Edyta Jermacz nie należy go grona najbardziej rozpoznawalnych polskich projektantów. A szkoda, bo jest bez wątpienia niezmiernie uzdolniona. Mocną czerń lansowała na długo przed tym, jak kolor ten bezwzględnie zdominował kolekcje twórców mody należących do młodszej generacji. Równie dobrze co z czernią, projektantka radzi sobie zarówno z kolorem, jak i deseniem, chociaż akurat w ostatniej kolekcji, nie dała się poznać od tej strony. Jej sezony mają niezwykle mocny i wyrazisty charakter, nie zapominając oczywiście o ich oryginalności. Projektantka schlebia tylko własnym gustom – tworzy modę, która nie podszywa się pod inne marki, niczego nie udaje i niczego nie odtwarza. A takie podejście się ceni. Oprócz regularnej linii, Edyta Jermacz proponuje również kolekcje „couture”, nie zawsze zachowując konsekwencję kolejnych sezonów, które wyróżniają się zarówno swoją dekoratywnością, jak i dbałością o detal.
Nie inaczej jest w jej najnowszej kolekcji „Nureta Negai”, na sezon jesień-zima 2015. Edyta wysłała na wybieg paradę ostrych i bezkompromisowych kobiet, które uwielbiają odsłaniać swoje ciało w kreatywny, choć daleki od wulgarności sposób. Projektantka tworzy więc kunsztowne siatki precyzyjnie ciętej dzianiny, które intrygują swoim poziomem skomplikowania i skutecznie przyciągają wzrok. Pod tymi delikatnymi ażurami, dla kontrastu, układa warstwy czarnej matowej skóry, dodającej sylwetkom nieco pieprzu. Stylizacje efektownie wykańcza rękawiczkami (bardzo rzadki detal w polskich kolekcjach), ubrania ozdabia dynamicznymi frędzlami, mocno wycięte bluzki łączy z leginsami (urozmaiconymi geometrycznymi aplikacjami), a w ramach okryć wierzchnich proponuje przepastne płaszczo-peleryny. Jest w tej kolekcji kila niezwykle jasnych punktów. Może to być na przykład świetna transparentna koszula, którą zdobią skórzane panele, lub utrzymana w podobnym tonie obcisła sukienka do połowy łydki, o której najchętniej powiedziałoby się „szałowa”. Jednak najciekawsze i najbardziej spektakularne były dwie finałowe sylwetki, a dokładnie kombinezony – biały i grafitowy. Edytorialowe marzenia, które aż się proszą o zgrabną modelkę i kreatywnego fotografa.
Edyta Jermacz jest również doskonałym przykładem projektantki, która bardzo dużą uwagę skupia na stylizacjach, prezentując widzom bardzo konkretną wizję artystyczną. Twarze modelek zdobiły więc srebrne konstrukcje, często płynnie splątane z włosami, ufryzowanymi w efektowny artystyczny nieład. Sylwetki wybiegowe były mocno zabudowane, niektóre z nich wręcz kompleksowe, i gdyby tylko dodać do nich jakąś formę codziennego bagażu, można by je bez problemu przenieść z pokazu wprost „na ulicę”. Ten mocny sezon udowadnia, że nie tylko warto Edytę Jermacz znać i nosić, ale również pokazuje, że czerń w odpowiednich rękach nie musi być nudna, czy sztampowa. Minusy kolekcji? Brak wystarczającej ilości przymiarek niestety jest widoczny, podobnie jak niezbyt korzystne kroje niektórych spodni, które prezentują się nieco niechlujnie. Na koniec można się również zastanawiać, jak umiejscowić te wszystkie ażury w kolekcji przeznaczonej na jesień i zimę, ale jest to o tyle bezcelowe, że w tym momencie sezonowości w kolekcjach doszukują się głównie krytycy i dziennikarze, a nie sami klienci, którzy zamiast wyraźnie dzielić garderobę na konkretne sezony, korzystają z możliwości, jakie daje budowanie kolejnych warstw stylizacji.