FASHION AT HOME

Nowe porządki

29.04.2023 Fashion Post

Nowe porządki

W ramach naszego cyklu „Przypominamy” powracamy do wywiadów i artykułów z poprzednich numerów Fashion Magazine i Fashion at Home. Dzisiaj zapraszamy do lektury tekstu o porządkowaniu z pierwszego wydania Fashion at Home. 

Znacie słowo „syllogomania”? Nawet jeśli nie, to z pewnością słyszeliście o ludziach dotkniętych tym schorzeniem. Może nawet mieszkaliście koło jednego z nich? Syllogomania to patologiczne zbieractwo. Polega na gromadzeniu rzeczy nieużytecznych lub o małej dla innych wartości. Przedmioty te mogą być kupowane lub zbierane. Efekt – po pewnym czasie mieszkanie przypomina labirynt albo składowisko śmieci. Z części pomieszczeń nie da się już korzystać zgodnie z przeznaczeniem lub jest to utrudnione. Zdarzało się, że zbieraczy znajdowano przygniecionych ich rzeczami. Rekordzista zgromadził na swojej posesji takie góry śmieci, że były widoczne w Google Earth. Straszne, prawda? Oczywiście zbieractwo jest skrajnym przypadkiem gromadzenia rzeczy, ale powiedzmy sobie szczerze… kto z nas nie ma zbyt wielu przedmiotów? To zjawisko typowe dla współczesnego społeczeństwa.

CO Z TAKĄ PASJĄ GROMADZIMY?

Co kto lubi: ubrania, książki, wyposażenie domu, a nawet jedzenie. Na zapas oczywiście. Większość z nas ma jakieś słabości – szafę patologicznie wypełnioną ubraniami, rosnące stosy książek niemieszczących się na regałach, kolejne „okazyjne” wyciskarki, miksery i zestawy talerzy do pizzy, zapasy ryżu i makaronu, zupełnie jak przed wielkim kryzysem. W przeciętnym amerykańskim gospodarstwie domowym można doliczyć się 300 tysięcy przedmiotów. Nie ma podobnych danych na temat polskich domów i mieszkań, ale wiele możemy dowiedzieć z badań przeprowadzonych w 2018 roku przez spółkę Danae na zlecenie serwisu OLX, który jest idealną platformą do wystawiania na sprzedaż rzeczy niepotrzebnych. Z badań wynika, że ponad połowa z nas ma skłonność do magazynowania nieużywanych lub niepotrzebnych przedmiotów. Najczęściej są to ubrania, buty i dodatki, narzędzia i meble. Podobną ankietę przeprowadził SW Research dla serwisu Gumtree w ubiegłym roku – wyniki są jeszcze bardziej przygnębiające. Zaledwie 16% badanych stwierdziło, że nie ma żadnych zbędnych przedmiotów, co czwarty przyznał, że ma ich od 21 do 50, a co dziesiąty więcej niż 100…

POSTĘP, GLOBALIZACJA I REKLAMA

Zaprzyjaźnionego ekonomistę zapytałam, czy może wyjaśnić, dlaczego kupujemy tak wiele przedmiotów, oraz porównać stan posiadania współczesnego człowieka i naszych przodków żyjących w latach 80., 50. czy 30. ubiegłego wieku. Rozpromienił się i stwierdził, że czynników jest tu zbyt wiele.

Ma rację. Zmieniło się wszystko. Globalizacja i postęp techniczny spowodowały, że rzeczy staniały w stosunku do zarobków – jasne, że istnieją torebki w cenie samochodu, ale są też wyjątkowo tanie z sieciówek takich jak np. Primark. Nie znaczy to zresztą, że nie wydajemy więcej, niż możemy – są w końcu karty kredytowe… No i reklama. Namawia nas na kupowanie we wszystkich możliwych mediach. Możemy kupować w sklepach, ale też zaangażować się w zakupy online. W dodatku nigdy jeszcze reklama nie była tak doskonale ukierunkowana na nasze potrzeby i marzenia. Internet wie o nas wszystko i podsuwa błyskawicznie kolejne pomysły na zakupy.

Mają one sprawić, że poczujemy się szczęśliwi. Na rosnącą popularność zakupów online ma też wpływ rozwój usług kurierskich – od kliknięcia do momentu pojawienia się idealnego przedmiotu pod drzwiami mija coraz mniej czasu. Nagroda jest na wyciągnięcie ręki. Wymarzony przedmiot trafia do nas, ale zwykle nie cieszy nas długo.

Czas to w ogóle ważny czynnik przy analizie zakupów. Kiedyś rzeczy miały służyć długo, czasem dziesiątki lub setki lat, teraz często tworzy się je na sezon czy do powstania nowego, lepszego modelu. Inna – gorsza oczywiście – jest też ich trwałość. To fatalne dla ekologii i dla nas – otaczających się rzeczami.

Trzeba przyznać jedno – dzięki internetowi nie tylko nabywamy rzeczy, ale także się ich pozmywamy. Serwisy takie jak wspomniane OLX czy Gumtree, ale też Allegro, eBay i stosunkowo nowa aplikacja na telefony komórkowe Vinted służą sprzedawaniu (lub oddawaniu) przedmiotów, tworzą ich drugi obieg. Łatwość wystawiania niechcianych rzeczy ułatwia pozbywanie się ich, daje im drugie życie, jest
w trendzie eko, a do tego pozwala trochę na tym zarobić. Można też przekazać ubrania organizacjom charytatywnym albo domom pomocy. Na ciekawej koncepcji opiera się projekt „Ubrania do oddania” (ubraniadooddania.pl). Przekazujesz spakowane w kartony części garderoby i wybierasz z konkretną inicjatywę lub program (są dostępne na stronie), które chcesz wesprzeć dochodem uzyskanym z ich sprzedaży. To, co przekazują darczyńcy, jest segregowane i trafia do małych hurtowni odzieży używanej oraz do second handów.

KIEDY ILOŚĆ BOLI

Zastanówmy się, kiedy właściwie otacza nas zbyt wiele przedmiotów i co wtedy czujemy. Japonka Marie Kondo, twórczyni metody sprzątania i segregowania KonMari, przekonuje, że porządek (a osiągnięcie go jest możliwe dopiero po pozbyciu się wszelkich niepotrzebnych rzeczy) uwalnia nas od zbędnego balastu i pozwala się oczyścić. To nabiera jeszcze większego sensu, gdy uświadomimy sobie, że użyteczność przedmiotów drastycznie spada, jeśli mamy do nich utrudniony dostęp i trudno jest je nam znaleźć, a tak przecież się dzieje, kiedy jest ich zbyt wiele na danej przestrzeni oraz nie są w odpowiedni sposób poukładane.

Jak bardzo prawdziwa jest teza, że nadmiar rzeczy sprawia, że tracą one swoją wartość, przekonałam się niedawno, wchodząc do sporego antykwariatu na warszawskim Powiślu. Wystawa przyciąga oko – książki są starannie ustawione, widać sporo ciekawych pozycji. Nie widać za to wnętrza… Dobre wrażenie prysło, gdy przekroczyłam próg, musiałam przeciskać się między wysokimi stertami książek i w tym szaleństwie nie widać żadnej metody… Nie ma szans, by ktokolwiek – nawet obsługa – mógł wiedzieć, co gdzie się znajduje…

NIE MAM CO WŁOŻYĆ…

Podobnie dzieje się w naszych mieszkaniach. Zbyt wiele ubrań w szafie lub garderobie oznacza zazwyczaj, że nie masz się w co ubrać. Brak miejsca sprawia bowiem, że rzeczy nie są odpowiednio wyeksponowane, więc na półkach i wieszakach zalegają ciuchy od dawna niepotrzebne – zniszczone, za małe, kupione pochopnie i niepasujące do niczego. Zdarzają się nawet rzeczy z metkami – bywa że niezłe, ale zapomniane w ogólnym chaosie.

Skąd ten nadmiar? Uwierzyliśmy w sezonowość trendów. Koncept cyklicznego kupowania ubrań (bo te starsze wyszły z mody) jest wciąż aktualny, ale na szczęście coraz częściej mówi się o potrzebie ponadczasowej garderoby, silny jest też trend na ubrania używane. Nie ma co się łudzić, że kupowanie na lata od razu stanie się remedium na przepełnioną szafę, ale można też sobie pomóc w inny sposób. Jaki? Wielu stylistów oferuje usługę polegającą na przeglądzie i uporządkowaniu garderoby… Można też oczywiście zająć się tym samemu. Jak zacząć? Podstawa to dzielenie ubrań na kategorie, sprawdzenie, czy są w dobrym rozmiarze. Nie warto kierować się sentymentami, w porządkowaniu chodzi o racjonalne podejście, ale nawet Marie Kondo opiera decyzje o zatrzymaniu lub wyrzucaniu przedmiotów na tym, czy je kochamy i czy przynoszą nam szczęście. Dotyczy to nie tylko ubrań, ale również książek i wszystkich domowych sprzętów, bo zgodnie z zasadą Marie Kondo nie sprząta się fragmentarycznie, ale idzie się na całość – tylko to gwarantuje pełen sukces.

SPRZĄTANIE OGLĄDA SIĘ ŚWIETNIE…

Marie Kondo warto zaufać. Ta 36-letnia Japonka jako niespełna dwudziestolatka założyła firmę zajmującą się porządkowaniem cudzych mieszkań. Jej bestseller „Magia sprzątania” ukazał się w Japonii w 2011 roku, dwa lata później książkę przetłumaczono na niemiecki, a lawina międzynarodowej popularności ruszyła po ukazaniu się angielskojęzycznej wersji w 2014 roku. Rok później Kondo była już na liście najbardziej wpływowych ludzi magazynu „Time”.

Co ciekawe, inna guru porządku i ładu życiu – Francuzka Dominique Loreau – również jest związana z Japonią, mieszkała w ojczyźnie Kondo od końca lat 70. ubiegłego wieku. Loreau jest autorką takich bestsellerów, jak „Sztuka prostoty”, „Sztuka minimalizmu” i „Sztuka porządkowania”. Jej porady służą odnalezieniu ładu i harmonii, pozbyciu się nadmiaru rzeczy wokół nas i czerpaniu radości z obcowania z przedmiotami pięknymi i dla nas ważnymi.

W 2019 roku na Netfliksie odbyła się premiera dokumentalnej serii o tym, jak Marie Kondo pomaga ludziom uporządkować mieszkania (i swoje życie przy okazji). Rezultat? Nominacja do nagrody Emmy. Bo sprzątanie świetnie się ogląda. W końcu to właśnie dzięki „Perfekcyjnej pani domu” – polskiej wersji brytyjskiego formatu „The Perfect Housewife with Anthea Turner” – Małgorzata

Rozenek-Majdan stała się jedną z najbardziej popularnych gwiazd showbiznesu. W każdym odcinku o tytuł „perfekcyjnej” walczyły dwie kobiety – wyjściowo zupełnie niedoskonałe. Na oczach widzów i przy merytorycznym wsparciu prowadzącej odgruzowywały dom, a w finale organizowały eleganckie przyjęcie. Program był krytykowany za stereotypowe pokazywanie roli kobiety, ale pięć sezonów przyciągało widzów, którzy mogli zobaczyć na ekranie, jak zagracona i zaniedbana przestrzeń staje się czysta i uporządkowana. A na koniec mogli patrzeć, jak prowadząca wykonuje test białej rękawiczki i sprawdza, czy uczestniczka programu stanęła na wysokości zadania i perfekcyjnie doczyściła mieszkanie.

Oglądanie takich programów pozwala nam nie tylko poczuć się lepiej („U mnie nie ma takiego syfu…”), ale też podejrzeć techniki organizacyjne. I wciąga. Dowodem jest liczba podobnych show – wystarczy wymienić „Clean House” na platformie Hulu, „Mission Organization” na HGTV i „Bea Organized” na Amazon Prime.

Jeśli komuś nie wystarczą porady internetowe i wskazówki Marie Kondo, może skorzystać z profesjonalnej pomocy przy odgracaniu. Po angielsku „decluttering” – warto zapamiętać, bo tym określeniem posługują się też polscy porządkowi doradcy. Możesz zlecić im nie tylko uporządkowanie garderoby lub kuchni, ale też kompleksowe zajęcie się całym domem. Po takie usługi sięgają często osoby mające wystawić na sprzedaż dom czy mieszkanie wypełnione masą zbędnych rzeczy. Akcja oczyszczania połączona z lekkim liftingiem sprawia, że łatwiej znaleźć kupca i uzyskać lepszą cenę.

SPRYTNE RZECZY

Porządkowe podglądactwo i czytanie o sprzątaniu to jednak jedna sprawa, a porządkowanie druga. Popyt rodzi podaż i rynek organizowania przestrzeni wokół nas rośnie. Garderobę można zaplanować samemu i urządzić za pomocą gotowych elementów z marketu budowlanego, ale też zamówić ją w wydaniu luksusowym, z półkami eksponującymi kolekcję torebek i wbudowaną szafą pancerną na biżuterię i zegarki. W prostszej wersji można zdecydować się na pojemne szafy w zabudowie i wygodne systemy wolno stojące takie jak kultowy już PAX z Ikei.

Oprócz tego mamy do dyspozycji tysiące rozmaitych pudeł, pudełek, kartonów, kartoników różnej wielkości, w których zmieścić możemy naprawdę wszystko. Producenci mebli i dodatków wnętrzarskich doskonale wiedzą, że ludzie mają coraz więcej rzeczy do upchnięcia. Japońska firma Muji ma więc w ofercie plastikowe pojemniki i specjalne systemy przezroczystych szuflad – to hity tej marki, stale obecne w ofercie. Projektanci Muji wymyślili też świetne łóżko o minimalistycznej formie, które można wyposażyć w system szuflad, a jeśli nie ma do nich dostępu, można chować rzeczy w przestrzeni pod materacem. Wszystko po to, by wykorzystać każdy skrawek miejsca.

W Ikei dział „Przechowywanie i organizacja” należy do najczęściej odwiedzanych, a leitmotiv przechowywania jest obecny właściwie w każdej części tego najpopularniejszego na świecie meblowego sklepu. I słusznie, bo przechowywanie to klucz do ładu w przestrzeni. Jak jest ważne, wiedzieli już najwięksi architekci i projektanci mebli ubiegłego wieku – Le Corbusier, Charlotte Perriand oraz Charles i Ray Eames. W projektowanych przez siebie wnętrzach starali się zapewnić przestrzeń do przechowywania, często na niewielkiej powierzchni mieszkalnej.

UWIERZYĆ W MINIMALIZM

Słowo to staje się bardzo ważne, gdy rozmawiamy o chaosie i przedmiotach. Z definicji minimalizm oznacza ograniczenie czegoś do najbardziej niezbędnych elementów – w każdej dziedzinie. Są ludzie, którzy postanawiają żyć w taki sposób i ograniczają liczbę posiadanych przedmiotów do kilkudziesięciu – w tym są ubrania, buty, komórka i komputer. Całość takiego „majątku” mieści się w niewielkiej walizce. Na taki styl posiadania decydują się np. współcześni internetowi nomadzi – ludzie pracujący zdalnie (zanim stało się to koronawirusową koniecznością…) i podróżujący po świecie. W parze z takim zredukowanym stanem posiadania mogą iść ograniczenie

się do wynajmowania tylko pokoju w ramach wspólnoty mieszkaniowej z innymi ludźmi, decyzja o zakupie mieszkania o powierzchni od kilkunastu do dwudziestukilku metrów kwadratowych czy zamieszkania w mikroskopijnym domu na kołkach. O życiu minimalistów świetnie opowiedzieli twórcy wyprodukowanych przez Netflix filmów „Minimalizm. Mniej znaczy więcej” i „Minimalizm. Dokument o rzeczach ważnych”. Ich bohaterowie w przystępny sposób opowiadają, jak wyglądało ich życie, kiedy gromadzili przedmioty. Z żalem mówią, że zakupami rekompensowali sobie wewnętrzną pustkę, ale nie czuli się szczęśliwi. Te filmy pełne są przemyśleń, które pewnie i nam przeszły kiedyś przez głowę, ale tu są podane w formie, która układa się w prosty przekaz: w obecnym systemie trudno nam obronić się przed zbędnymi zakupami.

Na szczęście nie wszyscy z nas wydają więcej, niż zarabiają, ale większości z nas zdarzają się zakupy pod wpływem impulsu, nieprzemyślane i niepotrzebne. Bohaterowie netfliksownej opowieści o minimalizmie prowadzą spokojny dyskurs na temat chaosu wywołanego przez zbędne przedmioty, bezsensu inwestowania w nie pieniędzy zdobytych dzięki pracy, która często wypełnia tak mocno nasze życie, że nie pozostawia czasu na relacje, zdrowie i odpoczynek. Te filmy przemawiają do nas także dlatego, że nie pokazują rozwiązań radykalnych. Kiedy słyszysz, że ktoś mieści swój dobytek w walizce, możesz poczuć się niekomfortowo, bo wcale nie chcesz znaleźć się w takim punkcie, bo dla ciebie to abstrakcyjne.

Ale już abstrakcyjne ani niekomfortowe nie jest postanowienie, że codziennie pozbywamy się jednego, trzech, a może nawet pięciu przedmiotów. Wydaje się ono wręcz realistyczne. Ograniczanie liczby rzeczy podobno uzależnia. Ale na pewno nie szkodzi, bo wiemy jedno – nie ma klubów anonimowych minimalistów…