MODA

Maciek Sieradzky jesień-zima 2015 „Sinful Meadow”

14.04.2015 Redakcja Fashion Magazine

Maciek Sieradzky jesień-zima 2015 „Sinful Meadow”

Właściwie cała trójka finalistów „coś” wygrała, łącznie z Lilianą Prymą, która ze szklanego pudełka trafiła wprost w objęcia Joanny Przetakiewicz i jej marki La Mania, która aspiruje do szumnego miana domu domy. Telewizyjna rozpoznawalność szybko zaskarbiła sympatię dużego sponsora i tuż po programie Maciej Sieradzki, a raczej Maciek Sieradzky, czy nawet tylko Dzky, bo taką manierę wybrał sobie ten projektant, mógł się poszczycić butkiem w prestiżowej lokalizacji, czyli na warszawskim Placu Trzech Krzyży. Choć na pierwszy rzut oka trudno było stwierdzić, czy jest to salon jednego z producentów telefonów, czy butik z modą, to prawdą jest, że nazwisko na witrynie w takim miejscu „robi wrażenie”. Czy to samo można powiedzieć o najnowszej kolekcji i pokazie Dzky’ego na sezon Jesień/Zima 2015?

Nie sposób zauważyć, że oprawa pokazu, szczególnie jak na debiut, była nad wyraz przyjemna. Surowa, bo jeszcze niewykończona przestrzeń piętra kamienicy opodal Galerii Zachęta została skąpana w czerwonym świetle. Równie surowy wybieg, kilka rzędów krzeseł, w tle prowizoryczna dekoracja, a jako wisienka na torcie, jak zawsze szalenie elegancka i uczynna obsługa Black Tie. Niby nic spektakularnego, ale wielu projektantów marzy o takiej szansie na przedstawienie swojej debiutanckiej kolekcji. I chociaż chętnych do zajęcia miejsc nie brakowało, to trudno powiedzieć, żeby to był najmodniejszy czy najbardziej wpływowy tłum. Brak kilku znaczących nazwisk ze świata mody był zauważalny. Niemniej – frekwencja dopisała, najwyraźniej magia marki Project Runway ma jednak jakieś odbicie w rzeczywistości.

Idąc na pokaz brałem pod uwagę dwa scenariusze. Wedle pierwszego Dzky zrywa z całą swoją przeszłością i pokazuje coś zupełnie nowego i świeżego, oczywiście w ramach swoich możliwości. Drugi scenariusz zakładał przegląd ulubionych zabiegów projektanta, które zdążyliśmy już poznać w trakcie programu. Przyznam, że o wiele bardziej kusząca była pierwsza historia – Maciek Sieradzky ma w sobie duszę eksperymentatora, który lepiej odnajduje się w tworzeniu instalacji wykorzystujących ciało człowieka, niż w tworzeniu mody utylitarnej, co oczywiście brzmi jak oksymoron, ale w tym przypadku pasuje on jak znalazł. Podczas pokazu kolekcji „Sinful Meadow” projektant próbował połączyć obie dynamiki i scenariusze, pokazując kolekcję, która chwilami potrafiła naprawdę zaciekawić, ale częściej, niestety, nudziła. Tytuł kolekcji potrafił dosłownie zwieść na manowce. Grzeszna Łąka? Upalne lato, orgia kolorów przyrody, igraszki w sianie, wszędobylska trawa, ciała lepkie od letniego słońca, mrówki, kwiatki i pszczółki. To najprostszy ciąg skojarzeń, ale jak się okazuje, ten trop jest kompletnie nietrafiony. Grzechy na Łące według Sieradzky’ego, to przede wszystkim czerń. Trudno tu nie kryć rozczarowania, bo jeśli Maciek Sieradzki dał się poznać od jakiejś strony, to właśnie od tej, która ucieka od sztampy. Jak jednak uciec od sztampy proponując kolejną czarną kolekcję, których w Polsce mamy naprawdę pod dostatkiem. Poza nielicznymi wyjątkami, wszystkie te czarne sezony można by było z powodzeniem pokazać w jednym ciągu i nikt by się nawet nie zorientował, kiedy kończą się pomysły jednego twórcy, a zaczynają kolejnego. Mroczną paletę od czasu do czasu urozmaicała czerwień i srebrna skóra. Jak również ciężkie srebrne nity, którymi projektant szczodrze zdobił co tylko się dało. Efekt raczej naiwny, jak większość pomysłów przeniesionych wprost z pasmanterii na wybieg.

Łąka Sieradzkiego jest nie tylko pogrążona w żałobie, ale ma w sobie również potencjał fetyszu. Ten przewijał się w skórzanych uprzężach, tak bardzo modnych od co najmniej czterech lat, że w tym momencie właściwie raczej nudnych, niż ekscytujących czy kojarzących się z prawdziwie wyuzdanym seksem. W ślad za uprzężami szły sznurowania i ciężkie futra, również w formie przepastnych spódnic, czy całkiem efektownego płaszcza, „odciętego” na linii ramion. Ten fason był zdecydowanie jednym z najciekawszych w całej kolekcji i bardzo szkoda, że projektant nie postanowił mocniej poprowadzić tego wątku. Mogliśmy za to zobaczyć cały szereg kompletnie niepotrzebnych dzianinowych wdzianek, banalnych swetrów, które dosłownie zalewają sklepy online i nie potrzebują pokazu, żeby się sprzedać. Pojawiły się również plecionki, które stanowią chyba obsesję twórczą Dzky’ego. Wyglądają one jednak tanio i bardzo rękodzielniczo. Wybieg to nie miejsce dla radosnego DIY. Jaki jest sens pokazywania ciuchów, które można domowym sumptem sklecić w jedno nudne popołudnie? Nie wspominając o tym, że to już trzeci raz kiedy Sieradzky pokazuje praktycznie ten sam fason koślawo plecionej tuby. Kolekcja „Sinful Meadows” jest bardzo sinusoidalna, jednak zdecydowanie więcej w niej dolnych, niż górnych rejestrów. Maciek Sieradzky rozmienił się na drobne. Zamiast wizjonera, którego obiecywał nam program, zyskaliśmy kolejnego projektanta, który stoi w rozkroku między sztampą, a awangardą, nie realizując do końca założeń ani pierwszej, ani drugiej kategorii. W kolekcji zdarzyły się przebłyski, jak na przykład wyżej wspomniany futrzany płaszcz, ale giną one w masie ubrań upstrzonych nitami, zbudowanych ze sztywnych plecionek, które nie współpracują z ciałem i projektów, które łączy jedna rzecz – wszystkie je już gdzieś widzieliśmy. Czerń i metalowe akcenty to nadal za mało, żeby uznać ten sezon za spójny, czy posiadający konkretną wizję. To raczej przypadkowy zestaw fasonów i krojów, które projektantowi podyktowała fantazja.

Maciek Sieradzky jest projektantem nowej generacji, który przede wszystkim ma fanów, a nie klientów. Podtrzymywanie zainteresowania fanów nie jest proste, więc pokaz z pewnością jest dobrym rozwiązaniem promocyjnym – robi szum. Dla masowego odbiorcy, bo nie jest to raczej moda dla koneserów, kolekcja Sieradzky’ego może być całkiem interesująca. Jest odpowiednio krzykliwa i udziwniona. Jednak brak umiejętności technicznych, wiedzy i przede wszystkim finezji obnaża tego projektanta. Ubrania nie trzymały formy, spadały z modelek, a w finale jedna z nich nabiła sobie z pewnością kilka siniaków, zaplątując się spektakularnie w jeden z mniej trafionych pomysłów projektanta. To potknięcie może być bardzo znamienne, a nawet symboliczne – projektant porwał się na temat, który go po prostu przerósł. Być może pomysły i kierunki były dobre, jednak ich toporna egzekucja sprawia, że nigdy się tego nie dowiemy. Czy Moda pokocha Sieradzky’ego? Nie. Ale on tego kompletnie nie potrzebuje. Pokochały go masy i to masy będą go jakoś utrzymywać, kupując bluzy i inne tanie „modne” gadżety, modne bo od projektanta z telewizora. Okazjonalny pokaz, szczególnie z tak mocno rozbudowanym portfolio sponsorów i patronatem TVNu, z pewnością pomoże mu przypomnieć o sobie jeszcze szerszej publice. Dobrze by było jednak, żeby od do czasu powiedział jeszcze coś śmiesznego i nieporadnego. Jakiś typowy #Dzkyzm. Przecież właśnie one zagwarantowały mu sukces – internetowe memy, a nie moda. I wczorajszy pokaz ujawnił to w całej swojej bezkompromisowej krasie.