2015 Redakcja Fashion Magazine
Przed Wami druga część rozważań Karoliny Korwin Piotrowskiej, która ironicznie i z właściwym sobie żartem podsumowuje największe skandale kulturalno-społeczne roku 2015. W rolach głównych m.in. Agnieszka Szulim, dziewczyny z Dubaju i Minister Kultury. Zdecydowanie warto przeczytać!
Najstarsza matka w Polsce - cała Polska została ginekologiem amatorem pewnej 60-letniej aktorki, która postanowiła mieć dziecko. A raczej bliźniaki. Wszystko wydało się za sprawą Olgierda Łukaszewicza, szefa ZASP-u, który wystąpił do ówczesnej premier Kopacz o rentę dla aktorki i wybuchła bomba. Media zwariowały bardziej niż przy potencjalnej krwawej bójce w toalecie Dody, Rozenek, Szulim i Górniak razem wziętych. Zaczęto się zastanawiać nie o tym, jak kobiecie pomóc, bo dwójka dzieci, bez względu na wiek jest hardcorem, ale nad kwestiami moralno-etyczno-ginekologicznymi. Czy w TYM WIEKU można mieć dziecko. Czy to było in vitro, a jeśli tak, to skąd miała na to pieniądze, jeśli taka podobno jest biedna? Czy to jest mądre/moralne/zdrowe? Ginekolodzy w mediach wypowiadali się na prawo i lewo dywagując, jak mogło dojść do tego, że kobieta urodziła dwójkę zdrowych dzieci. Cała „bez przesady” Polska stała się publicznym gabinetem ginekologicznym, jakby chciano odebrać tej dorosłej kobiecie prawo do samostanowienia o sobie.
Jak jest teraz?
Barbara Sienkiewicz czekała bardzo długo, ale się doczekała i otrzymała w końcu odpowiedź z kancelarii premiera na prośbę o 500 złotych zasiłku na dzieci. Odpowiedź była odmowna. Dzieci chodzą już do żłobka, rozwijają się bardzo dobrze. Burzliwy debiut ministra kultury, czyli „porno” w Teatrze Polskim we Wrocławiu. PiS w kampanii mówiło otwarcie, że weźmie się za kulturę i sztukę, wyrzuci z niej lewactwo, a w to miejsce da sztukę narodową (cokolwiek to oznacza), ale chyba nikt nie zwrócił na ten fakt większej uwagi. No i stało się, bowiem ministrem kultury został Piotr Gliński, niegdysiejszy premier zastępczy, którego przemówienie rozbawiony Sejm słuchał kiedyś z tabletu trzymanego przez naczelnika Jarosława Kaczyńskiego. Gliński energiczny amator sportu i właściciel czarnego pasa w karate, nie dał sobie w kaszę dmuchać i w pierwszych dniach urzędowania zwrócił uwagę na opis przedstawienia pt. „Śmierć i dziewczyna” w Teatrze Polskim we Wrocławiu. W opisie podobno (bo zostało to zmienione), padła informacja, iż w spektaklu wystąpią aktorzy porno i to z Czech. Zrobiła się afera. Minister kultury żądał więc od marszałka województwa odwołania premiery, ten jednak nie zamierzał tego zrobić, a próba prasowa przyciągnęła nawet telewizję Trwam. Nagle wszystkie media mówiły o teatrze i o Elfriede Jelinek, kontrowersyjnej noblistce z Austrii, na podstawie tekstów której powstała ta sztuka. Pod teatrem w dniu premiery zorganizowano krucjatę różańcową, transparenty i modlitwy, bo ludzie, choć podobnie jak minister nie widzieli spektaklu i pewnie nie wiedzą, kim w ogóle jest Jelinek, WIEDZĄ, że to zło i trzeba wygnać tego szatana. W studio TVP Info Gliński zaczął grozić nowymi porządkami dziennikarce, która jedynie pytała o wolność artystyczną. Dziennikarkę zawieszono. Widmo cenzury obyczajowej krąży nad polską kulturą.
Jak jest teraz?
Bilety na przedstawienie w Teatrze Polskim we Wrocławiu wykupione są do końca roku, nie ma ich nawet u koników. Czyli PiS reaktywował znana z PRL-u instytucję „konika”. Jakiś jednak sukces. Minister nikogo nie przeprosił za swoje bezzasadne, jak sie okazało, oskarżenia. Recenzje spektaklu są bardzo dobre i nie ma tam grama porno, ani tym bardziej hard porno, które zapowiadał Minister. Co ciekawe, minister Gliński robi audyt artystyczny teatru Starego w Krakowie, w którym reżyseruje znienawidzony przez PiS Jan Klata. Gliński wyznaczył niejakiego Krzysztofa Szczebiota na doradcę do spraw teatru i narodowych instytucji kultury, aby obejrzał ponad 40 spektakli Starego i ocenił, czy zasługują one na to, aby były pokazywane na narodowej scenie. Oceni to na podstawie realizacji wideo, bo do Krakowa nie pojedzie. To pewna nowość, ale czego nie robi się, aby jak mawia inna doradczyni Ministra Glińskiego, Wanda Zwinogrodzka, „wyciszyć wrzask lewicy” bo on „paraliżuje zdolność artykulacji prawicy". Afera dubajska, czyli dziewczyny lubią brąz i markowe ciuchy oraz torebki za kupę kasy - pewien portal, TagTheSponsor, postanowił zrobić prowokację, która miała na celu pokazanie, że lubiące luksus, podróże prywatnymi samolotami oraz zakupy w markowych sklepach, atrakcyjne tak zwane „modelki z Instagrama” to eleganckie mniej lub bardziej prostytutki, zarabiające głównie w Dubaju, na seks imprezach z szejkami. Niektóre z nich obecne były w mediach, na ściankach, udzielały wywiadów i robiły za gwiazdy w Polsce. Prowokacja, a raczej jej efekt dostępny masowo w mediach, stała sie hitem, bowiem to, o czym plotkowano ostro od lat, nagle ujrzało światło dzienne. Okazało się bowiem, że dziewczyny są do wynajęcia, owszem, za bardzo konkretne pieniądze. Z SMS-owej konwersacji upublicznionej w internecie wynika, że usługi, na które zgadzała się właścicielka agencji „modelek” daleko wykraczały poza modeling. Dziewczyny miały towarzyszyć szejkom z królewskiej rodziny Zjednoczonych Emiratów Arabskich w podróży min do Saint Tropez. Za pięć dni spędzonych na jachcie jako „model party girls” czyste, zdrowe, uprzedzone o preferencjach szejków „modelki” miały zainkasować od 15 do 25 tys. dolarów, pośredniczka zaś okrągłe 15 tysięcy. Sporo. W konwersacji uzgodniono wszystko, nawet to, że w grę wchodzi koprofilia. Czyli torebka albo sukienka za kupę. Dosłownie. Wśród dziewczyn, które podsyłała organizatorom prowokacji ich naganiaczka, było bardzo dużo Polek. Zrobiła się afera, przede wszystkim niedobra dla tych dziewczyn, które nie zarabiają jako prostytutki, są modelkami, a nie prostytutkami. Nazywanie call girls modelkami to jednak spore nadużycie, widziałam bowiem niektóre profile tych dziewczyn na Instagramie, zanim zostały skasowane i wiem, że tak ogromna ilość silikonu, botoksu i innych kwasów wykluczałaby je z modelingu. Kilka dziewczyn podobno podało sprawę do sądu. Materiału z prowokacji nie ma już Internecie. Ale newsy i print screeny zostały.
Jak jest dzisiaj?
Podobno teraz branża „modelek” jest znacznie bardziej zakamuflowana, pewnie do następnej wpadki. Dziewczyny znane z tej prowokacji mają nadal konta na Insta, ale tylko prywatne, nie ma do nich dostępu „z ulicy”. Nie ma tam też charakterystycznych emotikonów, wskazujących na ich ciekawą profesję. Z zapowiadanych szumnie procesów chyba nic nie wyszło, ludzie nabrali nagle wody w usta. Jedno jest pewne, hasło „kupa kasy” zyskało nagle na znaczeniu i bardzo pobudza wyobraźnię nie tylko sprzedawców w luksusowym butiku LV. Hejt medialny w pełnej krasie- Bezradne polskie prawo, kompletnie bezradna policja, a ofiarą może być każdy - czyli hejt w Internecie. To był rok hejtu. Na zmarłą młodą blogerkę modową, na małego Dominika, bo nie ubierał się jak koledzy ze szkoły i zdesperowany popełnił samobójstwo, wieszając się na sznurówkach. W końcu hejt wylany na znanych ludzi, na przykład na Filipa Chajzera po śmierci jego syna, na Magdę Gessler bo tak, Marylę Rodowicz, bo jest kolorowa i nie ma 18 lat albo na Jarosława Kuźniara, ulubiony obiekt hejtu w Polsce. Strony w stylu „XYZ dobrze, że zdechł” pojawiają się w polskim Internecie notorycznie. Podobnie jak strony propagujące pedofilię, zabijanie zwierząt, przemoc domową, często ze zdjęciami znanych ludzi użytymi bez ich zgody. Często dotykają one znanych ludzi, wystarczy wspomnieć strony hejterskie powstające masowo po śmierci Anny Przybylskiej.
Jak jest dzisiaj?
Niestety bez zmian. Prawo nadal jest bezradne jak było, policja, kiedy tylko pójdzie się zgłosić hejt na komisariat mówi bez ogródek, że to idzie niemal od razu na umorzenie, a zwykły haker jest w stanie namierzyć hejtera w godzinę, a policja bywa zwykle bezradna… Jarosław Kuźniar wystąpił w bardzo mocnym spocie kampanii HejtStop, w którym wciela się w bohatera hejterskich wpisów na swój temat. Mocne. Czy osiągnie jakiś sukces? Bez zmiany prawa, paru wysokich kar finansowych i kary więzienia dla sprawców takich „wesołych zabaw”, nie widzę szansy. Wywiady, jakich nie było czyli nowa „moda” w mediach. Gwiazdy maja się na baczności i coraz bardziej uważają na to, co mówią w mediach, z obawy o przeinaczenie wypowiedzi nie dają też głosu każdemu. Czy pomaga? Niby tak, ale pojawia się oto nowy gatunek „dziennikarstwa kreacyjnego”. Nie masz wywiadu z gwiazdą? To go sobie zrób. Najlepiej obejrzyj jakiś jej wywiad z netu, spisz, co potrzeba, dodaj swoje komentarze, tak zwane „zdanie przyjaciół rodziny” albo „naszych informatorów” i tekst gotowy. To nowa choroba polskich mediów, która w tym roku przybrała spore rozmiary. Martyna Wojciechowska zobaczyła zajawkę tekstu o sobie na okładce jednego dwutygodnika o gwiazdach, w środku były zaś cytaty z wypowiedzi, których nigdy nie udzieliła, cytaty notabene robiące z niej idiotkę. Za samo to podałabym do sądu. Agnieszka Szulim, jedna z tych, które wzbudzają ogromne zainteresowanie mediów i jak powiedział mi człowiek z Pudelka, „klikają się zawsze”. Przeczytała niedawno w „Fakcie” wywiad ze sobą, w którym jakoby udziela informacji na temat swojego rychłego (podobno) ślubu oraz dziecka. Okazuje się, że ów „wywiad” to nic innego jak upstrzone uwagami odredakcyjnymi fragmenty jej wywiadu, który dała do programu internetowego. Szulim „Faktowi” wywiadu nie udzielała. Ale przeczytała go sobie, bo tak. Sama w tym roku przeczytałam ze sobą trzy wywiady. o których wcześniej nie było mi wiadomo… Tygodniki o gwiazdach to w tej chwili tylko jakieś 30% prawdy, dawanej przez samych zainteresowanych dla fejmu, zniżek w sklepie albo zwykłego chorobliwego lansu, reszta to wymysły, im bardziej chore, tym lepiej się sprzedają.
Jak jest teraz?
Bez zmian, prawo nie jest już bezradne, ale nie każdemu chce się od razu latać z tym do sądu, bo to zabiera sporo kasy i jeszcze więcej pieniędzy. Ci odważniejsi, którzy nie zarabiają na ustawkach na imprezach, na wyciekach kontrolowanych informacji o sobie do mediów ani na wyciekach na Instagramie i stać ich na ciuchy, wakacje, samochody, nie zależy im więc na ustawce w salonie samochodowym, zastrzegają sobie prawnie swoją prywatność. To jest możliwe i dobry prawnik jest to w stanie przeprowadzić, ale sprawdza się to tylko u tych, którym naprawdę zależy na intymności i nie sprzedają siebie za medialnego newsa jak wspomniane modelki z Dubaju za torebkę. Tych jest mniejszość. Reszta czyta wywiady ze sobą, których nie udzieliła.
Jak jest teraz?
Barbara Sienkiewicz czekała bardzo długo, ale się doczekała i otrzymała w końcu odpowiedź z kancelarii premiera na prośbę o 500 złotych zasiłku na dzieci. Odpowiedź była odmowna. Dzieci chodzą już do żłobka, rozwijają się bardzo dobrze. Burzliwy debiut ministra kultury, czyli „porno” w Teatrze Polskim we Wrocławiu. PiS w kampanii mówiło otwarcie, że weźmie się za kulturę i sztukę, wyrzuci z niej lewactwo, a w to miejsce da sztukę narodową (cokolwiek to oznacza), ale chyba nikt nie zwrócił na ten fakt większej uwagi. No i stało się, bowiem ministrem kultury został Piotr Gliński, niegdysiejszy premier zastępczy, którego przemówienie rozbawiony Sejm słuchał kiedyś z tabletu trzymanego przez naczelnika Jarosława Kaczyńskiego. Gliński energiczny amator sportu i właściciel czarnego pasa w karate, nie dał sobie w kaszę dmuchać i w pierwszych dniach urzędowania zwrócił uwagę na opis przedstawienia pt. „Śmierć i dziewczyna” w Teatrze Polskim we Wrocławiu. W opisie podobno (bo zostało to zmienione), padła informacja, iż w spektaklu wystąpią aktorzy porno i to z Czech. Zrobiła się afera. Minister kultury żądał więc od marszałka województwa odwołania premiery, ten jednak nie zamierzał tego zrobić, a próba prasowa przyciągnęła nawet telewizję Trwam. Nagle wszystkie media mówiły o teatrze i o Elfriede Jelinek, kontrowersyjnej noblistce z Austrii, na podstawie tekstów której powstała ta sztuka. Pod teatrem w dniu premiery zorganizowano krucjatę różańcową, transparenty i modlitwy, bo ludzie, choć podobnie jak minister nie widzieli spektaklu i pewnie nie wiedzą, kim w ogóle jest Jelinek, WIEDZĄ, że to zło i trzeba wygnać tego szatana. W studio TVP Info Gliński zaczął grozić nowymi porządkami dziennikarce, która jedynie pytała o wolność artystyczną. Dziennikarkę zawieszono. Widmo cenzury obyczajowej krąży nad polską kulturą.
Jak jest teraz?
Bilety na przedstawienie w Teatrze Polskim we Wrocławiu wykupione są do końca roku, nie ma ich nawet u koników. Czyli PiS reaktywował znana z PRL-u instytucję „konika”. Jakiś jednak sukces. Minister nikogo nie przeprosił za swoje bezzasadne, jak sie okazało, oskarżenia. Recenzje spektaklu są bardzo dobre i nie ma tam grama porno, ani tym bardziej hard porno, które zapowiadał Minister. Co ciekawe, minister Gliński robi audyt artystyczny teatru Starego w Krakowie, w którym reżyseruje znienawidzony przez PiS Jan Klata. Gliński wyznaczył niejakiego Krzysztofa Szczebiota na doradcę do spraw teatru i narodowych instytucji kultury, aby obejrzał ponad 40 spektakli Starego i ocenił, czy zasługują one na to, aby były pokazywane na narodowej scenie. Oceni to na podstawie realizacji wideo, bo do Krakowa nie pojedzie. To pewna nowość, ale czego nie robi się, aby jak mawia inna doradczyni Ministra Glińskiego, Wanda Zwinogrodzka, „wyciszyć wrzask lewicy” bo on „paraliżuje zdolność artykulacji prawicy". Afera dubajska, czyli dziewczyny lubią brąz i markowe ciuchy oraz torebki za kupę kasy - pewien portal, TagTheSponsor, postanowił zrobić prowokację, która miała na celu pokazanie, że lubiące luksus, podróże prywatnymi samolotami oraz zakupy w markowych sklepach, atrakcyjne tak zwane „modelki z Instagrama” to eleganckie mniej lub bardziej prostytutki, zarabiające głównie w Dubaju, na seks imprezach z szejkami. Niektóre z nich obecne były w mediach, na ściankach, udzielały wywiadów i robiły za gwiazdy w Polsce. Prowokacja, a raczej jej efekt dostępny masowo w mediach, stała sie hitem, bowiem to, o czym plotkowano ostro od lat, nagle ujrzało światło dzienne. Okazało się bowiem, że dziewczyny są do wynajęcia, owszem, za bardzo konkretne pieniądze. Z SMS-owej konwersacji upublicznionej w internecie wynika, że usługi, na które zgadzała się właścicielka agencji „modelek” daleko wykraczały poza modeling. Dziewczyny miały towarzyszyć szejkom z królewskiej rodziny Zjednoczonych Emiratów Arabskich w podróży min do Saint Tropez. Za pięć dni spędzonych na jachcie jako „model party girls” czyste, zdrowe, uprzedzone o preferencjach szejków „modelki” miały zainkasować od 15 do 25 tys. dolarów, pośredniczka zaś okrągłe 15 tysięcy. Sporo. W konwersacji uzgodniono wszystko, nawet to, że w grę wchodzi koprofilia. Czyli torebka albo sukienka za kupę. Dosłownie. Wśród dziewczyn, które podsyłała organizatorom prowokacji ich naganiaczka, było bardzo dużo Polek. Zrobiła się afera, przede wszystkim niedobra dla tych dziewczyn, które nie zarabiają jako prostytutki, są modelkami, a nie prostytutkami. Nazywanie call girls modelkami to jednak spore nadużycie, widziałam bowiem niektóre profile tych dziewczyn na Instagramie, zanim zostały skasowane i wiem, że tak ogromna ilość silikonu, botoksu i innych kwasów wykluczałaby je z modelingu. Kilka dziewczyn podobno podało sprawę do sądu. Materiału z prowokacji nie ma już Internecie. Ale newsy i print screeny zostały.
Jak jest dzisiaj?
Podobno teraz branża „modelek” jest znacznie bardziej zakamuflowana, pewnie do następnej wpadki. Dziewczyny znane z tej prowokacji mają nadal konta na Insta, ale tylko prywatne, nie ma do nich dostępu „z ulicy”. Nie ma tam też charakterystycznych emotikonów, wskazujących na ich ciekawą profesję. Z zapowiadanych szumnie procesów chyba nic nie wyszło, ludzie nabrali nagle wody w usta. Jedno jest pewne, hasło „kupa kasy” zyskało nagle na znaczeniu i bardzo pobudza wyobraźnię nie tylko sprzedawców w luksusowym butiku LV. Hejt medialny w pełnej krasie- Bezradne polskie prawo, kompletnie bezradna policja, a ofiarą może być każdy - czyli hejt w Internecie. To był rok hejtu. Na zmarłą młodą blogerkę modową, na małego Dominika, bo nie ubierał się jak koledzy ze szkoły i zdesperowany popełnił samobójstwo, wieszając się na sznurówkach. W końcu hejt wylany na znanych ludzi, na przykład na Filipa Chajzera po śmierci jego syna, na Magdę Gessler bo tak, Marylę Rodowicz, bo jest kolorowa i nie ma 18 lat albo na Jarosława Kuźniara, ulubiony obiekt hejtu w Polsce. Strony w stylu „XYZ dobrze, że zdechł” pojawiają się w polskim Internecie notorycznie. Podobnie jak strony propagujące pedofilię, zabijanie zwierząt, przemoc domową, często ze zdjęciami znanych ludzi użytymi bez ich zgody. Często dotykają one znanych ludzi, wystarczy wspomnieć strony hejterskie powstające masowo po śmierci Anny Przybylskiej.
Jak jest dzisiaj?
Niestety bez zmian. Prawo nadal jest bezradne jak było, policja, kiedy tylko pójdzie się zgłosić hejt na komisariat mówi bez ogródek, że to idzie niemal od razu na umorzenie, a zwykły haker jest w stanie namierzyć hejtera w godzinę, a policja bywa zwykle bezradna… Jarosław Kuźniar wystąpił w bardzo mocnym spocie kampanii HejtStop, w którym wciela się w bohatera hejterskich wpisów na swój temat. Mocne. Czy osiągnie jakiś sukces? Bez zmiany prawa, paru wysokich kar finansowych i kary więzienia dla sprawców takich „wesołych zabaw”, nie widzę szansy. Wywiady, jakich nie było czyli nowa „moda” w mediach. Gwiazdy maja się na baczności i coraz bardziej uważają na to, co mówią w mediach, z obawy o przeinaczenie wypowiedzi nie dają też głosu każdemu. Czy pomaga? Niby tak, ale pojawia się oto nowy gatunek „dziennikarstwa kreacyjnego”. Nie masz wywiadu z gwiazdą? To go sobie zrób. Najlepiej obejrzyj jakiś jej wywiad z netu, spisz, co potrzeba, dodaj swoje komentarze, tak zwane „zdanie przyjaciół rodziny” albo „naszych informatorów” i tekst gotowy. To nowa choroba polskich mediów, która w tym roku przybrała spore rozmiary. Martyna Wojciechowska zobaczyła zajawkę tekstu o sobie na okładce jednego dwutygodnika o gwiazdach, w środku były zaś cytaty z wypowiedzi, których nigdy nie udzieliła, cytaty notabene robiące z niej idiotkę. Za samo to podałabym do sądu. Agnieszka Szulim, jedna z tych, które wzbudzają ogromne zainteresowanie mediów i jak powiedział mi człowiek z Pudelka, „klikają się zawsze”. Przeczytała niedawno w „Fakcie” wywiad ze sobą, w którym jakoby udziela informacji na temat swojego rychłego (podobno) ślubu oraz dziecka. Okazuje się, że ów „wywiad” to nic innego jak upstrzone uwagami odredakcyjnymi fragmenty jej wywiadu, który dała do programu internetowego. Szulim „Faktowi” wywiadu nie udzielała. Ale przeczytała go sobie, bo tak. Sama w tym roku przeczytałam ze sobą trzy wywiady. o których wcześniej nie było mi wiadomo… Tygodniki o gwiazdach to w tej chwili tylko jakieś 30% prawdy, dawanej przez samych zainteresowanych dla fejmu, zniżek w sklepie albo zwykłego chorobliwego lansu, reszta to wymysły, im bardziej chore, tym lepiej się sprzedają.
Jak jest teraz?
Bez zmian, prawo nie jest już bezradne, ale nie każdemu chce się od razu latać z tym do sądu, bo to zabiera sporo kasy i jeszcze więcej pieniędzy. Ci odważniejsi, którzy nie zarabiają na ustawkach na imprezach, na wyciekach kontrolowanych informacji o sobie do mediów ani na wyciekach na Instagramie i stać ich na ciuchy, wakacje, samochody, nie zależy im więc na ustawce w salonie samochodowym, zastrzegają sobie prawnie swoją prywatność. To jest możliwe i dobry prawnik jest to w stanie przeprowadzić, ale sprawdza się to tylko u tych, którym naprawdę zależy na intymności i nie sprzedają siebie za medialnego newsa jak wspomniane modelki z Dubaju za torebkę. Tych jest mniejszość. Reszta czyta wywiady ze sobą, których nie udzieliła.