Kolekcja opiera się na tkaninach i fakturach, takich jak szyfony, koronki i tiule, które sprawiają wrażenie pajęczyny, w którą zaplątały się różne owady i kwiaty. Sukienki wykończone zwiewnymi falbanami, z lekkim zastosowaniem asymetrii. Spodnie i koszule oscylują na granicy stroju kowbojskiego – niezwykle stylowego i kobiecego. Wszystkie sylwetki okraszono rockowymi dodatkami – skórzanymi paskami nabijanymi ćwiekami, klapami okryć wierzchnich wykończonymi metalowymi aplikacjami oraz masywnymi kowbojkami. Kolorystyka kolekcji opiera się na czerni i bieli z akcentami beżu, fioletu oraz złota.
Projektantki zdradziły magazynowi „Dazed”, że bardziej niż na odwzorowaniu sposobu ubierania się Janis Joplin, chodziło im o uchwycenie ducha festiwalu Woodstock. Dodały, że emocjonalnie mocno zainwestowały w tę kolekcję i poświęciły się jej kompletnie. Zaangażowanie opłaciło się, ponieważ jest ona lekka i świeża – czuć, że powstawała z potrzeby serca. Wszak Rodarte słynie z klimatycznych podróży do świata muzyki i literatury, jednak zawsze na pierwszym miejscu stawia kalifornijski luz i nonszalancję.
Choć całkiem niedawno Laura i Kate spotkały się z krytyką Robina Givhana z „Washington Post”, który zastanawiał się jak to możliwe, że ta jednostajnie działająca marka cały czas istnieje, to chyba dziennikarz nie do końca miał rację. Marka, która odnosi sukcesy, wcale nie musi być „robiona” z pompą. Wystarczy, że jest pewnego rodzaju spełnieniem marzeń klientek, które chcą wcielać się w rolę ikon mody i muzyki, ponieważ są wierne obu. Być może taka strategia zapewni byt Rodarte na kolejne 10 lat. Tego im życzymy!