Amerykańskie „Glamour” należy do Condé Nast., które w swoim portfolio ma „Vogue’a”, „W”, „Allure” czy „The New Yorkera”. Z tym ostatnim tytułem Dunham jest związana najbardziej, gdyż właśnie tam niegdyś regularnie, a teraz okazyjnie pojawiają się jej eseje i felietony. Lena pojawia się także na imprezach „Glamour”, co odbierane jest z pewną ciekawością, ponieważ wydawany przez nią feministyczny newsletter „Lenny Letter” jest związany z wydawnictwem Hearst – największą konkurencją Condé Nast.
Plotki dotyczące angażu znanej z feministycznych ideałów, zaangażowania w sprawa równouprawnienia i walkę o pokazywanie niezakłamanej naturalności Dunham krążą za oceanem od tygodni. Zatrudnienie jej z pewnością pomogłoby rozpocząć proces restrukturyzacji „Glamour”, który mimo dużej rozpoznawalności tytułu notuje coraz większe spadki – zarówno sprzedaży, jak i zainteresowania reklamodawców.
O ile „Teen Vogue” został świetnie sprofilowany dla millenialsów i tzw. pokolenia Z, to „Glamour” mimo wielu szczytnych akcji walki z retuszem zdjęć czy pisania o prawdziwych problemach kobiet (a nie „jak zrobić mu dobrze”) wciąż nie potrafi zdecydować się, do kogo tak naprawdę chce trafić, więc trafia do nikogo. Uczynienie Dunham naczelną z pewnością przyspieszyłoby ten proces.
Wydawnictwo wydało komunikat o tym, że nie wydadzą komunikatu. „Nie komentujemy pogłosek” – usłyszało WWD. Przedstawiciel Leny zaś oświadczył, że w tych rewelacjach „nie ma nawet cząstki prawdy”. Nie raz jednak zaprzeczano przecież potwierdzającym się później doniesieniom, by mieć chwilę na dokończenie negocjacji. Miejmy nadzieję, że tak będzie i tym razem. Miejmy też nadzieję, że zmiany w amerykańskiej wersji pociągną za sobą rewolucje w edycjach lokalnych. Dobrze byłoby mieć na rynku magazyn dla kobiet, który pisze o czymś więcej niż „dlaczego warto przyjaźnić się ze swoim bratem”.