W poprzedniej kolekcji „Sirtet” Michał Szulc odwoływał się do swoich czasów nastoletnich, czyli lat 90., które potraktował z dystansem i przymrużeniem oka. Za lokalizację obrał odrestaurowaną kamienicę przy ulicy Mazowieckiej. Tym razem wraca do teatru IMKA. Projektant nieprzypadkowo wybiera kameralne miejsca, które mają stworzyć swobodny i niezobowiązujący klimat. Wczoraj, wyraźnie można było odczuć, że nikt z zaproszonych gości nie czeka na gwiazdy i celebrytki, a główną rolę tego wieczoru będzie grała moda. Ciemne kotary teatru skrywały ciekawą instalację, na którą składały się trzy panele pokryte wzorzystymi kartami reglamentacyjnymi z efektami roślinnymi. Za ten pomysł odpowiadał Alan Iwanowski-Pineiro – ilustrator z Warszawy, który na koncie ma zwycięstwo w międzynarodowym konkursie na projekt słuchawek dla Beats by Dr. Dre.
W momencie gdy na scenę weszła Karolina Jaroszewska (wychowanka Zary Nelsowej, wiolonczelistka Filharmonii Narodowej, występująca w Carnegie Hall w Nowym Jorku) i zagrała kilka pierwszych taktów, zaraz pojawiły się pierwsze modelki. Kroczyły pewnie zgodnie z choreografią Kasi Sokołowskiej wokół wiszących paneli. Na początku zaprezentowano okrycia wierzchnie, w których Szulc specjalizuje się od dawna. Pokaz otworzył śmietankowy kożuch zestawiony z jasnymi cygaretkami i przedłużoną batystową koszulą w niebieskie paski. Dalej obserwowaliśmy kobiece marynarki i bluzki, idealnie podkreślające talię oraz nadmuchane rękawy. Bardzo ciekawy efekt osiągnięty został dzięki odsłonięciu ramion i obojczyków w przypadku krótkich żakietów lub zdekonstruowanych trenczy z kopertowymi wiązaniami. Szulc przemycił sporo kobiecości w postaci mini z falbaną, warstwowych sukienek na ramiączkach oraz dopasowanych spodni.
Sylwetki odwoływały się do estetyki z lat 70. i 80., którą, jak możemy wyczytać w informacji prasowej, projektant ocenia jako czas udawania. A wiec, co na wybiegu było udawane? Przede wszystkim objętość uzyskana dzięki tkaninom, takim jak wełna gotowana, wełny garniturowe i sztruks oraz przestrzenny efekt warstwowości. Zawdzięczamy ją także umiejętnej konstrukcji oraz naszywanym kieszeniom niespełniającym ani trochę funkcji użytkowej. Tak jak w poprzednich kolekcjach podziwialiśmy tkaninową jednolitość, tak tym razem mieliśmy do czynienia z łączeniem różnych faktur i grubości. Wymienione wcześniej mięsiste tekstylia wystąpiły obok satyny, batystu oraz tafty jedwabnej.
W kolekcji „Galene” oczy były skierowane przede wszystkim ku „górom” strojów. Zabawa konstrukcją oraz formowanie damskiej sylwetki na nowo okazało się nową formą wyrazu artystycznego. Michał wyraźnie porzucił sportowe inspiracje na rzecz skoncentrowania się na linii ramion oraz talii. Co więcej, projektant po raz pierwszy użył pereł i korali – naszył je ręcznie na żakiety i płaszcze. Zadebiutował także kolekcją biżuterii i butów. Uszy modelek zdobiły wielkie plastikowe geometryczne formy zaprojektowanie wspólnie z Dawidem Przybyłą. Na nogach pojawiły się białe szpilki Wojas, zamocowane bezbarwnym paskiem na podbiciu i z obcasem maskowanym matową taśmą. Nadały one całości powiewu nowoczesności, a ich mocny stukot czasami wręcz „przebijał” muzykę Jaroszewskiej.
Co możemy powiedzieć o kolorystyce? Tu należy trochę skupić się na nazwie kolekcji. Galene to grecka bogini spokojnych wód i oceanów, takie też były odcienie wiodące na wybiegu. Przeważały melanżowe szarości, czernie i biele, gołębi błękit, ciepłe brązy oraz bezkonkurencyjny szmaragd. Przy tak zróżnicowanej kolekcji styliści fryzur z marki La Biosthetique postawili na maksymalnie wyprostowane włosy, a makijażyści Sephory na delikatnie rozświetloną twarz z lekko pomarańczowymi ustami. O manicure modelek zadbali specjaliści z Alessandro International. Za stylizację odpowiedzialna była Marcela Stańczyk, której prace można bardzo często znaleźć na łamach magazynów, takich jak: „Viva!”, „Viva! Moda”, „ KMAG”, „Zwykłe Życie”, „Zwierciadło”, meksykański „Vogue” oraz „Fault Magazine”.
Sponsorami pokazu, oprócz marki Wojas, była firma Whirlpool, z którą Michał Szulc tworzy projekt „6-ty zmysł projektanta”, mający na celu łączenie świata mody z technologią użytkową. Michał jest także wykładowcą w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru oraz na łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych (którą sam ukończył), gdzie dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi ludźmi marzącymi o karierze projektanta.
Michał Szulc pokazał bardzo dobrze przemyślaną kolekcję, która jest spójna z kierunkiem jakim podąża od 2007 roku, czyli momentu obrony dyplomu. Jego kolekcje i pokazy kojarzą się ze stonowaną elegancją, dobrym gustem oraz brakiem celebryckiego nadęcia. Przychodzi się na nie tylko i wyłącznie dla mody, o niej dyskutuje się tuż po opuszczeniu wybiegu przez modelki. Gromkie brawa dla Michała, który na krótko pokazał się na scenie teatru IMKA, są dowodem na to, że projektant przyciąga do siebie ludzi rozumiejących jego twórczość oraz pragnących czegoś więcej niż chwilowa i tania sensacja.