Pokaz, który ponownie zorganizowano w (cały czas jeszcze budowanej), nowej siedzibie marki i który z pierwszego rzędu podziwiały m.in. Anja Rubik, Kate Moss i Catherine Deneuve był kwintesencją Vaccarello i tego, co utożsamiamy z jego twórczością. Jedynie rozmach wydarzenia, maksymalnie głośna, elektroniczna muzyka i kaliber zaproszonych gości sugerował, że mamy do czynienia już nie tyle z początkującym i piekielnie zdolnym projektantem, ale dyrektorem kreatywnym jednego z najbardziej prestiżowych domów mody na świecie. Kreatorem, który z takim samym szacunkiem podchodzi do dziedzictwa jego założyciela i swojego stylu.
I podczas gdy w przypadku pierwszej kolekcji dla YSL spora część krytyków zarzucała mu, że w kolekcji dla francuskiej marki było „za dużo Vaccarello, za mało YSL”, tak teraz wszyscy są już przekonani, że taki właśnie scenariusz pisze dla siebie belgijski projektant. To zresztą chyba naprawdę dobry kierunek, a reakcje rynku (kolekcja na wiosnę 2017 już jest sprzedażowym hitem) i entuzjazm Pierre’a Berge (partnera biznesowego i życiowego Yvesa Saint Laurenta) mówią chyba same za siebie. Vaccarello, jakby grając na nosie wszystkim sceptykom, nadal nie rezygnuje ze swojego charakterystycznego stylu, a wszystkie elementy znane z jego autorskiej marki (którą zawiesił wraz z rozpoczęciem pracy w YSL) wprost przelewa na to, czego chce dokonać we francuskiej marce. Yves, który przecież tak bardzo hołdował indywidualizmowi i pozostawaniu w zgodzie z samym sobą, byłby dumny z takiego podejścia.
Vaccarello oczywiście ma ogromny szacunek dla dziedzictwa Saint Laurenta, ale nie traktuje go z przesadnym, czy fanatycznym wręcz kultem. Tyle samo uwagi co legendzie projektanta poświęca więc swojej własnej modowej intuicji i kreatywności, a z archiwum marki wybiera pojedyncze motywy (albo nawet konkretne projekty), którym nadaje współczesnego wydźwięku. W zeszłym sezonie do stworzenia kolekcji zainspirował go jeden konkretny model sukienki z lat 80., w tym – motyw imprezy, który (o czym niewiele osób wie) także był bardzo bliski zmarłemu w 2008 roku projektantowi. Yves Saint Laurent mówił bowiem, że „moda jest niczym impreza, a ubieranie się to swego rodzaju proces przygotowania do wejścia w rolę”.
Vaccarello pokazał więc kolekcję dynamiczną i intensywną, w której nie brakowało jednak subtelnych i romantycznych akcentów – skórzanym i cekinowym propozycjom towarzyszyły chokery z kwiatami, asymetryczne sukienki wykonane z koniakowej skóry także posiadały marszczenia układające się w kształt kwiatów, a seksowne przezroczystości zestawiono z eleganckimi spodniami prasowanymi w kant. Nie była to jednak kolekcja wyłącznie zarezerwowana na wieczór. Vaccarello także i tym razem skłania się ku potrzebom współczesnych kobiet, które lubią szaleć w nocy, ale na co dzień mają swoje casualowe uniformy, w których tylko detale zdradzają, że mamy do czynienia z miłośniczkami nieoczywistych modowych rozwiązań. Po raz kolejny więc zaproponował sporo dżinsu, skórzane mini spódniczki i marszczone kozaki (wyczuwamy hit!) połączył z mięsistymi, wełnianymi swetrami i krótkimi kożuchami, a wielu okryciom wierzchnim nadał bardzo abstrakcyjnych form.
Belgijski projektant był bardzo oszczędny w kwestii dodatków, ale te, które pokazał wczoraj na paryskim wybiegu, mają szansę stać się niekwestionowanym sprzedażowym hitem. Mowa oczywiście o marszczonych kozakach, które wystąpiły zarówno w wersji skórzanej i cekinowej, wspomnianych chokerach ozdobionych kwiatem czy czółenkach z florystycznymi motywami. Jak na Vaccarello przystało, było sporo błysku, asymetrii i głębokich dekoltów, z którymi modelki ( w tym Polka, Michelle Gutknecht) miejscami średnio sobie radziły.
Rekordowa liczna sylwetek (w tym także męskich) nie tylko po raz kolejny potwierdziła ogromny talent Belga, ale przede wszystkim pokazała, że wszyscy ci, którzy sądzili, że projektant rezygnując ze swojej marki zrezygnuje także z bliskiej sobie estetyki, byli w błędzie. To on teraz dyktuje warunki, a my, wzdychając do nowej kolekcji jak nigdy, ewidentnie tańczymy tak, jak nam zagra.