Decyzja o zostaniu filmowcem
To było jakoś na studiach, bo z wykształcenia jestem historykiem i teoretykiem kina, po filmoznawstwie na UJ (licencjat, nie miałem nerwów na mgr). Zawsze myślałem, że będę co najwyżej krytykiem filmowym, ale im głębiej w to wchodziłem, to wychodziłem z założenia, że nie ma co ględzić: że ten film ma złe to i to, i powinno być tak albo tak. Trzeba było trochę odwagi, by wziąć sprawy w swoje ręce. Najpierw to były nieśmiałe próby filmowania koncertów, znajomych, jakichś imprez, potem powoli coś większego. Jednocześnie szedłem mocno w VJing, improwizacje z obrazem na żywca i innymi eksperymentami. Przełomem był moment, w którym moja praca wygrała konkurs Muzeum Narodowego w Krakowie i nagrodą był sprzęt, na który właśnie odkładałem pieniądze. Dzięki temu mogłem już robić, co chciałem i przestać męczyć się ze zgrywaniem kaset z kamery oraz przerzucić się na pełną cyfrę. I zacząłem od sfilmowania kolegów z Vermones w ich piwnicy, jeszcze rozgryzałem sprzęt.
Pierwsze pieniądze za film
To była studniówka w moim byłym liceum, ale takie konkretne zlecenie to było sfilmowanie eventu w Internity – miejscu, gdzie spotykali się architekci wnętrz na wykładzie i poczęstunku. Zaleceniem było, żeby pokazać spotkanie jako wręcz domowe i zachęcić innych do przyjścia przede wszystkim z powodu atmosfery. Chyba się to udało, bo współpracowałem z firmą przez kilka lat przy każdym ich evencie. A potem poszło i najbardziej związany jestem obecnie z działem wideo w Wyborczej.pl, ale na własny rachunek zajmuję się też teledyskami.
Czy filmy komercyjne przynoszą twórczą satysfakcję
Pytanie, czy to co robię, to komercyjne filmy? Co prawda jest to źródło mojego zarobku i czasem coś reklamują, ale w obecnej chwili mogę przede wszystkim opowiadać historie, nawet w filmach kulinarnych, które obecnie sprawiają mi najwięcej radości. Mam to szczęście, że zostałem zatrudniony ze względu na sposób mojej pracy i estetykę, jaką prezentuję, a nie do fabrycznego wypełniania zadań. Dlatego często mogę się „wyżyć”, zrobić coś po swojemu i zaproponować własne rozwiązania. Także klienci „freelancerscy” trafiają do mnie raczej po portfolio i mówią „o, takie chcę, po twojemu”. Więc tak, mam zawodową satysfakcję, ale na pewno nie mogę powiedzieć, że „jestem najedzony”. Jestem wiecznie głodny, na tym to polega, żeby ciągle przeć do przodu i nie oglądać się za siebie.
O modzie jako o inspiracji
Na pewno inspirują mnie modowe filmy, ale ostatnio uczę się patrzeć najpierw na wszystko co dzieje się wokół. Z jednej strony filmowo porusza mnie niesamowicie Andrew Huang (jego „Solipsist” to wciąż jedna z najbardziej poruszających mnie na świecie rzeczy), z drugiej kiedy oglądam projekty Patryka Wojciechowskiego to myślę o nich w kategoriach filmu. To, co robi Björk albo iamamiwhoami też nie pozostawia mnie bez refleksji. Na filmach modowych właściwie sporo się uczyłem, duże lekcje to były projekty Alana Kępskiego. Miałem większy epizod modowy z Filipem Rothem, świetnym i ponadczasowym projektantem z Krakowa. Brałem udział w produkcji jednego z jego pierwszych filmów oraz montowałem go. Przez pewien czas eksperymentowaliśmy też razem nad mappingiem w czasie pokazu mody (projekcja była narzucona na modelkę w czasie pokazu), w sumie pokazywaliśmy to na Openerze i było całkiem nieźle. Obecnie tworzę z moją żoną cykl teledysków do jej EP jako Bemine i kostiumy to jeden z najważniejszych elementów całej kreacji, mają podkreślać emocje bohaterów i prowadzić w pewien sposób narrację. W przyszłości na pewno chętnie współpracowałbym konkretniej na płaszczyźnie moda-film. Ale nie lubię filmów modowych pokazujących projekty i nic więcej. Wolę dwa, trzy ujęcia z danym ciuchem i dobrą historię, niż po prostu ruchome fotografie. Takim filmem jest na pewno, znów, film z ubraniami Filipa Rotha.
Najważniejsze zawodowe osiągnięcie
To, że w jakiś sposób ciągle jestem niezależny, choć powiązany z marką. I że to procentuje. Do tego serie kulinarne wideo. Robiąc pierwszy film z Jurkiem Nogalem absolutnie nie spodziewałem się, że to będzie mój konik i numer jeden. Bo naprawdę jestem z tych filmów dumny i z nimi przede wszystkim wiążę przyszłość zawodową.
Po pracy…
Przede wszystkim po godzinach czas spędzam z żoną. Przez to, że tyle pracuję przy kulinariach sam coraz śmielej eksperymentuję. Sądząc po jej reakcjach i częstych prośbach wychodzi to nawet nieźle. Ale jak nie kucharzymy, to pracujemy przy wspólnych projektach, teraz przede wszystkim przy oprawie wizualnej jej projektu muzycznego Bemine. Tak więc po godzinach… też pracuję. Wszystko jest ważne, trzeba dużo czytać, dużo oglądać, dużo rozmawiać z ludźmi, ciągle obserwować. Swego czasu mnóstwo czasu spędzałem na siłowni, teraz trochę odpuściłem, ale trzeba wracać, lepiej się poczuć.
Marzenia i plany
Żeby Bóg był dla mnie dalej taki łaskawy – przy pracy i możliwościach, jakie mi daje. Rozwijać się dalej, mieć więcej czasu dla siebie i żony. W planach, dość tajnych na razie, jest kilka różnych serii, zarówno kulinarnych jak i lajfstajlowych. Na tę lajfstajlową czekam najbardziej, bo właściwie będzie mówiła o wartościach – takich ludzkich, codziennych. Przede mną jeszcze trzy teledyski dla Bemine, które ostatecznie stworzą cały jeden film. Bardzo chciałbym nakręcić swoje krótkie metraże, które od dawna siedzą mi w głowie, niektóre z nich zresztą są już na papierze. Ale wszystko w swoim czasie. I spędzić resztę życia w spokoju w Białowieży.
Jarek Tokarski
Zachęcamy do śledzenia twórczości Jarka Tokarskiego na jego stronie.