Brzmi nieco staromodnie, nie ma takiej siły jak na przykład awangarda. Ma raczej, trzymając się słów staromodnych – łobuzerski czar. Przekora na liście moich ulubionych słów zajmuje wysokie miejsce. Gwoli wyjaśnienia, sięgnijmy do Słownika Języka Polskiego. Przekora to „bycie złośliwym, robienie komuś na złość; także: udawany sprzeciw, przekomarzanie się”.
Taka anegdota. Trwa okupacja. Jest biednie, panuje strach. Któregoś dnia Monika Żeromska spotyka na ulicy koleżankę. Notuje potem w dzienniku: „Zobaczyła, że mam umalowane usta i paznokcie, i bluznęła na mnie falą pogardliwych wymówek. Uważała, że malowanie paznokci w tych czasach jest niedopuszczalne, a ja przeciwnie chciałam się trzymać resztek normalności”. To jedna z dziesiątek anegdot, które w swoim opasłym opracowaniu „Moda w okupowanej Francji jej polskie echa” przywołuje Krzysztof Trojanowski.
Albo inny przykład. Trwa współczesność, konkretnie styczeń tego roku. Tli się lęk, ale jednak w oddali, raczej jest dostatnio. Teatr Wielki, gala wręczenia Paszportów „Polityki”. Nawet najbardziej antysystemowi reżyserzy teatralni wbijają się w marynarki. Tymczasem pisarz Zygmunt Miłoszewski odbiera nagrodę ubrany w dżinsy i flanelową koszulę. Potem gdzieś tłumaczy, że sytuacja rodzinna, śpieszył się, nie zdążył przebrać. Ale oburzenie, skandal, jak to tak.
Oczywiście, zestawianie tych sytuacji jest niestosowne. Jednak pozwala zastanowić się nad rolą przekory w stroju. Przekory właśnie – nie awangardy, nie łamania zasad, które jak wiadomo stoją za rewolucjami w modzie i obyczajach. Za zrzuceniem gorsetów, za mini, damskimi spodniami, męskimi spódnicami i tym wszystkim, co tak silnie wiąże modę ze zmianami społecznymi. Przekora przydaje się na co dzień.
Krzysztof Trojanowski ostatni rozdział swojej książki poświęcił modzie w okupacyjnej Warszawie. Modzie, to może duże słowo, ale na pewno tęsknocie za nią. Opisuje czasy, gdy kobiety szyły sobie żakiety i spódnice z męskich spodni. Kiedy jedynym dostępnym, a i to nie powszechnie, obuwiem były drewniaki. Kiedy obowiązywały karty zapotrzebowania na towary włókiennicze. Przysługiwał jeden w roku i to po staraniach i uzasadnieniach. Na liście towarów wolnej sprzedaży było tylko kilka artykułów, w tym letnie rękawiczki ze sztucznego jedwabiu.
Cytuje wspomnienia.
Reporter francuskiej gazety, 1943 rok: „Przechodnie na ulicach miasta są coraz bardziej bladzi i chudzi, ich ubranie jest coraz więcej wytarte, ale (…) każdy stara się wyglądać możliwie, chowając jak najbardziej błędy i braki swojej garderoby. Warszawianki starają się mieć wygląd staranny i dbały”.
Hanna Kobuszewska-Zborowska: „Warszawianki ubierały się tak jak umiały i mogły najładniej. Biedna i skromna to była moda, ale moda! (…) Dostosowana do warunków, tłoku w tramwajach, rowerowej rikszy, siarczystego mrozu i potrzeb”.
Antoni Marianowicz: „Przyzwoita z odcieniem elegancji odzież i zapach wody kolońskiej symbolizowały dla mnie opór i trwanie”.
I jeszcze raz Monika Żeromska: „Wstyd to przyznać, perfumy, które miałam zawsze przed wojną, teraz wydzielałam sobie po kropli przed wyjściem z domu, bo ten zapach, tak mój prywatny, chronił mnie jakoś przed strasznym i obco-nowym światem. Wracałam czasem do domu, kiedy zapominałam tego obronnego pancerza. Po prostu mniej bałam się Niemców, mając koło siebie ten zapach znajomy, ciepły i pewny”.
W tym „obronnym pancerzu” tkwi sens przekory. Pewnie, że inny jest jej wymowa, gdy rzecz dzieje się w czasie okupacji, w sytuacji permanentnego zagrożenia życia, niż wtedy, gdy chodzi na przykład o tremę czy zademonstrowanie niezależności. Jednak pozostaje tym samym, wracając do słownikowej definicji, „przekomarzaniem się, udawanym sprzeciwem”. Rewolucje obyczajowe nie zdarzają się na co dzień. Nie wtedy, gdy stawką jest życie. Ani, wygląda na to, nie wtedy, gdy brakuje im wprawdzie zadekretowania, ale w sferze społecznej, intensywnie się dokonują. Wtedy wystarczy przekora.
Krzysztof Trojanowski „Moda w okupowanej Francji i jej polskie echa”, PWN