MODA

Moda po prostu jest i już – wywiad z Agnieszką Woźniak-Starak

29.04.2023 Fashion Post

Moda po prostu jest i już – wywiad z Agnieszką Woźniak-Starak

W ramach naszego cyklu „Przypominamy” powracamy do wywiadów i artykułów z poprzednich numerów Fashion Magazine. Dzisiaj zapraszamy do lektury wywiadu z Agnieszką Woźniak-Starak.

Fashion Magazine nr. 76

O eklektycznym i spontanicznym stylu, ale też o świadomych modowych wyborach oraz twórczej współpracy z duetem VICHER i kapsułowej kolekcji Zocha opowiada „Fashion Magazine” Agnieszka Woźniak-Starak.

ROZMAWIAŁA: MAJA HANDKE

ZDJĘCIA: ALDONA KARCZMARCZYK

Mała Agnieszka – ta z okresu późnoprzedszkolnego i podstawówki – była dzieckiem, które miało swoje ubraniowe kaprysy?

Fiksacji raczej nie było, na pewno nie byłam też chłopczycą. Z tego, co pamiętam, lubiłam pastelowe sukienki z falbankami, niezwykle wtedy popularne, a umówmy się– wiele w sklepach nie było. Wydaje mi się, że były chińskie. Moja mama żartowała, że byłam taką pedantką, że jak mnie odstawiała do przedszkola, w takim stanie wracałam, bez najmniejszej plamki ani innego uszczerbku na sukience. W każdym razie te sukieneczki zupełnie nie przeszkadzały mi w zabawie samochodzikami i grze w kapsle, bo w tym okresie organicznie nie znosiłam lalek.

Czy otaczające cię kobiety były dla ciebie modową inspiracją? Albo antyinspiracją?

Największą inspiracją była moja mama, która zawsze świetnie się ubierała. Chociaż gdy przechodziłam okresu buntu, mama stawała się antyinspiracją, a ja nosiłam tylko czarne swetry albo koszule w kratę, czarne rurki i glany kupowane pod Pałacem Kultury i Nauki. Moja mama tak nie znosiła tej mojej „czarnej fazy”, że powiedziała, że nie kupi mi nic, dopóki nie zacznę się normalnie ubierać. Na szczęście z pomocą przychodzili tata, którego czasem udawało mi się wyciągnąć na zakupy, i niezastąpiona babcia, która te czarne swetry robiła mi na drutach. Moje ubraniowe wybory były wtedy związane z bardzo silną przynależnością do jakiejś subkultury. Najpierw byłam depeszem, potem chciałam być punkówą, był też grunge, w każdym razie w tle zawsze była muzyka i to było super. Popu nie znosiłam.

Jakie były twoje ubraniowe marzenia w okresie dorastania przypadającym na czas pewnych niedoborów? Czy pamiętasz pierwszy zakup? A może jakieś marzenie nigdy nie zostało spełnione?

Martensy! Najpierw były glany spod pałacu, a potem do Polski weszły martensy i to było marzenie każdego dzieciaka w moim liceum. Tutaj mama dała się przekonać i do dziś pamiętam wyprawę do KPN-u na Smolną, bo sklep z martensami mieścił sie w tym samym miejscu co siedziba Konfederacji Polski Niepodległej. Martensów nie można było tak po prostu kupić, tylko trzeba było je zamówić. Tu pojawiały się dylematy. Jakie? Na ile dziurek, siedem? A może wyższe, na trzynaście? I jaki kolor? Klasyczne czarne, a może jednak zaszaleć i wziąć bordowe? Potem wystarczyło poczekać chyba sześć tygodni i gotowe. Ja wzięłam czarne, wysokie. Przyszły za małe (śmiech). I cała zabawa od początku!

Jak oceniasz swój styl z okresu dorastania i ten późniejszy, z początkowego okresu twojej kariery zawodowej? Wszyscy chyba mamy czasem niezły ubaw, oglądając swoje stare zdjęcia…

Mój styl był najbardziej zdefiniowany wtedy, kiedy nosiłam czarne rurki i glany (śmiech). Potem zaczęłam nosić wszystko, bo też coraz więcej rzeczy zaczęło pojawiać się w sklepach. Chyba największy kryzys stylu przeżywałam na początku mojej pracy w TVP, czyli jakieś 15 lat temu. Nie miałam pojęcia, jak mam wyglądać, bo w TVP obowiązywały wtedy abstrakcyjne zasady i nie było stylistów. Na przykład żadnej dzianiny na antenie, bo to nieeleganckie. Dziś mogę poprowadzić program w oversize’owym swetrze i będzie OK, ale wtedy nie było, więc kostiumografki wciskały nas w jakieś okropne kompleciki i koszule jak z apelu w podstawówce. Jakoś nie mam zbyt wielu zdjęć z tamtych czasów (śmiech). Na szczęście później zaczęto zatrudniać stylistów i to się zmieniło, ale modowy chaos w mojej głowie jeszcze trochę trwał.

Czy były jakieś przełomowe okresy zmiany twojego stylu? Czy rzutowało to na jakieś zmiany wewnętrzne?

Ja nigdy specjalnie tego stylu nie definiowałam, wiedziałam po prostu co lubię i co mi się podoba, a co kompletnie nie. Z czasem te wybory były coraz bardziej świadome i tyle. Od kiedy pamiętam, lubiłam klimat lat 70. XX wieku, zawsze ciągnęło mnie w stronę boho. Poza tym lubię łączyć, lubię w modzie eklektyzm.

Kiedy uświadomiłaś sobie, że jest coś takiego jak moda, i jak rozumiesz to pojęcie teraz?

Nigdy (śmiech). Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, że jest coś takiego jak moda, bo ona po prostu była i już. Ja zwyczajnie lubię ciuchy, bawię się nimi, nie dorabiam do nich filozofii. Filozofię dorabiałam, gdy miałam 13 lat i słuchałam Depeche Mode albo gdy miałam 16 lat i słuchałam Nirvany i Pearl Jam. Wtedy ubranie było manifestacją, dziś jest dla mnie wyłącznie ubraniem. Fajnie, gdy jest w trendach, ale gdyby mi ktoś te trendy zabrał i zostawił dżinsy i T-shirt, mój świat by się z tego powodu na pewno nie zawalił.

Co mogą dać nam ubrania?

Przyjemność. Mnie poprawiają humor. Są pewnie tacy, którym dodają pewności siebie, chociaż mnie żadna torebka pewności siebie nigdy nie dodała. A lubię dobre torebki. Dla jeszcze innych ubrania mają spełniać podstawowe funkcje, chronić przed zimnem, deszczem, sprawdzać się w określonych okolicznościach. I tyle.

Co w aktualnych kolekcjach przyciągnęło twoją uwagę? Czy wśród tych z ostatnich lat są jakieś trendy, które kompletnie nie są dla ciebie?

Na szczęście lata 70. są w trendach co roku, więc mam w czym wybierać. Mam nadzieję, że równie długo zostaną z nami oversize’owe marynarki. Z żalem obserwuję, że wracają spodnie biodrówki, których szczerze nie znoszę.

Jak podejmujesz decyzje zakupowe? Pod wpływem impulsu czy raczej planujesz w bardzo konkretny sposób?

Planowanie nie jest moją najmocniejszą stroną. Zdarza mi się kupować pod wpływem impulsu. Moja stylistka niestety często przynosi rzeczy, którym nie mogę się oprzeć, ale raczej świadomie wybieram marki, po które sięgam. Numerem jeden jest u mnie od lat Stella McCartney, która na rynku mody robi prawdziwą rewolucję.

Czy zdarza się ci kupić coś zupełnie bez sensu, czego później nie zakładasz?

Już mi się nie zdarza. Mam dużą świadomość siebie, jeśli mam wątpliwości, to nie kupuję albo natychmiast odsyłam, bo najczęściej robię zakupy przez internet. Kupuję rzeczy, które zostaną ze mną przez lata.

Czy sięgasz tylko po rzeczy wielkich marek, czy masz może słabość do jakichś elementów z sieciówek? A może wybierasz także ubrania vintage?

Chcąc się przypodobać, powinnam pewnie powiedzieć, że pewnie, chętnie łączę rzeczy od projektantów z tymi z sieciówek, ale tak nie jest. Nie lubię szybkiej mody i mogę sobie pozwolić na to, by nie kupować w sieciówkach, więc tego nie robię. Jak już powiedziałam, wybieram rzeczy, które zostaną ze mną na lata, a te z sieciówek nigdy nie zostały. Wolę wspierać polskie niszowe marki, coraz częściej do mojej szafy trafiają też ubrania i akcesoria vintage. Umówmy się, branża modowa nie jest tą najbardziej sprzyjającą naszej planecie, dlatego wolę kupić jedną rzecz od Stelli McCartney niż dziesięć z sieciówki.

Czy masz swoje ulubione miejsca zakupowe w Polsce i za granicą?

Nie mam, nie lubię robić zakupów za granicą. Najbardziej kompulsywne zakupy to te podczas wyjazdów, kiedy człowiek nie ma zbyt dużo czasu na zastanowienie, za to wokół jest pełno pokus. To porzuciłam.

Czy ubrania długo z tobą żyją? Ile mają najstarsze rzeczy z twojej szafy?

Uwielbiam wracać do ubrań, dlatego staram się wybierać te dobrej jakości i ponadczasowe. Moje płaszcze w stylu lat 70. mają po sześć, siedem lat i myślę, że zawsze będą w trendach. Tak samo jak dzwony, które często noszę. Mam też o wiele starsze rzeczy, torebki kupione kilkanaście lat temu, które chyba już są vintage. Odkąd robię zakupy bardziej świadomie, rzadko pozbywam się ubrań. Te, których nie nosiłam, rozdałam albo sprzedałam i dziś już nie mam takich, z którymi chciałabym się rozstać.

Do których elementów swojej garderoby regularnie powracasz?

Do wszystkich. Najtrudniej może do butów, bo one najszybciej się niszczą, ale płaszcze, kurtki, dżinsy, bluzki, sukienki, torebki – do nich wracam cały czas. Często robią mi zdjęcia w „nowych” stylizacjach, które są nowe dlatego, że mam w szafie wystarczająco dużo starych rzeczy, żeby łączyć je w kolejne zestawy, również z tymi nowszymi.

Buty czy torebki? Podobno niemal wszystkie kobiety uwielbiają dodatki, ale wyróżnia się właśnie takie dwie frakcje. Masz słabość do dodatków? Jak oceniasz ich rolę.

Nie jestem minimalistką – torebki i buty! (śmiech) Chciałabym tylko, żeby na rynku było więcej tych z innych materiałów niż skóra, bo w pierwszej kolejności zawsze takich szukam. Ale akcesoria są bardzo ważne, one potrafią zrobić całą stylizację.

Co ukształtowało twój obecny styl? Moim zdaniem bardzo eklektyczny, łączący elegancję ze sportowym luzem, nacechowany sporą dozą fantazji?

Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Ja nie potrafię określić mojego stylu, ale „eklektyczny” to chyba najlepsze określ nie (śmiech).

Wydaje mi się, że cenisz wygodę. Czy jesteś w stanie poświecić się czasem dla mody? Potrafisz powiedzieć, że masz wygodne szpilki, czy raczej przyznasz, że buty na obcasie są utrapieniem i chodzenie w nich wymaga poświęceń?

Nienawidzę szpilek! Ale przy moich 178 cm wzrostu spokojnie mogę ich nie lubić. W mojej szafie jest ich najmniej, może trzy pary. Czasem je zakładam, ale rzadko. Nie lubię cierpieć i rzeczywiście stawiam na wygodę, nie jestem skłonna do poświęceń. Ciuchy mają być fajnie, ale przede wszystkim mam się w nich dobrze czuć. Dobrze, czyli swobodnie.

Czy uważasz, że twój styl może jeszcze radykalnie się zmienić? Czy czasem masz ochotę przebrać się za kogoś zupełnie innego?

Nie sądzę. Musiałabym mieć na to jakiś bardzo spójny i przemyślany plan, a jak mówiłam, planowanie nie jest moją najlepszą stroną. Wolę spontan. O! Już wiem, jak opisałabym mój styl! Spontaniczny! (śmiech).

Czym różni się twój prywatny styl od tego, który tworzysz na potrzeby zawodowe ze stylistką Alicją Werniewicz? Jakie kryteria muszą spełniać twoje stroje do pracy? Czy są bardzo sztywne?

Niczym. W pracy noszę dokładnie to samo, co poza nią. Zwłaszcza że z Alicją w ogóle mamy podobny styl, podobają nam się te same rzeczy, więc naturalnie idziemy w tym samym kierunku.

Czy przenosisz coś z szafy oficjalnej do prywatnej?

Tak samo jak z prywatnej do oficjalnej, bo zdarza mi się występować w moich prywatnych rzeczach.

Co jest dla ciebie ważne we współpracy ze stylistką? Czy czasem przekonuje cię ona do rzeczy, na które byś wcześniej nie spojrzała?

Przede wszystkim ważny jest podobny gust i tu się absolutnie zgadzamy. Tak, czasem Alicja próbuje mnie do czegoś przekonać i najczęściej jej sie to udaje. Chociaż ostatnio próbuje mnie namówić na torebkę Birkin Hermèsa i tu mówię kategoryczne „nie”, bo chociaż mam w szafie drogie torebki, są jednak sumy, których w życiu na torebkę bym nie wydała. Jeśli więc kiedyś zobaczycie mnie z Birkin, to znaczy, że zwariowałam.

Jak narodziła się twoja współpraca z VICHER? Czy to pierwsze takie doświadczenie?

To był mój pomysł. Od jakiegoś czasu myślałam o tym, że chciałabym zrobić coś z którymś polskim projektantem albo projektantką, były nawet jakieś próby, ale czułam, że to nie gra. Aż pomyślałam: „VICHER, to jest moje DNA!”. I poszło, zresztą całkiem szybko.

Ile ciebie jest w kolekcji Zocha? I skąd inspiracja twórczością Zofii Stryjeńskiej?

Myślę, że jest mnie dużo. Przede wszystkim są lata 70., ale jest też trochę ludowych inspiracji rodem z obrazów Stryjeńskiej, jest kolorowo. Pomysł z Zofią Stryjeńską podsunęła nam moja znajoma, która wiedziała, że to jedna z moich ulubionych artystek. Dla mnie to był strzał w dziesiątkę, VICHER, ja i Stryjeńska – wszystko się zgadzało.

Jak wyglądała praca nad kolekcją? Czy coś cię w tej współpracy zaskoczyło? Co jest dla ciebie ważne, kiedy projektuje się ubranie? Jaki masz stosunek do tkanin? Czy masz swoje ulubione? Jesteś zwolenniczką naturalnych czy syntetycznych?

Wybór tkanin należał do profesjonalistek, czyli do sióstr VICHER, Inez i Kasi. One doskonale wiedziały, co robią, ja się na tym kompletnie nie znam, więc nie zamierzam udawać projektantki. Nasza współpraca polegała na spotkaniach, rozmowach i wymianie pomysłów, każdy wnosił coś od siebie, dziewczyny słuchały moich uwag, czasem się spierałyśmy, rzeczy się zmieniały, ale efekt przerósł moje oczekiwania. Przede wszystkim gdy zaczynałyśmy, elementów miało być o wiele mniej, ale pomysłów było tyle, że kolekcja rosła i rosła.

Co jest twoim ulubionym elementem tej kapsułowej kolekcji? Co najczęściej nosisz? Czy uważasz, że są w niej elementy ponadczasowe?

Kocham dżinsowy kożuch. Na początku miał być prostym płaszczem, ale przypomniały mi się pięknie haftowane góralskie kożuchy i zaproponowałam dziewczynom, żeby spróbować go wyhaftować, w końcu to bardzo pasowało do Stryjeńskiej.

Inspiracją dla Zochy była Zofia Stryjeńska, niezwykle barwna przedwojenna artystka. Jakie są twoje inne fascynacje ze świata sztuki? Otaczasz się niż?

W moim domu nie ma żadnej wolnej ściany, sztuka jest wszędzie. Najwięcej jest młodej sztuki. Niestety nie mam jeszcze żadnej Stryjeńskiej, to jednak poważna inwestycja, ale marzę o jakimś jej obrazie i śledzę to, co pojawia się na aukcjach. W ogóle to jest bardzo ciekawe, jak polski rynek sztuki rośnie, jak się rozwija, dwa największe domy aukcyjne Polswiss Art i DESA praktycznie za każdym razem biją rekordy. Dziś inwestycja w sztukę jest jedną z pewniejszych, a ceny dzieł polskich artystów ciągle rosną.

Czy kolekcjonujesz sztukę? Jeśli tak, to jak to się zaczęło? W jaki sposób wybierasz prace, które kupujesz?

Kolekcjonuję to chyba za dużo powiedziane. Kolekcja to coś, co powinno mieć jakiś zamysł, sens, porządek. Ja po prostu lubię otaczać się sztuką, lubię śledzić aukcje, kupuję tylko obrazy młodych artystów, ciekawią mnie, również to, jak później potoczą się ich losy. Poza tym żeby inwestować w młodą sztukę, nie potrzeba wielkich pieniędzy. Kiedy byłam w liceum, myślałam o tym, żeby zdawać na ASP, więc ta sztuka zawsze gdzieś krążyła, była blisko.

Czy ktoś ci doradza w twoich wyborach, czy polegasz tylko na swojej intuicji?

W zasadzie polegam na swojej intuicji i kieruję się przede wszystkim tym, co mi sie podoba. Ale zdarza się, że kogoś posłucham. Rok temu znajomy doradził mi, żebym na aukcji młodej sztuki kupiła świetny obraz Adama Wątora, a dziś jego prace warte są dwa razy tyle, więc na pewno warto słuchać ludzi, którzy się na tym znają (śmiech). W ogóle w życiu warto czasem posłuchać innych.