O sile kobiecości i o tym, czym może być życiowa równowaga, w szczerej rozmowie opowiada nam Katarzyna Nadolna, dyrektor generalna firmy ITP SA.
Rozmawiała: Maja Handke
Zawsze perfekcyjna i z zaangażowaniem prezentująca kolejne nowości z zakresu medycyny estetycznej. O dziedzinie, którą się zajmuje, wie wszystko – od kilkunastu lat śledzi osiągnięcia i pracę najwybitniejszych specjalistów oraz odkrycia naukowe, przygląda się z bliska pracy lekarzy i jest ciekawa ich zdania. Nie mogę tym razem odwiedzić Katarzyny Nadolnej w nowoczesnych biurach ITP SA na Mokotowie, z powodu pandemii musimy złapać się telefonicznie. Ja siedzę przy biurku w Warszawie, a Katarzyna w swoim wiejskim biurze na Mazurach.
Należysz do tych kobiet, które budzą mój podziw, bo zawsze wyglądasz nienagannie. W dodatku tak jakby cię to nic nie kosztowało. Rzeczywiście nie wkładasz w to wysiłku?
Może coś w tym jest, bo nawet nad makijażem nie spędzam dużo czasu. Maluję się szybko, często w miejscu publicznym i zajmuje mi to pięć minut. Bywa, że mam jakieś wyjście i jadę na nie w wałkach, które zdejmuję w ostatniej chwili. Nie chodzę na kompromisy, ale szukam rozwiązań, które pozwalają oszczędzić czas. Życie mnie do tego zmusiło.
A jak jest z ubraniami? Domyślam się, że w wielu sytuacjach zawodowych strój jest ważną składową wizerunku, ale z drugiej strony nie jesteśmy w pracy przez cały czas.
Jestem trochę domową dresiarą. Pochodzę z domu mocnych, atrakcyjnych kobiet, dlatego wprowadzenie takiego luzu na co dzień przyszło dopiero z czasem. Moja świętej pamięci babcia nawet na działkę wybierała się uczesana i umalowana, a na zakupy szła w garsonce i szpilkach. Takie miałam wzorce. Mama też była zawsze bardzo dobrze ubrana. W czasach kryzysu ubrania szyło się samodzielnie. Już wtedy zwracała ogromną uwagę na jakość tkanin. Nigdy nie zgadzała się na bylejakość.
Byłaś jak mama i babcia?
Kiedy byłam bardzo młoda, wymagano ode mnie dbania o siebie. Ponieważ z natury jestem blada, mam jasne rzęsy i brwi, tuszowałam je, podkreślałam oczy. Do dziś zawsze dbam o nakładanie henny na brwi i ich korektę. To dla mnie ważny element twarzy. Zawsze też pielęgnowałam moją dość wymagającą jasną skórę. Nie poświęcałam na to zbyt wiele czasu, ale ważna jest systematyczność.
Filigranowa, kobieca blondynka w świecie zarządzania i finansów. Zawsze miałaś ścisły umysł?
Lubiłam przedmioty wymagające konkretnej wiedzy i analizy, byłam dociekliwa, do dziś z fizyką i matematyką przyjaźnimy się bardzo. Skończyłam Akademię Ekonomiczną (teraz Uniwersytet Ekonomiczny) i Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie. I miałam przy tym poczucie, że mogę góry przenosić. Studiowałam na dwóch kierunkach, wakacje spędzałam, pracując za granicą, ponieważ moi rodzice mieszkali w Stanach. Stale byłam aktywna.
Świadomie tak zaplanowałaś lata studiów?
Nie były beztroskie. Zupełnie świadomie. Wiedziałam, że będę miała tyle, ile wypracuję samodzielnie. Od wczesnych lat przygotowywałam plany długoterminowe i plany pomocnicze.
Brzmi, jakbyś była po kursach rozwoju osobistego. A wtedy ich chyba nie było.
Myślę, że po prostu miałam to w sobie. Zresztą widzę to po moich córkach – jedna ma podejście podobne do mojego, a druga jest zupełnie inna… Chyba się z tym rodzisz. Wiele nauczyły mnie też moje wakacyjne prace – pomagałam na budowie, sprzątałam, zajmowałam się starszymi ludźmi. Sporadycznie trafiały mi się prace związane z moimi kwalifikacjami, np. przygotowywanie kosztorysów dla jakiejś niewielkiej firmy.
Pełną wersję wywiadu przeczytasz w wiosennym wydaniu Fashion Magazine (wyd. 73, 1/2021) >>