Urodziła się w 1970 roku, w irlandzko-latynoskiej rodzinie na wyspie Long Island, przytulonej do Nowego Jorku. Dzieciństwo małej Mariah nie należało do najszczęśliwszych – rodzice rozwiedli się, kiedy miała zaledwie trzy lata. Zamieszkała z matką, irlandzką śpiewaczką operową, ale tęskniła za ojcem. W czasie dorastania przeprowadzała się aż trzynaście razy, a każdy z jej domów zazwyczaj był bardziej artystyczny od innych. I uboższy. Carey stykała się na Long Island z rasizmem, mieszkając w tzw. „białej” dzielnicy gdzie dotknęły ją prześladowania sąsiadów. Jej największą miłością i jednocześnie ucieczką od szarej rzeczywistości była muzyka. Podobno już w wieku czterech lat chowała się pod kuchennym stołem i próbowała „tworzyć” własne piosenki. Jako nastolatka godzinami słuchała R&B i soul w wykonaniu Arethy Franklin oraz jazzowych popisów Billie Holiday.
„Nigdy nie pasowałam. Nie czułam się ładna, ale też nie byłam przeciętna. Miałam zarówno ciemnoskórych jak i białych przyjaciół. To nie było mile widziane w moim środowisku. Zawsze jednak, bez względu na sytuację miałam swoją muzykę. To największy dar, jaki mogłam otrzymać – wyrażanie siebie w piosenkach.”, mówiła Mariah w jednym z wywiadów. Oczywiście właściwym sobie tonem diwy światowej sceny, bo pani Carey zdecydowanie ma taką manierę. Przysparza jej ona zarówno fanów jak i osób, które niekoniecznie za nią przepadają…
Jej to jednak absolutnie nie przeszkadza – ma na koncie ponad 54 miliony (sic!) sprzedanych płyt, 45 singli, które znalazły się bardzo wysoko na amerykańskiej liście przebojów Billboard Hot 100 (z czego 18 na pierwszym miejscu). W liczbie kawałków z numerem jeden prześcignęli ją tylko The Beatless (20 piosenek na podium). Zadebiutowała w 1990 roku z płytą, którą nazwała po prostu „Mariah Carey”, kupiło ją 12 milionów słuchaczy. Założenie było proste – Mariah miała zostać drugą Whitney Houston.
Już wtedy diwa miała swój styl. Nosiła dżinsy z wysokim stanem zestawione z czarnym, obcisłym body, ultra krótkie, bieliźniane sukienki na czerwony dywan, denimowe zestawy podkreślające atuty kobiecości, czy spore dekolty w bandażowych topach. Do tego burza loków i niezwykle naturalna twarz (co na przestrzeni lat uległo pewnej zmianie). Obecnie po naturalności z lat 90. nie został nawet ślad, a gwiazda jest jedną ze stałych pacjentek klinik medycyny estetycznej. Daleko jej co prawda jeszcze do Donatelli Versace czy Cher, ale obserwując jej ewolucję – wszystko może się zdarzyć.
Jak jednak doszło do tego, że na rynku pojawił się absolutnie największy hit wszech czasów, za który skasowała przez lata około 50 milionów dolarów? „All I Want for Christmas Is You” napisała w 1994 roku razem z producentem Walterem Afanasieffem. Podobno nakręcono aż cztery różne wersje teledysku do tego kawałka. W jednym, tym który najczęściej oglądamy w czasie Świąt, Mariah z rozbrajającą radością przemierza śnieżne zaspy, żeby finalnie zasiąść na kolanach Świętego Mikołaja (gra go ówczesny mąż piosenkarki, Tommy Mottola). W innym, w wersji czarno-białej, gwiazda tańczy w stylizacjach z lat 60. Wysiłek się opłacił, a piosenka po dwudziestu jeden latach wciąż grana jest we wszystkich centrach handlowych i w niemal każdej radiostacji w grudniu.
W życiu prywatnym Carey żyła tak jak przystało na gwiazdę – z rozmachem. Miała dwóch mężów – z ostatnim, prezenterem telewizyjnym Nickiem Cannonem młodszym od niej o jedenaście lat, wzięła ślub na Bahamach po sześciu tygodniach znajomości. Pierwszy Tommy Mottola, był szefem wytwórni Sony. Z Nickiem Cannonem diwa ma bliźnięta (historia podobna do J.Lo, za którą Mariah raczej nie przepada), Marilyn (imię po idolce Carey, Marylin Monroe) i Moroccana (ciężko wskazać inspirację).
Ostatnio wydała płytę, na okładce której wygląda jak dużo młodsza (i szczuplejsza) wersja siebie sprzed dwudziestu lat. Takie diwy jak Mariah nigdy się nie starzeją. Włączamy „All I Want for Christmas Is You”, w końcu idą Święta.