Wiedzieliście, że Pierre Cardin w czasach swojej świetności, czyli w latach 50. i 60., był absolutnym prekursorem futurystycznego stylu? Że był głównym projektantem u Christiana Diora, a pod swoim nazwiskiem przygotowywał kolekcje haute couture? Nie? Nic dziwnego! Francuski projektant jako jeden z pierwszych zauważył biznesowy potencjał w sygnowaniu swoim nazwiskiem przeróżnych produktów i porzucił modę z najwyższej półki na rzecz… w zasadzie wszystkiego. W latach 60. był pionierem umieszczania swojego logotypu ubraniach, a w 1968 roku na rynku pojawiła się pierwsza kolekcja porcelany Pierre Cardin. I o ile podobne praktyki są w modzie standardem – mnóstwo projektantów wypuszcza linie perfum, kosmetyków, okularów przeciwsłonecznych, zegarków ––ľo tyle Pierre Cardin przed 1988 rokiem zdążył sprzedać licencje na 800 produktów. Pod szyldem francuskiej marki można było kupić nie tylko porcelanę, ale też sardynki, okapy kuchenne, papierosy, materace ortopedyczne, patelnie i grzejniki. Tak, wszystko z metką Pierre Cardin.
Czy takie rozmienianie marki na drobne może wyjść jej na dobre? To zależy od punktu widzenia – z jednej strony, przychody nakręcają się same. Z drugiej – niewiele osób pamięta, że brand Pierre Cardin był kiedyś synonimem nowoczesnej mody z wysokiej półki. Niewątpliwym problemem jest za to fakt, że francuski projektant nie może swojej marki… sprzedać. 92-letni, bezdzietny biznesmen wie, że jego „imperium wszystkiego” potrzebuje nowego właściciela i podejmował już kilka razy próby jego sprzedaży – marki jednak nie da się wycenić. W 2011 roku Pierre Cardin miał ponad czterystu licencjobiorców na całym świecie i sam powiedział, że nie ma pojęcia, ile zarabia. Chodzą słuchy, że jesienią będziemy świadkami reaktywacji podstawowej działalności projektanta, a jego ubrania znów podbiją serca fashionistów – z niepokojem czekamy na rozwój wydarzeń.