MODA, STYL ŻYCIA

Prosta droga do piekła – wywiad z Maciejem Zieniem

15.07.2015 Redakcja Fashion Magazine

Prosta droga do piekła – wywiad z Maciejem Zieniem

Zarząd spółki Zień oskarża Macieja Zienia o włamanie i malwersacje, Maciej Zień zarzuca spółce kłamstwo. W tle policja, publiczne awantury, zamykanie sklepów, wyjazd do Brazylii. O co w tym chodzi?
Po prostu: okazałem się zbyt łatwowierny. Poznałem przyszłego wspólnika i mu zaufałem. Uwierzyłem, że jako właściciel dużego przedsiębiorstwa może być wiarygodnym inwestorem, który jest w stanie poprowadzić moją firmę w dobrym kierunku. Niestety, wkrótce zaczął mnie wykańczać psychicznie. No i wysiadłem. Baterie mi się rozładowały. Już nie byłem w stanie robić nic twórczego.

Ale to chyba nie stało się to z dnia na dzień?
Stopniowo. Długo wierzyłem, że się nie dam, że dam radę. Że najważniejsze, by wspólnik dobrze zarządzał. A on tymczasem chciał pobrylować w świetle jupiterów.

Zawieszasz działalność czy firma będzie dalej funkcjonować?
Nie wiem, bo zostałem zwolniony ze stanowiska projektanta.

A podpisałeś dokument, że przestajesz być właścicielem firmy i mieć prawo do jej nazwy? Wielu projektantów na Zachodzie jeszcze w latach 90. tak zrobiło, zachowując tylko posadę dyrektora artystycznego. Z której ich po jakimś czasie zwolniono. To ten przypadek?
Możliwe. Tylko mam to szczęście, że ktoś może używać mojego nazwiska, ale imienia już nie. Ja jestem Maciejem Zieniem, a nie Zieniem. Mogę też projektować za granicą, jeśli prawo polskie nie pozwoli mi projektować tutaj.

A jest taka groźba?
Nie wiem, na razie jestem na etapie konsultacji z prawnikami, czytania i sprawdzania dokumentów. Zrozum: zaufałem obcej osobie, która przejęła prowadzenie moich finansów. Wydawało mi się, że gdy ktoś prowadzi mój biznes, to ja nie jestem już za niego odpowiedzialny, tylko mogę zająć się projektowaniem. A to gówno prawda. Nie znam dobrze prawa i teraz ponoszę tego konsekwencje.

Kiedy poznałeś tego inwestora?
Prywatnie – półtora roku temu.

Według danych z KRS-u zawodowo związaliście się dopiero we wrześniu ubiegłego roku, kiedy został wspólnikiem.
Tak jest.

Wcześniej te udziały należały do W Investments…
O nich nie będę rozmawiać.

Co ci obiecywał nowy wspólnik?
Złote góry. Żebym się nie martwił finansami, bo to „od teraz już nie mój problem”, tylko tworzeniem kolekcji. Gdy słyszysz coś takiego jako projektant, to myślisz, że jesteś w niebie. A okazało się, że to prosta droga do piekła.

Ale początkowo przynajmniej wszystko szło dobrze? Otwieraliście razem sklepy…
Nie, salon w Galerii Mokotów był właśnie otwierany, ten przy Mokotowskiej także istniał. Przyszedł na gotowe.

Niczego nie zrobiliście razem?
Owszem, pracowaliśmy nad ekspansją linii Zień’a’Porter. Było nią spore zainteresowanie, ale w zasadzie na krótko przed podpisaniem ważnych kontraktów zostałem wyrzucony z własnej firmy, więc niczego nie mogłem sfinalizować, choć w końcowym etapie wpakowałem w firmę mnóstwo własnych oszczędności. Mieliśmy też razem wskrzesić Zień Home. Ale poddałem się, kiedy wspólnik podsunął mi umowę, wg której miałbym jedynie 10% udziałów. Choć dotychczas miałem 60%. Nie podpisałem. Bo jeśli mam mieć takiego biznes partnera i zastanawiać się, czy na następnym spotkaniu rady nadzorczej mnie nie ochrzani, albo mi wykręci jakiś numer, to dziękuję bardzo. To nie dla mnie.

W oświadczeniu napisałeś, że ci nie płacono.
Zgadza się, nie miałem wypłacanych pieniędzy. W różnych okresach. Nie oddano mi też pieniędzy, które zainwestowałem w wyjazd do Los Angeles albo w wyjazd mój i Anety Kręglickiej do Paryża. Nagle zorientowałem się, że to ja zacząłem inwestować w firmę, choć to przecież mój wspólnik do tego się zobowiązał. Niestety, długo nie zaglądałem w stan konta…

I co teraz?
Próbowałem się dostać do biura po dokumenty, które przecież powinny być w siedzibie firmy. Ale ich w niej nie było.

Napisali, że przyszedłeś po pieniądze i sukienki.
Poszedłem po swoje prywatne rzeczy, na przykład aparaty fotograficzne. Niestety, zostałem zamknięty we własnym sklepie, wezwano policję…

Czyli masz zakaz wstępu do własnej firmy. Próbowałeś wejść tam znowu?
Nie. Bo jak to sobie wyobrażasz? Iść i błagać, by wpuszczono mnie do własnego sklepu? Jeśli masz choć trochę honoru, to będziesz siedział w domu, ryczał, pił wino, ale tego nie zrobisz. To kwestia godności. Zwłaszcza, że wspólnik robi wszystko, by mi zaszkodzić.

Ale tym samym szkodzi i sobie. Żadna ze stron nie czerpie korzyści z tej awantury.
I oto mu chodzi. W myśl hasła „ja stracę, ale ty też stracisz”. Taka mentalność.

A co z twoimi rzeczami?
Moje archiwum zostało wyrzucone na śmietnik, metki spalone, maszyny sprzedane, materiały, które zbierałem przez lata wyprzedane za grosze…

Wiesz komu?
Nie.

Może mógłbyś je odzyskać?
Teraz nie mam na to siły. Zresztą najbardziej zależy mi na rysunkach, które rysowałem od dzieciństwa. Niestety, do rzeczy prywatnych też nie mam dostępu. Moja mama także ich nie dostała. Gdy przyszła do butiku odebrać moje rzeczy, dano jej dwa kartony jakiś śmieci, starych długopisów. Popłakała się. Nawet nie pozwolili jej wejść do środka. – Tylko tyle po moim synu zostawiliście? – spytała, a oni uśmiechnęli się i zamknęli drzwi.

Nie miałeś tam zaprzyjaźnionych ludzi?
Jak się okazuje, nie.

Mówiono, że od dawna planowałeś wyjazd z Polski.
Nieprawda.

Że przygotowywałeś się…
Jak do każdego wyjazdu na wakacje.

Ale też z takim planem, by rzucić firmę.
Absolutnie nie.

Jednak trudno byłoby jej funkcjonować, gdybyś na stałe mieszkał w Brazylii.
Nieprawda. Moja praca to projektowanie, które i tak robię komputerowo, a cała firma jest skomputeryzowana. Mogła więc świetnie prosperować. Zresztą wcześniej wszystko dobrze funkcjonowało.

Tyle, że budowanie sieci dystrybucji jest drogie. Salon przy Mokotowskiej miał ponad 500 metrów, sklep w Galerii Mokotów, jednej z najdroższych w Polsce, to też przecież majątek. Same te dwa sklepy to minimum sto tysięcy złotych czynszu miesięcznie. Byłeś w stanie sprzedać tyle ubrań, by na nie zarobić?
To, czy coś jest drogie, zależy o perspektyw i możliwości. Moim zdaniem mogłem świetnie utrzymać własną firmę. Ale zaczęło się sypać. Przeinwestowanie w niektóre produkty i niektóre linie, zmuszanie mnie do podjęcia dziwnych ruchów i narastająca, coraz koszmarniejsza atmosfera w firmie, w której ludzie przestali chcieć pracować.

Przeinwestowanie? Co masz na myśli?
Złe gospodarowanie – moim zdaniem – spółką. Mój wspólnik zmienił załogę, zwolnił moich ludzi, w tym mojego księgowego, robił non stop audyty po kilkanaście tysięcy, tłumacząc, że to bardzo potrzebne…

Co będziesz teraz robił?
Malował, robił zdjęcia… Życie nie kończy się na pięciu sklepach. Musze odpocząć. Poznałem miłość swojego życia. I to w kraju, który jest na tyle tolerancyjny, że uznaje naszą relację za legalną, dzięki czemu jestem w związku małżeńskim, o czym nigdy nawet nie marzyłem. Nie jestem więc osobą nieszczęśliwą. Tylko projekt „moda” będę musiał sam, gdzieś kiedyś – nie wiem jeszcze kiedy – zacząć na nowo. Ale najpierw wszystko musi się uspokoić, a prawnicy – dojść do porozumienia, bym uzyskał to, co mi się należy.