MODA, STYL ŻYCIA
Skandale roku 2015 według Karoliny Korwin-Piotrowskiej (część I)
06.12.2015 Redakcja Fashion Magazine
#DurczokGate - zaczęło się od zintensyfikowanych plotek na tak zwanym „mieście”, że kilku dziennikarzy śledczych ma, tak zwane, „kwity” na kilku celebrytów, dotyczące ich prowadzenia się w życiu prywatnym oraz zawodowym, ale że w szołbizie każdy to homo, lesba, narkoman, pijak albo lewak, nikogo to jakoś nie przejęło. Co do prowadzenia się zawodowego, pojawiło się na rynku nagle hasło „mobbing”, które w wielu redakcjach wzbudziło ożywione dyskusje, bo to rzecz niestety niemal na porządku dziennym w mediach. Szczególnie w czasach kryzysu w dużych redakcjach walczących o byt oraz kliki, gdzie człowiek nie liczy się wcale. W kilku tytułach od dawna zbierano dowody na mobbing naczelnych, okazja wydawała się idealna. Aż tu nagle pojawiła się mocna okładka „Wprost”, na niej Kamil Durczok i wybuchła tak zwana mega bomba. Numer, właściwie dwa numery tygodnika, sprzedały się na pniu, mówili o tym dosłownie wszyscy. Napisano w nich o dziwnych sytuacjach z życia prywatnego Durczoka, pojawiły się relacje anonimowych dziennikarzy o tym, jakoby molestował podwładne i mobbował pracowników. Zrobiło się gorąco. Afera na całego, w TVN powołano komisje do zbadania sprawy, Durczok rozstał się ze stacją.
Jak jest dzisiaj? Ano z wielkiej chmury mały deszcz. Durczok przytył, kupił sobie pięknego psa, wynajął do obrony jednego z najlepszych karnistów w Polsce i pozwał do sądu o ogromne, wielomilionowe, odszkodowanie byłych dziennikarzy „Wprost”. Ci z kolei po odejściu z tygodnika założyli dobry serwis Kulisy24.pl, gdzie robią naprawdę poważne dziennikarstwo śledcze. TVN zaś po rozstaniu się z Durczokiem wydał zbiór zasad etycznych dla pracowników. Inne stacje mogłyby je od TVN ściągnąć, bo to ważny i dobry dokument. O mobbingu nikt w mediach już nie mówi, a szkoda, bo to nadal plaga w wielu redakcjach. Chociaż słyszałam, że paru naczelnych, myśląc, że strzała oskarżeń „Wprostu” trafi i ich, nagle zmieniło swoje zachowanie wobec pracowników i już tak nie wrzeszczą, nie każą sobie sypać dywanów z płatków róż i nie nazywają podwładnych grubymi tępymi kretynami przy całym zespole. Czyli może jednak było warto… Piotr Kaszubski co prawda regularnie grozi mi na Facebooku, żebym nie wychodziła po zmroku z domu, bo to niebezpieczne i może się dla mnie źle skończyć, ale to i tak on jest bohaterem największego skandalu tego roku. Nie chodzi tylko o to, kogo i na ile niegdysiejszy „najmłodszy polski milioner” naciągnął i na co, ale o to, że mimo wysłania za nim listu gończego, on nadal sobie hula na portalach społecznościowych. Kaszubski zaczął karierę w polskich mediach jako gadający banialuki „najmłodszy milioner”, a zapatrzone w niego dziennikarki, jedynie z wyjątkiem Doroty Wellman, która od razu wyczuwała ściemę, spijały z jego ust każde słowo. To wystarczyło, by zyskać zaufanie wielu osób, które to zaufanie spryciarz przekuł na sprzedaż wielu, tak zwanych, „cudownych” produktów. „Amerykański sen” po polsku okazał się tanią i chamską ściemą. Bo Polak, jak mu pokażą w telewizji opakowane w kolorową folię kozie bobki jako środek na raka, alergię, wzdęcia czy potencje, ślepo w to uwierzy. Bo wierzymy w to, co jest w okienku, a Kaszubski cynicznie naiwność ludzi, nie tylko w Polsce ale i w Anglii, wykorzystał.
Jak jest dzisiaj? Kaszubski nagrał w Internecie koszmarnie łzawy, czarno biały filmik, na którym obiecuje poprawę i kaja się tak źle, że zagrałaby to nawet lepiej sama Natalia Siwiec. Policja wysłała za nim list gończy, a on nadal mieszka u matki i publikuje zdjęcia na portalach społecznościowych, odznaczając się regularnie. Został blondynem, kupił sobie białego psa i ostatnio wpadł na pomysł, by dla „poszkodowanych” organizować ognisko w Zakopanem i zaprosić na przyśpiewki Kayah. O wszystkich faktach ze swego życia informuje na Facebooku. Policja nadal nie może go znaleźć. Oto test na jej „skuteczność”. #Zieńgate - koniec bajki polskiego „Haute Couture” czyli - uważaj co mówisz i z kim robisz interesy. Maciej Zień, ostatnio mało obecny, szczególnie po koszmarnym pokazie zrobionym w jednym z warszawskich kościołów, najpierw oznajmił na Instagramie, że ma młodego i doskonale wyposażonego męża, potem, że odwołuje pokaz, a następnie że zostaje na zawsze w Brazylii i potem się zaczęło… No właśnie, co się zaczęło? Telenowela typowo brazylijska w wersji zdecydowanie bardziej przaśnej, czyli z gleby mazowieckiej. Zień chciał wziąć, kiedy nagle przyjechał do Polski, rzeczy ze swego butiku, a tam go nie chcieli wpuścić, wezwano policję, afera zrobiła się uliczna, a Pudelek miał mrożące krew w żyłach fotki zrobione z góry; brakowało jedynie drona TVN24 robiącego relację na żywo. Nagle Polska, kraj, w którym większość ludzi ubiera się jednak w second handach albo wydaje najwyżej kilka stówek rocznie na ubrania, stała się świadkiem afery ciuchowo-biznesowej na najwyższym szczeblu. Nawet moja pani w zieleniaku oznajmiła: „A widzi pani, pani Karolinko, wszystko miał, sławę miał i stracił, ot, życie”. Trudno jej nie przyznać racji. Bowiem Zień, niegdysiejszy ulubieniec zakochanych w nim podobno szaleńczo i bezkrytycznie mediów i swoich „muz”, szybko się przekonał, ile są ważne „przyjaźnie” w szołbiznesie oraz owe „muzy”, kiedy nie daje się im drogich sukienek za darmoszkę. Został sam jak palec i zamiast siedzieć cicho oraz szybko wynająć prawników do walki ze swoim wspólnikiem, udzielił dwóch brzemiennych w skutki wywiadów, w których swego wspólnika, który jakby nie było w jego firmę zainwestował niemało, zwyzywał bardzo nieładnie.
Jak jest dzisiaj? O Zieniu powoli nikt już nie pamięta; po tym, jak publicznie zwyzywał byłego wspólnika, opublikował kilka tygodni później łzawe oświadczenie, w którym go bardzo, ale to bardzo za wszystko szczerze i na kolanach przeprasza - gołym okiem widać, kto miał lepszych prawników i umiał zachować w tym modowym piekle zimną krew. Podobno bywa często nie tylko w Brazylii, gdzie uczy rysować dzieci z faweli, ale i na Placu Zbawiciela w modnych klubach. Polacy nadal kochają głównie dresowe bluzy. Muzy Zienia mają inne natchnienia i od kogo innego dostają darmowe ciuchy. Długi wielu projektantów w szwalniach i hurtowniach, jak kiedyś Zieniowi, nadal rosną, podobno ma być dalszy ciąg tej historii. Były premier Marcinkiewicz się rozwodzi - To była wielka miłość, bardzo medialna, z okładką „Viva” zrobioną w Wenecji, wyznaniami miłości na antenie telewizji i na blogu słynnej w całej Polsce poetki Isabel, która szybko ku swemu szczęściu została celebrytką, „ekspertką” i osobą, nie wiadomo dlaczego, publiczną. W 2015 roku po wybuchach medialnego erosa został jedynie wielki niesmak. Na początku roku Isabel, świeżo po wypadku samochodowym, rozpoczęła mrożący krew w żyłach medialny serial w jednym z tabloidów (jak plotkowano) za konkretną sumę. Takiej masakry raczej nie robi się za darmo… W owym serialu opowiadała w odcinkach o tym, że Marcinkiewicz ją wykorzystał i potem rzucił i że jest bez środków do życia. Pokazywała przy tym ich sypialnię, łóżko, z którego po ślubie potrafili nie wychodzić całymi dniami oraz opowiadała o tym, co sądził o swoich kolegach. Było gorąco i przerażająco. Wcale nie było do śmiechu. Chociaż łóżko było naprawdę kiczowate, co z rumieńcem podniecenia komentowali internauci. Słowo „obciach” zyskało nagle nowy, lekko upolityczniony wymiar.
Jak jest dzisiaj? Państwo Marcinkiewicz spotykają się na sprawach w sądzie. Marcinkiewicz unika wówczas mediów, co musi go naprawdę wiele kosztować, bo on media kocha… Isabel dumnie paraduje z ręką na temblaku i żąda histerycznie wysokich alimentów, czyli jak widać umie się jednak ustawić. Oczywiście wystąpiła też w DDTVN, w którym uroniła nawet łzę nad swoim byłym już związkiem oraz byłym mężem. Krążą plotki, że Isabel chce sprzedać komuś swoje wspomnienia. Były premier zaś regularnie odwiedza media i maślanym wzrokiem wpatruje się w Anitę Werner. O tym, że ma do niej słabość wiemy z relacji Isabel. Nie wiemy, w jakim łóżku obecnie sypia premier. Oby jakimś bardziej gustownym. Ta kapa w starym absolutnie była nie do zaakceptowania. Jak Tomasz Karolak w politykę się bawił - Tomasz Karolak, aktor i szef prywatnego teatru, bawił się w politykę od jakiegoś czasu, popierał otwarcie PO i w tym roku postanowił wspomóc umierającą kampanię Prezydenta Komorowskiego. Wystąpił rozemocjonowany na wiecu, zagrał ładnie, krzyknął „Dosyć międolenia” ale i tak nikt go nie posłuchał. Wystąpił też w programie Tomasza Lisa, gdzie oceniał tweety z konta Kingi Dudy między innymi o tym, że Pawlikowski powinien oddać Oscara za „Idę”. Sęk w tym, że to nie było jej konto, o czym średnio rozwinięty siedmiolatek przekonałby się sprawdzając twittera po kwadransie. Ale nie Karolak ani Lis. Lud się wzburzył słusznie, że zaatakowano na ślepo dziecko kandydata na Prezydenta i zrobiono to w koszmarnym stylu. Zrobił się ni mniej nie więcej, ale syf. A więc sprytny Karolak, jak tylko Andrzej Duda wybory wygrał, udzielił „nakolanniczego” wywiadu do prawicowego tygodnika, w którym uderzał w PO, chwalił ś.p. Lecha Kaczyńskiego i czekałam, aż zaangażuje się w kampanię PiS-u, tak dobrze mu na tych kolanach szło. Hasło „łaska pańska na pstrym koniu jeździ” oraz „chorągiewka” w kontekście Karolaka nabrały jakby mocniejszych barw. Dym zrobił się, kiedy Teatrowi Karolaka zaczęła grozić upadłość, bo sponsorzy, wiele spółek Skarbu Państwa, zaczęli się wycofywać. Trochę stało się głupio, bo można Karolaka nie lubić, ale teatr robi naprawdę dobry.
Jak jest dzisiaj? Karolak z wesołka opowiadającego o tym, że „Facet ma za zadanie rozsiać jak najwięcej nasienia” przeistoczył się na oczach zszokowanych przemianą mediów, w konserwatywnego i kochającego ojca swoich dzieci, zamieszkał nawet z nimi i chętnie wypowiada się o ojcostwie oraz nie ucieka, kiedy paparazzi robią mu niemal codziennie zdjęcia, z rodziną na obiedzie. Jego teatr staje na nogi. Do żadnej kampanii politycznej nikt go nie zatrudni, bo chyba na zawsze pozbawił wszelkich złudzeń tych, którzy twierdzą, że aktorzy moga mówić własnym tekstem. Nie mogą. Do tego bowiem trzeba więcej myślenia, a nie tylko nasienia.
Jak jest dzisiaj? Ano z wielkiej chmury mały deszcz. Durczok przytył, kupił sobie pięknego psa, wynajął do obrony jednego z najlepszych karnistów w Polsce i pozwał do sądu o ogromne, wielomilionowe, odszkodowanie byłych dziennikarzy „Wprost”. Ci z kolei po odejściu z tygodnika założyli dobry serwis Kulisy24.pl, gdzie robią naprawdę poważne dziennikarstwo śledcze. TVN zaś po rozstaniu się z Durczokiem wydał zbiór zasad etycznych dla pracowników. Inne stacje mogłyby je od TVN ściągnąć, bo to ważny i dobry dokument. O mobbingu nikt w mediach już nie mówi, a szkoda, bo to nadal plaga w wielu redakcjach. Chociaż słyszałam, że paru naczelnych, myśląc, że strzała oskarżeń „Wprostu” trafi i ich, nagle zmieniło swoje zachowanie wobec pracowników i już tak nie wrzeszczą, nie każą sobie sypać dywanów z płatków róż i nie nazywają podwładnych grubymi tępymi kretynami przy całym zespole. Czyli może jednak było warto… Piotr Kaszubski co prawda regularnie grozi mi na Facebooku, żebym nie wychodziła po zmroku z domu, bo to niebezpieczne i może się dla mnie źle skończyć, ale to i tak on jest bohaterem największego skandalu tego roku. Nie chodzi tylko o to, kogo i na ile niegdysiejszy „najmłodszy polski milioner” naciągnął i na co, ale o to, że mimo wysłania za nim listu gończego, on nadal sobie hula na portalach społecznościowych. Kaszubski zaczął karierę w polskich mediach jako gadający banialuki „najmłodszy milioner”, a zapatrzone w niego dziennikarki, jedynie z wyjątkiem Doroty Wellman, która od razu wyczuwała ściemę, spijały z jego ust każde słowo. To wystarczyło, by zyskać zaufanie wielu osób, które to zaufanie spryciarz przekuł na sprzedaż wielu, tak zwanych, „cudownych” produktów. „Amerykański sen” po polsku okazał się tanią i chamską ściemą. Bo Polak, jak mu pokażą w telewizji opakowane w kolorową folię kozie bobki jako środek na raka, alergię, wzdęcia czy potencje, ślepo w to uwierzy. Bo wierzymy w to, co jest w okienku, a Kaszubski cynicznie naiwność ludzi, nie tylko w Polsce ale i w Anglii, wykorzystał.
Jak jest dzisiaj? Kaszubski nagrał w Internecie koszmarnie łzawy, czarno biały filmik, na którym obiecuje poprawę i kaja się tak źle, że zagrałaby to nawet lepiej sama Natalia Siwiec. Policja wysłała za nim list gończy, a on nadal mieszka u matki i publikuje zdjęcia na portalach społecznościowych, odznaczając się regularnie. Został blondynem, kupił sobie białego psa i ostatnio wpadł na pomysł, by dla „poszkodowanych” organizować ognisko w Zakopanem i zaprosić na przyśpiewki Kayah. O wszystkich faktach ze swego życia informuje na Facebooku. Policja nadal nie może go znaleźć. Oto test na jej „skuteczność”. #Zieńgate - koniec bajki polskiego „Haute Couture” czyli - uważaj co mówisz i z kim robisz interesy. Maciej Zień, ostatnio mało obecny, szczególnie po koszmarnym pokazie zrobionym w jednym z warszawskich kościołów, najpierw oznajmił na Instagramie, że ma młodego i doskonale wyposażonego męża, potem, że odwołuje pokaz, a następnie że zostaje na zawsze w Brazylii i potem się zaczęło… No właśnie, co się zaczęło? Telenowela typowo brazylijska w wersji zdecydowanie bardziej przaśnej, czyli z gleby mazowieckiej. Zień chciał wziąć, kiedy nagle przyjechał do Polski, rzeczy ze swego butiku, a tam go nie chcieli wpuścić, wezwano policję, afera zrobiła się uliczna, a Pudelek miał mrożące krew w żyłach fotki zrobione z góry; brakowało jedynie drona TVN24 robiącego relację na żywo. Nagle Polska, kraj, w którym większość ludzi ubiera się jednak w second handach albo wydaje najwyżej kilka stówek rocznie na ubrania, stała się świadkiem afery ciuchowo-biznesowej na najwyższym szczeblu. Nawet moja pani w zieleniaku oznajmiła: „A widzi pani, pani Karolinko, wszystko miał, sławę miał i stracił, ot, życie”. Trudno jej nie przyznać racji. Bowiem Zień, niegdysiejszy ulubieniec zakochanych w nim podobno szaleńczo i bezkrytycznie mediów i swoich „muz”, szybko się przekonał, ile są ważne „przyjaźnie” w szołbiznesie oraz owe „muzy”, kiedy nie daje się im drogich sukienek za darmoszkę. Został sam jak palec i zamiast siedzieć cicho oraz szybko wynająć prawników do walki ze swoim wspólnikiem, udzielił dwóch brzemiennych w skutki wywiadów, w których swego wspólnika, który jakby nie było w jego firmę zainwestował niemało, zwyzywał bardzo nieładnie.
Jak jest dzisiaj? O Zieniu powoli nikt już nie pamięta; po tym, jak publicznie zwyzywał byłego wspólnika, opublikował kilka tygodni później łzawe oświadczenie, w którym go bardzo, ale to bardzo za wszystko szczerze i na kolanach przeprasza - gołym okiem widać, kto miał lepszych prawników i umiał zachować w tym modowym piekle zimną krew. Podobno bywa często nie tylko w Brazylii, gdzie uczy rysować dzieci z faweli, ale i na Placu Zbawiciela w modnych klubach. Polacy nadal kochają głównie dresowe bluzy. Muzy Zienia mają inne natchnienia i od kogo innego dostają darmowe ciuchy. Długi wielu projektantów w szwalniach i hurtowniach, jak kiedyś Zieniowi, nadal rosną, podobno ma być dalszy ciąg tej historii. Były premier Marcinkiewicz się rozwodzi - To była wielka miłość, bardzo medialna, z okładką „Viva” zrobioną w Wenecji, wyznaniami miłości na antenie telewizji i na blogu słynnej w całej Polsce poetki Isabel, która szybko ku swemu szczęściu została celebrytką, „ekspertką” i osobą, nie wiadomo dlaczego, publiczną. W 2015 roku po wybuchach medialnego erosa został jedynie wielki niesmak. Na początku roku Isabel, świeżo po wypadku samochodowym, rozpoczęła mrożący krew w żyłach medialny serial w jednym z tabloidów (jak plotkowano) za konkretną sumę. Takiej masakry raczej nie robi się za darmo… W owym serialu opowiadała w odcinkach o tym, że Marcinkiewicz ją wykorzystał i potem rzucił i że jest bez środków do życia. Pokazywała przy tym ich sypialnię, łóżko, z którego po ślubie potrafili nie wychodzić całymi dniami oraz opowiadała o tym, co sądził o swoich kolegach. Było gorąco i przerażająco. Wcale nie było do śmiechu. Chociaż łóżko było naprawdę kiczowate, co z rumieńcem podniecenia komentowali internauci. Słowo „obciach” zyskało nagle nowy, lekko upolityczniony wymiar.
Jak jest dzisiaj? Państwo Marcinkiewicz spotykają się na sprawach w sądzie. Marcinkiewicz unika wówczas mediów, co musi go naprawdę wiele kosztować, bo on media kocha… Isabel dumnie paraduje z ręką na temblaku i żąda histerycznie wysokich alimentów, czyli jak widać umie się jednak ustawić. Oczywiście wystąpiła też w DDTVN, w którym uroniła nawet łzę nad swoim byłym już związkiem oraz byłym mężem. Krążą plotki, że Isabel chce sprzedać komuś swoje wspomnienia. Były premier zaś regularnie odwiedza media i maślanym wzrokiem wpatruje się w Anitę Werner. O tym, że ma do niej słabość wiemy z relacji Isabel. Nie wiemy, w jakim łóżku obecnie sypia premier. Oby jakimś bardziej gustownym. Ta kapa w starym absolutnie była nie do zaakceptowania. Jak Tomasz Karolak w politykę się bawił - Tomasz Karolak, aktor i szef prywatnego teatru, bawił się w politykę od jakiegoś czasu, popierał otwarcie PO i w tym roku postanowił wspomóc umierającą kampanię Prezydenta Komorowskiego. Wystąpił rozemocjonowany na wiecu, zagrał ładnie, krzyknął „Dosyć międolenia” ale i tak nikt go nie posłuchał. Wystąpił też w programie Tomasza Lisa, gdzie oceniał tweety z konta Kingi Dudy między innymi o tym, że Pawlikowski powinien oddać Oscara za „Idę”. Sęk w tym, że to nie było jej konto, o czym średnio rozwinięty siedmiolatek przekonałby się sprawdzając twittera po kwadransie. Ale nie Karolak ani Lis. Lud się wzburzył słusznie, że zaatakowano na ślepo dziecko kandydata na Prezydenta i zrobiono to w koszmarnym stylu. Zrobił się ni mniej nie więcej, ale syf. A więc sprytny Karolak, jak tylko Andrzej Duda wybory wygrał, udzielił „nakolanniczego” wywiadu do prawicowego tygodnika, w którym uderzał w PO, chwalił ś.p. Lecha Kaczyńskiego i czekałam, aż zaangażuje się w kampanię PiS-u, tak dobrze mu na tych kolanach szło. Hasło „łaska pańska na pstrym koniu jeździ” oraz „chorągiewka” w kontekście Karolaka nabrały jakby mocniejszych barw. Dym zrobił się, kiedy Teatrowi Karolaka zaczęła grozić upadłość, bo sponsorzy, wiele spółek Skarbu Państwa, zaczęli się wycofywać. Trochę stało się głupio, bo można Karolaka nie lubić, ale teatr robi naprawdę dobry.
Jak jest dzisiaj? Karolak z wesołka opowiadającego o tym, że „Facet ma za zadanie rozsiać jak najwięcej nasienia” przeistoczył się na oczach zszokowanych przemianą mediów, w konserwatywnego i kochającego ojca swoich dzieci, zamieszkał nawet z nimi i chętnie wypowiada się o ojcostwie oraz nie ucieka, kiedy paparazzi robią mu niemal codziennie zdjęcia, z rodziną na obiedzie. Jego teatr staje na nogi. Do żadnej kampanii politycznej nikt go nie zatrudni, bo chyba na zawsze pozbawił wszelkich złudzeń tych, którzy twierdzą, że aktorzy moga mówić własnym tekstem. Nie mogą. Do tego bowiem trzeba więcej myślenia, a nie tylko nasienia.