MODA, STYL ŻYCIA

Na czym zarabiają domy mody?

09.11.2015 Redakcja Fashion Magazine

Na czym zarabiają domy mody?

Nie każda kobieta może pozwolić sobie na kupowanie co sezon kreacji od ukochanej marki. Zakup torebki to jednak trochę inna historia. To gadżet, który każda z nas nosi na co dzień. Poza tym, może być dobrany tak, aby pasował do większości stylizacji, a co najważniejsze świetnie podkreślał gust właścicielki. Torebka to dla kobiety osobisty przedmiot kultu, dlatego zakup nowego egzemplarza jest niemalże świętem. Dobrze znamy historię klientek, które na drogocennego cacka zaciągnęły kredyt i potraktowały nową torebkę jako długofalową inwestycję. Uznały, że mogą w przyszłości posłużyć jako przedmiot kolekcjonerski. Portal sprzedażowy taki jak Vestiaire Collective jest na to żywym dowodem. Torebki vintage osiągają na jego łamach zawrotne ceny. Każda fanka mody marzy o rzadkim modelu Christian Dior, Cristóbal Balenciaga, Elsa Schiaparelli lub Yves Saint Laurent z lat 70.

Torebkowe pożądanie zaczęło się tak naprawdę podczas światowego kryzysu w gospodarce w latach 2008-2010, który miał duży wpływ na sprzedaż ubrań. Ludzie zmuszeni zacisnąć pasa przestali kupować modę sezonową, a zaczęli inwestować w klasykę, która nigdy się nie znudzi. Projektanci poszli w stronę minimalizmu oraz stonowanych barw. Moda jednak musi zarabiać i ratunkiem dla nadszarpniętych budżetów domów mody miały być akcesoria, które były jedynym zakupowym szaleństwem. Na fali tych wydarzeń pojawiły się już kultowe torby takie jak Céline „Luggage”, Mulberry „Alexa”, Fendi „Peekaboo” oraz Chloe „Paddington”.

Ostatnie zmiany stanowisk i odejścia projektantów z domów mody także ujawniają kulisy funkcjonowania branży. Dyrektorzy kreatywni skarżą się nie tylko na mordercze tempo pracy, ale także zmuszanie ich do projektowania akcesoriów. Podobno Raf Simons właśnie z tego powodu odszedł z Diora. Gucci, swoim głównym projektantem, uczynił wieloletniego twórcę akcesoriów. Albert Elbaz, który odszedł z Lanvin, także nie chciał skupiać  się na torebkach. Ci, którzy maja się dobrze i wiele lat pracują z powodzeniem w domach mody, co sezon wypuszczają na rynek hity sprzedażowe. Fenomenem jest talent do akcesoriów jaki posiada Phoebe Philo z Céline, Clare Waight Keller z Chloé, Riccardo Tisci z Givenchy, oraz Victoria Beckham, której torebki wyprzedają się na pniu. Nawet młodzi projektanci tacy jak Jack McCollough i Lazaro Hernandez tworzący Proenza Schouler, Alexander Wang, czy siostry Olsen z The Row, nie oparli się trendowi zaprojektowania i wypromowania porządnej, klasycznej torby. Do tego wszystkiego należy dołożyć siłę mediów społecznościowych, blogerów oraz celebrytów, którzy dumnie paradują z najnowszymi modelami torebek. Oczywiście spora grupa jest hojnie obdarowywana przez marki modowe nowymi akcesoriami, co ma zapewnić wzrost słupków sprzedaży oraz popularności.

Jeśli zastanawiacie się, co najczęściej ginie we flagowych butikach marek modowych, odpowiedź jest prosta – torebki. 4. listopada brytyjskie media doniosły, że złodzieje wdarli się do flagowego butiku Gucci na ulicy Sloane Street w Londynie i wynieśli akcesoria o wartości 100 tysięcy funtów. To nie pierwszy raz kiedy angielski butik Gucci stał się celem włamania. W 2013 roku złodzieje wynieśli z niego torby z krokodylej skóry o podobnej wartości. Miesiąc wcześniej kradzież torebek Hermès Birkin miała miejsce na terenie prywatnej posesji w pobliżu Melbourne w Australii. Złodzieje wynieśli towar o wartości 1 miliona funtów. Policja nie ujawniła tożsamości właścicielki torebek.

Na fali tych wszystkich wydarzeń, marki modowe podnoszą ceny torebek i nigdy nie robią przecen. Zdają sobie sprawę, że niektóre ze strojów prezentowanych na wybiegach raczej nie znajdą właścicielek pośród zwykłych kobiet, które obecnie cenią sobie wygodę ponad wszystko. Przy tym zdają sobie sprawę, że im droższy i bardziej luksusowy produkt, tym chęć posiadania go jest większa. Torebka, mimo wszystko, jest zawsze szybszym i tańszym rozwiązaniem, które może podkręcić stylizację. Niektórzy, aby ją zdobyć są gotowi stać w kilometrowych kolejkach w Paryżu, zapisywać się na listy oczekujących, a czasami nawet kraść. Tę ostatnią metodę raczej odradzamy.