brak kategorii

Moda na graffiti: malowanie prosto z drona

19.05.2016 Patryk Chilewicz

Moda na graffiti: malowanie prosto z drona

Te obrazki znamy aż za dobrze – otagowane mury, wulgarne wyrazy, lecz czasami prawdziwe dzieła sztuki. Graffiti już dawno przestało być sztuką jedynie uliczną i weszło na salony – niedawnym przykładem świetnego, lecz wzbudzającego spore kontrowersje, wejścia sztuki ulicznej w przestrzeń oficjalną była niedawna rewitalizacja Dworca Centralnego w Warszawie. Tam swoje prace pokazali m.in. Autone, Roem czy Nawer. – Od pewnego czasu świat writerów (inaczej grafficiarzy – przyp. red.) przeplata się ze światem mody czy designu – potwierdza w rozmowie z Fashion Post jeden z polskich twórców graffiti, który pragnie pozostać anonimowy.

Graffiti udało się jednak zachować pewną autonomiczność, która sprawia, że mimo wchodzenia w kolaborację z korporacjami czy organami miejskimi wciąż pozostało dzikie i nieprzewidywalne. Łatwa dostępność spray’ów i osadzenie w kulturze hip-hopu z pewnością temu pomogły.

Wraz z rozwojem technologii ewoluuje również sam proces powstawania ściennych malunków. Totalną nowością jest wykorzystanie dronów do pozostawiania śladów w miejscach dotąd niedostępnych dla grafficiarzy. Tym samym artyści (lub zwykli wandale) mają możliwość umieszczania swoich prac (lub zwykłych bohomazów) na wielkopowierzchniowych reklamach umieszczonych wysoko na budynkach.

Pierwszą znaną postacią, która padła niejako ofiarą dronów jest Kendall Jenner, której wielka nowojorska reklama Calvin Klein Jeans została w 2015 roku przyozdobiona czerwoną farbą przez KATSU, znanego za oceanem artystę. To, co pojawiło się na twarzy modelki trudno nazwać artyzmem, lecz krytycy sztuki dopatrują się w tej… pracy (?) wyrazu sprzeciwu wymierzonego w ten rodzaj marketingu, globalizacji i celebrytyzacji życia codziennego. Miejsce, w którym wisiała reklama, jest bowiem jednym z największych billboardów w Nowy Jorku.

Czy taka jest więc przyszłość graffiti? Wielu twórców faktycznie przerzuciło się na drony, samemu tworząc maszyny potrafiące spray’ować powierzchnie. Powstał nawet specjalny blog poświęcony temu zjawisku. Na razie są to w dużej mierze abstrakcyjne bohomazy, ale kto wie, może doczekamy się małych dzieł sztuki? – Muszę przyznać, że od jakiegoś czasu jestem zajarany tematyką dronów i postępującej technologii. Wydaje mi się jednak, że to chwilowa zajawka na zasadzie kilku happeningów, dzięki którym ludzie tacy jak KATSU zyskają sławę, lecz graffiti na zawsze pozostanie już po prostu spray’owaniem z puszką w ręku – twierdzi nasz rozmówca. Kto wie, może dzięki temu zachowa swoją atrakcyjność?