Choć ich kreacjami zachwyca się cały świat, często udowadniają, że oryginalność i proces twórczy są dla nich sprawą drugorzędną. Czy wszyscy wielcy projektanci naprawdę zasługują na miano bycia wielkimi?
Branża mody ma swoje brudne sekrety, o których coraz częściej mówi się na głos. W tym kolorowym świecie jest także szara strefa, do której należą osoby czerpiące bezpośrednio z prac innych projektantów, chowając się za magicznym słowem „inspiracja”. I choć czasem subtelne podobieństwo bywa uznawane za komplement dla pierwotnego pomysłodawcy, częściej wzbudza oburzenie. I tak rodzi się pytanie, gdzie zaciera się granica między inspiracją a plagiatem.
Gdy jedni próbują uciec przed odpowiedzialnością, jaką pociąga za sobą pozbawiona wyobraźni twórczość, inni stają się jej twarzą. Jeremy Scott, dyrektor kreatywny domu mody Moschino, może pochwalić się serią przywłaszczonych pomysłów. Co więcej, dowiódł, że błędy popełnia nie po to, by się na nich uczyć, lecz po to, by je powielać. W jesiennej kolekcji z 2013 roku na wybiegu Jeremy’ego pojawiły się projekty, na które naniósł grafiki Santa Cruz Skateboards – znanej na całym świecie marki produkującej deskorolki. Na zarzuty odpowiedział z pokorą, przepraszając twórców – Jima oraz Jimbo Phillipsów – i wycofując ze sprzedaży ubrania i akcesoria z nielegalnie wykorzystanymi pracami. Nie musieliśmy jednak długo czekać na kolejne potknięcie Scotta. W 2015 roku „genialny” projektant znów został oskarżony o plagiat – tym razem przez ulicznego artystę Josepha Tierney’a, działającego pod pseudonimem Rime. W swojej kolekcji dla Moschino Jeremy „pożyczył” mural znany pod nazwą „Vandal Eyes”, który w 2012 roku Rime wykonał na jednym z budynków Detroit. Nie mając wyjścia, projektant przyznał się, że kolekcja inspirowana graffiti wykorzystuje pracę, która nie jest jego autorstwa. Ale tu sprawa nabiera rumieńców. W oświadczeniu Moschino oraz jego dyrektora kreatywnego pojawił się komentarz, że graffiti jest przejawem wandalizmu, a skoro praca jest nielegalna, nie można rościć sobie do niej praw. I choć z punktu widzenia prawa to prawda, pojawia się pytanie o moralność Jeremy’ego Scotta. Projektant uznawany na całym świecie za wielkiego artystę jawnie przyznaje się, że proces twórczy jest mu obcy, zasługując tym samym na miano króla plagiatorów.
Innym ciekawym przypadkiem jest bitwa o czerwoną podeszwę, którą Yves Saint Laurent stoczył z Christianem Louboutinem w 2011 roku. Ten drugi oskarżył pierwszego o użycie jego znaku towarowego. Modele YSL: Tribute, Tribtoo, Palais i Woodstock opierały się na monochromatycznej kolorystyce, w tym także czerwonej. We wniosku Louboutin rościł
sobie prawa do znaku rozpoznawczego, na który pracował wiele lat –czerwonej podeszwy. W odpowiedzi Saint Laurent domagał się unieważnienia wyłączności Christiana na ten element, argumentując, że nie jest wystarczająco unikatowy, by chronić go znakiem towarowym. Sąd zdecydował, że podeszwę w tym kolorze można wykorzystywać tylko w przypadku monochromatycznych rozwiązań. I choć zarzuty Louboutina zostały odrzucone, udało mu się ochronić prawnie symbol swojego sukcesu. Ta sprawa jest jedną z niewielu, gdzie sąd orzekł, jak uczestnicy branży mody mogą chronić charakterystyczne cechy swojej twórczości. Nawet gdy chodzi tylko o kolor podeszwy.
Wielkie nazwiska mody mierzą się nie tylko z równymi sobie. Zaledwie rok temu projektujący dla Oscara de la Renty Laura Kim i Fernando Garcia usłyszeli zarzuty o plagiat od niezależnej marki Cimone. W kolekcji na sezon wiosna–lato 2018 zbyt dosłownie zinterpretowali pomysły projektantki. Chodziło o haftowane plamy po farbie, a dokładnie o miejsce ich aplikacji i kolorystykę. De la Renta zastosował identyczną technikę krawiecką, trudno więc mówić tu o swobodnej interpretacji.
Wdzisiejszych czasach, w których mamy dostęp do wszelkich informacji, bardzo łatwo dotrzeć do źródła pomysłów twórców. Wykorzystując ten przywilej, anonimowi użytkownicy Instagrama stworzyli profil, który obnaża ciemną stronę branży modowej. Profil @diet_prada stał się pewnego rodzaju wyrocznią, bo wnikliwie porównuje zapożyczone elementy nowych kolekcji i stylizacje celebrytów z oryginałami. @diet_prada zdobył popularność, zestawiając linię Gucci Resort 2018 z twórczością Dappera Dana, znanego projektanta z Harlemu. To historia, która udowadnia, że biznes jest cienką granicą między miłością a nienawiścią.
Kariera Dappera Dana zaczęła się w latach 80. XX wieku, gdy hip-hop zaczynał być zauważalną częścią mody. W Nowym Jorku nie było wtedy lepszego sposobu na wylansowanie się niż noszenie jego projektów.
Ubierał takie gwiazdy jak LL Cool J i Mike Tyson. Na nowo interpretował modę, ironicznie używając loga Gucci, co było nieodłączną częścią jego twórczości. Nie rozbawił tym jednak ludzi że świata wielkiej mody, którzy zadbali, by usunąć go z branży na wiele lat. W 2017 roku sprawy między włoskim domem mody a projektantem z Harlemu przybrały nieoczekiwany obrót. Ich drogi ponownie się przecięły, gdy tym razem słynny dom mody wykorzystał projekty Dana w swojej
kolekcji. W odpowiedzi na oskarżenia Alessandro Michele, dyrektor kreatywny Gucci, zaprzeczył jakimkolwiek zarzutom o plagiat, argumentując, że to był ukłon
w stronę twórcy. Ostatecznie włoski gigant sfinansował ponowne otwarcie pracowni Dappera w Nowym Jorku, a rok później obie strony oficjalnie ogłosiły współpracę. Temat plagiatu w modzie jest niezwykle skomplikowany. Artysta, który twierdzi, że jego dzieło zostało skopiowane, musi wykazać, że jego praca jest wyjątkową, możliwą do odróżnienia wersją istniejących już projektów, a także udowodnić, że kopia jest identyczna z oryginałem. Co ważne, określając wyjątkowość projektu, nie można powołać się na kolor i wzory. Sieciowa marka Forever21 została pozwana aż 50 razy w ciągu 25 lat swojego istnienia. I choć nie przegrała ani jednej sprawy w sądzie, jest uznawana za jednego z największych naśladowców w branży mody. Jak udało się jej uciec przed konsekwencjami? Kluczowym słowem jest tu „modyfikacja”. Choć na pierwszy rzut oka ubrania i dodatki z sieciówki nie różnią się od tych, które widzimy na wybiegu, wprowadzenie drobnych zmian sprawia, że nie mogą być uznane za plagiat.
Moda jest open barem dla plagiatorów, bo jest użytkowa, a wszystko to, co jest użytkowe (np. samochody, ubrania, jedzenie), nie może być chronione prawami autorskimi. Skutkiem ubocznym takiego spojrzenia na problem jest
powstanie szybko przemijających trendów. Na sklepowych półkach łatwo znaleźć sukienkę, która wygląda jak projekt Versace. Sieciówki są ogólnodostępne oraz przystępne cenowo, co sprawia, że trendy w ekspresowym tempie rozprzestrzeniają się na cały świat. Oczywiście
oznacza to także, że równie szybko przestają być cool. Jaki jest efekt? Dla wielkich twórców projektowanie tego, co wszyscy już mają na sobie, jest uwłaczające (i oczywiście nieopłacalne), więc co sezon wychodzą z zupełnie nowymi pomysłami. I być może to zjawisko w jakimś stopniu rehabilituje powszechne kopiowanie. Bez plagiatu być może nie doświadczylibyśmy takich niepowtarzalnych i niedających się skopiować projektów jak Alexandra McQueena i Vivienne Westwood.