W ramach naszego cyklu „Przypominamy” powracamy do wywiadów i artykułów z poprzednich numerów Fashion Magazine. Dzisiaj zapraszamy do lektury wywiadu z Adamem Sztabą.
Fashion Magazine nr. 70
Mężczyzna spełniony, pewny swojej wartości. Artysta, muzyk, mąż i ojciec. Ciekawy świata, nowych miejsc i ludzi. Zawsze gotów na ciekawe projekty. I zawsze z nienaganną fryzurą. Adam Sztaba!
Kompozytor, dyrygent, producent muzyczny, gwiazdor. Czy ty czasem się nudzisz?
Kiedy skończyłem 15. rok życia, uświadomiłem sobie, że już nigdy nie będę się nudził. Właśnie wtedy zacząłem pierwsze poważniejsze próby kompozytorskie, swoje pomysły wprowadzałem do 8-bitowego komputera, zgłębiałem dzięki książkom tajniki orkiestry. Zrozumiałem, że mam fantastyczne zajęcie na zawsze. Bo przecież w muzyce zawsze jest coś do napisania, zaaranżowania, nagrania.
Ale poza pracą jest też życie.
I całe szczęście, że jest. I w nim także zawsze jest coś do zrobienia, przeczytania, obejrzenia, spotkania się. Jak pojawia się chwila, to zwykle sięgam do klasyki, do tego, co mnie ukształtowało i zbudowało naszą tradycję. W czasie pandemii wróciłem do „Mistrza i Małgorzaty”. Ciekawe, że te same książki i filmy odbieramy inaczej w różnych momentach życia. Podobnie mam z filmami Tarantino. Uwielbiam twórców, którzy wyłamują się łatwym klasyfikacjom. Ale nie takich, którzy szukają na siłę afer, ale takich, którzy balansują pomiędzy estetykami.
Ty jesteś takim twórcą?
Ostatnio jeden z muzyków powiedział mi, że lubi moment, kiedy na pulpicie stawia moje nuty, bo wie, że zdarzy się jakiś ferment. Lubię wychodzić ze strefy komfortu i tego samego oczekuję od innych. W muzyce najbardziej nie lubię letniości, zarówno jako twórca, jak i słuchacz. Owszem, czasami trzeba napisać coś mniej wyrazistego z uwagi na założenia spektaklu, programu telewizyjnego, ale to nie zwalania z tego, że muzyka musi mieć mój charakter. Często mówię młodym ludziom zaczynającym przygodę z pisaniem, żeby szukali siebie, dokopywali się i nie starali się być tacy, jak inni. Do tego często potrzeba wielu lat.
Masz świadomość tego, że jesteś dobry w tym, co robisz, czy skromność nie pozwoli ci przytaknąć?
Mam poczucie własnej wartości. Zadbali o to moi rodzice. Do dziś kibicują mi we wszystkim, są w tym całym sobą. W młodości słuchali Niemena, Grechuty, ale było też Deep Purple i Led Zeppelin, co mnie ukształtowało. Jako małe dziecko brałem do ręki wszystko, co wydawało dźwięki, więc rodzice nie mieli wątpliwości, że powinienem iść do szkoły muzycznej. To oni zaszczepili we mnie miłość do muzyki i uświadomili, że mam dar, którego nie mogę zmarnować. Do dzisiaj jestem im za to bardzo wdzięczny.
Często wracasz do rodzinnego Koszalina? Jesteś sentymentalny?
Lubię wspominać i odwiedzać miejsca, w których wydarzyło się dla mnie coś ważnego. Mam sentyment do dzieciństwa, do młodości, do Koszalina. Podobno starość zaczyna się wtedy, gdy częściej zaczynamy wspominać, niż planować. Mnie to jeszcze długo nie grozi.
W dzieciństwie byłeś królem koszalińskiego podwórka czy raczej chłopcem bez skazy?
Wychowałem się na osiedlu, miałem skłonności do łobuzerki, lubiłem przewodzić, grałem w kapsle, biegałem po drzewach. Kontakt z rówieśnikami był dla mnie najważniejszy. Pani od fortepianu, widząc moje odciski na rękach od zabaw podwórkowych, stwierdziła, że muszę się zdecydować. Ale w tym wieku dzieci rzadko rozumieją Bacha czy Beethovena. Dziś za to słucham niemal wyłącznie muzyki poważnej. Swoją drogą, w szkołach muzycznych nadal brakuje radości i zachęcania do czerpania przyjemności z muzykowania, a dominuje stres, który oddala nas od sensu muzyki.
Na fortepian można było poderwać dziewczyny?
Pewnie tak. Na przerwach w szkole grałem przy zebranej publiczności z wielu klas wszystkie aktualne hity z radia i telewizji. Ot tak, ze słuchu, często pierwszy raz. Ale jakoś nie wykorzystywałem tej szkolnej popularności. Byłem raczej nieśmiały. Zresztą to mi zostało i dziś, jak sądzę, mogę być odbierany jako niedostępny. W związkach zawsze bliżej mi było do stałości niż do szybkich wzlotów i upadków.
Przeczytałem o tobie w internecie, że jesteś wylaszczony. Co ty na to?
Przyznaję, włosy zawsze miały dla mnie duże znaczenie. Jako nastolatek za pomocą lakieru tworzyłem z nich przedziwną konstrukcję à la peruka z czasów klasycyzmu. Nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło, bo nikt wokół tego nie robił.
A ta platynowa farba swego czasu?
Ola Kwaśniewska powiedziała mi kiedyś, że z tą fryzurą, taki wychudzony, z wyrazistymi kośćmi policzkowymi, stale niedospany, wyglądałem jak brzydka kobieta (śmiech).
Moda i trendy są zatem dla ciebie istotne?
Witold Lutosławski powiedział, że nic nie starzeje się tak szybko jak nowość. Staram się skupiać na tym, co może przetrwać próbę czasu, bo on jest najbardziej sprawiedliwym jurorem. Generalnie nie lubię iść z tłumem, bo wówczas wkrada się jakiś rodzaj głupoty, braku własnego zdania.
Ale ty za każdym razem, kiedy cię gdzieś widzę, jesteś naprawdę nieźle ubrany.
Nie jeżdżę po sklepach w poszukiwaniu modnych rzeczy, nie przeglądam w tym celu internetu. Lubię i wspieram natomiast młodych polskich projektantów. Sporo ubrań ciekawych niszowych twórców podsunęli mi styliści w programach telewizyjnych.
Zegarek za kilkadziesiąt tysięcy albo bajecznie drogi samochód nie są więc w twoim stylu?
Zegarek i samochód mogą być pięknymi przedmiotami. A niemal dla każdego estetyka ma znaczenie. Tyle że zegarek za 20–30 tysięcy złotych i auto za milion to dla mnie nieporozumienie. Samochód ma jeździć, zegarek ma być punktualny. A podobne pieniądze wolałbym zainwestować w instrumenty albo warsztaty dla młodych.
Podobno prawdziwy mężczyzna musi wybudować dom, mieć syna i zasadzić drzewo. Bingo! Wszystko się udało.
Mam dom, wspaniałych synów, posadziłem niejedno drzewo, ale i spotkałem najwspanialszą, wyrozumiałą żonę. Czuję się szczęśliwy. Chcę też zdementować pewien popularny stereotyp, że tylko nieszczęśliwi artyści mogą stworzyć coś szczególnego. Te stany kompletnie nie muszą się przenikać, dla mnie oba światy są osobne.
Tacierzyństwo cię zmieniło?
Ja już mam przyszywanego pełnoletniego syna Antka, którego wychowywałem, odkąd skończył półtora roku, więc teraz jest mi nieco łatwiej przy moim biologicznym synu. Ale oczywiście oszalałem na punkcie Leopolda, który skończył cztery i pół roku. Ostatnio zapytałem go, dlaczego tak długo musiałem na niego czekać, a on zupełnie naturalnie odpowiedział: „Bo spałem”. Utuliłem go mocno.
Leopold odziedziczył zdolności muzyczne?
On po prostu już jest muzykiem (śmiech). Przychodzi do mojej pracowni, skrada się za plecami i nagle widzę, że jego twarz zastyga – analizuje dźwięki, które słyszy. Ciekaw jestem, co się wtedy dzieje w jego głowie. Co ciekawe, sam siada już do fortepianu. Oznaczyłem klawisze kolorami, dzięki czemu łatwiej mu zapamiętać różne melodie. Wspaniale się na to patrzy i nie ma żadnych wątpliwości, kim będzie. Zastanawiam się tylko, jaki kierunek w muzyce go porwie.
Jesteś gadułą. Łatwo z tobą żyć?
Bywają momenty bardzo trudne. Moja praca nigdy nie była i nie będzie trwała od 9 do 17. Kiedy zbliża się deadline, zaszywam się w domowej pracowni. Całkowicie pochłania mnie proces twórczy, a tymczasem wzywają przyziemności – zrobić zakupy, wynieść śmieci, zapłacić rachunki. Wtedy wszystko inne wydaje się niepotrzebne, nieważne. Na szczęście mam u boku wymarzoną i wspierającą żonę. Jest muzykologiem i moim managerem, więc zna ten zawód, ale zna też dobrze mnie. I o dziwo, akceptuje (śmiech).
Podobno macie też wspólną pasję?
Aga obudziła we mnie miłość do podróży. Niestety, stale mamy na nie za mało wolnego czasu. Bardzo chciałbym, żeby czas momentami się zatrzymał. W planach, które z wiadomych powodów musieliśmy ostatnio pozmieniać, mamy kolejną podróż po Azji. Po Kambodży może będzie to Laos i Wietnam. Już bym leciał.
Jak to było z twoim ostatnim, bardzo głośnym, muzycznym projektem „Co mi Panie dasz”?
Zastała nas pandemia. Kilkanaście tygodni w zamknięciu. Większość działań każdego z nas przeniosła się do sieci. Siedzieliśmy z Agą na domowej kanapie, gdzie rodzą nam się najlepsze pomysły i to ona podsunęła mi ten pomysł. Opublikowałem na Facebooku nuty do wszystkich partii instrumentalnych z mojej aranżacji utworu „Co mi Panie dasz” Beaty Kozidrak i zaprosiłem ludzi zewsząd do nagrywania swojej gry na telefony. Zaprosiłem też 16 śpiewających gwiazd. A więc nieznani zaakompaniowali znanym, w dodatku ta wirtualna orkiestra po sześciu dniach od ogłoszenia liczyła 732 osoby. Powstał klip, który stworzył Jacek Kościuszko – wybitny reżyser teledysków chociażby Kasi Nosowskiej i Dawida Podsiadły. Muzycznie całość zmiksował fenomenalny reżyser dźwięku Leszek Kamiński. Odzew słuchaczy na ten utwór był dla mnie dużym zaskoczeniem, coś się najwyraźniej uniosło. Cieszę się, że w tym trudnym czasie udało nam się stworzyć jedność z ludzi, którzy się nie znali, a mimo to wspólnie zagrali.
Od samego początku zastanawiało mnie, dlaczego wybrałeś akurat ten utwór Bajmu?
Co ciekawe, ta piosenka nigdy nie kojarzyła mi się ze łzami, ze wzruszeniem. Ona tego znaczenia nabrała w czasie pandemii. Szukałem utworu, który poniekąd skomentuje obecny stan zawieszenia w próżni, izolacji, niewiedzy, niepewności. Ta piosenka została napisana w czasie stanu wojennego i po 40 latach stała się komentarzem do innego szczególnego momentu w historii.
Tęsknisz za koncertami i za żywą publicznością?
Bardzo. Prowadziłem niedawno, w ramach akcji #wdomuzagrane, rozmowy online z gwiazdami śpiewającymi w „Co mi Panie dasz”, wszyscy jednogłośnie marzą o powrocie na scenę. Pomijając emocje, które się z tym wiążą, to my zwyczajnie z tego żyjemy. Często się o tym zapomina. Słyszałem, że kilku wspaniałych muzyków zmieniło zawód i postanowiło pracować na kasie w supermarkecie lub rozwozić pizzę. To oczywiście potrzebne zawody, ale miejsce zdolnych muzyków jest na scenie. Cała branża muzyczna jest postrzegana przez pryzmat kilku gwiazd i ich niebotycznych gaży za sylwestra. Tyle, że gwiazd mamy kilkanaście, a branża muzyczna liczy ponad 60 tysięcy ludzi.
Zawsze na koniec pytam rozmówców, czego im życzyć, wtedy wiem, że trafię w sedno. Czego życzyć tobie?
Artystycznie chciałbym nieustannie poznawać nowych twórców ze świata. A prywatnie? Jesteśmy jako społeczeństwo mocno podzieleni. W życiu i w muzyce ważne jest dla mnie to, by akceptować różnorodność i wyjątkowość każdego z nas. Bo dla każdego jest miejsce. Dla każdego polityka, muzyka, dziennikarza. Będę szczęśliwy, jeśli każdy z nas będzie miał szansę bycia tym, kim chce. Wówczas będziemy prawdziwi.
Rozmawiał: Mateusz Szymkowiak
Zdjęcia: Dawid Klepadło
Stylizacja: Konrad Sławiński
Makijaż: Olga Ćwiek