MODA

Historia pewnego Kangora

31.03.2023 Wojciech Grzybała

Historia pewnego Kangora

W ramach naszego cyklu „Przypominamy” powracamy do wywiadów i artykułów z poprzednich numerów Fashion Magazine. Dzisiaj zapraszamy do lektury tekstu Wojciecha Grzybały o Ewie Kuryluk.

Fashion Magazine nr. 78

Jej zwiewne całuny są śladami egzystencji, ulotnym zapisem naszych cierpień i pożądań. Fascynującą twórczość Ewy Kuryluk mogą właśnie poznać widzowie La Biennale di Venezia.

Kangór pisany przez „ó” narodził się, kiedy Ewa Kuryluk miała cztery lata. Wiosną 1950 roku przyszła artystka odwiedziła z ojcem warszawski ogród zoologiczny kierowany przez Antoninę i Jana Żabińskich, legendarną parę, która wsławiła się ukrywaniem żydowskich uciekinierów z getta. Mała Ewa nie ma o tym wszystkim jeszcze pojęcia.

A jednak doskonale pamięta ten dzień: „W wiosenną niedzielę 1950 roku odwiedziliśmy dyrektora ZOO, a tu awaria. Doktor Żabiński opatulił kołdrą zakatarzonego lewka, wręczył czterolatce, by go nakarmiła mlekiem z aspiryną, butelkę ze smoczkiem i mruknął do ojca: – Byłem wściekły na Australię, że nam żałują torbaczy, teraz przyznaję im rację: to nie kraj dla kangurów. – Nie dla Kuryluków? – przesłyszałam się. Ojciec parsknął śmiechem. – Karolku – Żabiński skarcił go wzrokiem – kto ma torbę – prztyknął w kieszonkę z przodu mojej sukienki – jest honorowym kangurem. – Jestem kangurem – pisnęłam i przytuliłam się do lewka, a gdy nauczyłam się pisać, u zmieniłam na ó, bo lubiłam góry”.

Historia z dzieciństwa wróciła do niej, kiedy artystka kupiła pieczątkę-stempel w kształcie kangura i ozdobiła nią różową bawełnę. Tak powstała pierwsza tkanina, dzieło Ewy Kuryluk.

CAŁUN Z KONTRABANDĄ

W latach 70. tkaniny te stały się jej znakiem rozpoznawczym. Wtedy Ewa Kuryluk porzuciła malarstwo sztalugowe i zaczęła rysować sylwetki nagich postaci na kawałkach bawełny lub jedwabiu. Jej woale, całuny albo – jak chcą niektórzy – skóry były rozkładane na meblach, wieszane na ścianach i układane na podłodze. Czasem artystka rozpinała je między drzewami. W pracach tych odwoływała się do przedstawień chusty św. Weroniki. Całuny Kuryluk wprowadzają jednak ukrytą kontrabandę w świat chrześcijańskiej symboliki. Obrazują cierpienie, lecz silnie eksponują seksualność. Często bywają zaliczane do przykładów „sztuki ciała”.

Piękną i sugestywną interpretację sztuki Ewy Kuryluk zaproponował krytyk i teatrolog Andrzej Wirth: „Na rzadko zaludnionych terenach okupowanej Polski był to w czasie II wojny światowej widok dość powszedni: resztki spadochronu zaczepione rano o jakieś drzewa. Nietypowi podróżnicy już wyparowali. A biały stylon, jedyny ślad po nich, też niebawem znikał i zmieniał kształt. Nim minął tydzień, już się wypinał na piersiach wiejskich dziewcząt, które ze spadochronów szyły bluzki. Ich atrakcyjność polegała na półprzezroczystości, bo nie przepuszczający powietrza materiał przylepiał się do spoconej skóry. Tajemniczymi nocnymi gośćmi byli partyzanci dołączający do podziemia walczącego w lasach. Gdybym miał ująć jedynym tylko obrazem kontekst, w którym się kształtowała twórczość Kuryluk, wybrałbym właśnie ten. To sztuka partyzanckich śladów w bezludnym pejzażu lub opustoszałym wnętrzu. Pozostawili je po sobie jacyś obcy konspiratorzy, duchy spadające z nieba czy zmory przylatujące z wiatrem, lądujące nagle w niespodziewanym miejscu, zaszywające się w zaroślach. Podarty spadochron przypomina całun. Jest znakiem nieobecności i świadectwem nieznanej katastrofy, która go zrzuciła na ziemię i zniszczyła”.

1. „Krzesła”, 1982, akryl i czerwony tusz na bawełnianych chustach, kolekcja artystki 2. „Ja, biały Kangór” (fragment), 1978–1979, tryptyk, tusz, akryl i stempel na podszewce, kolekcja artystki, fot. Fundacja Rodziny Staraków | Maciej Jędrzejewski 3. „Autofotografie – Prześcieradło w kwiaty”, 1982, zdj kolorowe, kolekcja artystki, fot. Ewa Kuryluk 4. „Autofotografie –Po wypadku”, 1969, zdjęcie czarno-białe, kolekcja artystki, fot. Ewa Kuryluk 5. „Trio dla ukrytych” (fragm.), 2000, czerwony i niebieski tusz na surówce bawełnianej, aplikacje z jedwabiu, kolekcja artystki. Prawa autorskie do reprodukcji dzieł Ewy Kuryluk © Ewa Kuryluk

WYCHODZĘ Z TRUMNY, KUPUJĘ BILET

Jej biografia jest równie niezwykła jak jej sztuka. Nasza bohaterka urodziła się w Krakowie w 1946 roku jako córka polityka i dyplomaty Karola Kuryluka i Marii (Miriam) de domo Kohany. Po objęciu przez jej ojca polskiej placówki dyplomatycznej w Austrii uczyła się w wiedeńskim gimnazjum. W latach 1964–1970 studiowała na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Uczestniczyła w ruchu „O poprawę”, współtworzyła grupę „Śmietanka”. Założyła fundację „Amici di Tworki”, której celem było rozwinięcie w jednym z największych i najstarszych szpitali psychiatrycznych w Polsce terapii przez sztukę. Współpracowała z Amnesty International. Kiedy w Polsce ogłoszono stan wojenny, przebywała za granicą – nie wróciła do kraju. Zamieszkała w Nowym Jorku. W 1982 roku współtworzyła w USA „Zeszyty Literackie”, które rok później znalazły swą siedzibę w Paryżu, dokąd powędrowała i ona.

I to chyba najlepszy moment, żeby podkreślić, że Ewa Kuryluk jest nie tylko artystką wizualną, ale też poetką, pisarką, naukowczynią. Wydała kilkanaście książek, w tym publikacje naukowe z zakresu historii sztuki. Pokłosiem lat spędzonych w Wiedniu był zbiór esejów zatytułowany „Wiedeńska Apokalipsa”. Uznanie krytyki i czytelników przyniosły jej tomy prozy autobiograficznej: „Goldi”, „Frascati”, „Felunio”, w których zmierzyła się z takimi tematami jak choroba psychiczna matki i brata, późne odkrycie żydowskich korzeni i niemożliwość przepracowania traumy Holocaustu.

Jej nomadyczną i pełną niepokoju egzystencję tak opisywała Anda Rottenberg: „Żyła w drodze. Wykładała w amerykańskich uniwersytetach, pisała na ogół w Paryżu, Warszawę odwiedzała, by zająć się nadwrażliwą mamą i młodszym bratem, chorującym psychicznie od przedwczesnej śmierci ich ojca w roku 1967, kiedy Ewa zaczynała studia. Zarówno mama, jak i brat potrzebowali jej opieki. Starała się świadczyć ją zdalnie, lecz coraz częściej musiała być na miejscu. Nie narzekała, starała się znajdywać ujście dla stresu w twórczości. Dla znajomych pozostawiała żartobliwe opowiastki: »Śni mi się, że leżę w trumnie. Wreszcie jestem spokojna, nie mam żadnych trosk. I nagle dzwoni telefon, że muszę natychmiast lecieć do Warszawy. Więc wychodzę z tej trumny i kupuję bilet«”. Temu wędrownemu stylowi życia odpowiadała ulotność jej sztuki. „Rysunki nagich ciał, portrety i autoportrety na miękkiej bawełnie lub jedwabiu nie są niczym usztywnione. Można je spakować do niewielkiej walizki i polecieć z nimi na drugi koniec świata. Na przykład z Warszawy do Nowego Jorku, a stamtąd do Japonii” – pisała Anda Rottenberg.

PRZEZWYCIĘŻYĆ APOKALIPSĘ

Teraz walizka ta zawędrowała do Włoch. Intrygujący wybór dzieł Ewy Kuryluk z lat 1978–2000 można oglądać do końca listopada na wystawie „Ja, biały Kangór” w Palazzo Querini w Wenecji. Wy- stawa kuratorowana przez Anię Muszyńską i jej zespół została przyjęta jako oficjalne wydarzenie towarzyszące 59. Międzynaro- dowej Wystawie Sztuki – La Biennale di Venezia. To trzecia wysta- wa Fundacji Rodziny Staraków organizowana w Wenecji. Poprzed- nie to: Ryszard Winiarski „Event – Information – Image” – oficjal- ne wydarzenie towarzyszące 57. Międzynarodowej Wystawie Sztuki – La Biennale di Venezia w 2017 roku oraz „Force Field. Emerging Polish Artists” – prezentacja 13 polskich artystów mło- dego pokolenia w 2019 roku. A tak fundatorzy, Anna i Jerzy Stara- kowie, uzasadniają swą decyzję o tym, by w Wenecji pokazać twór- czość Ewy Kuryluk: „Wybór nasz zwraca uwagę na artystkę wielu dziedzin i wielu form, artystkę zaangażowaną w sprawy świata, artystkę intelektualistkę, artystkę pionierkę. Reprezentantkę poko- lenia twórczych kobiet, których szuka współczesny świat i na które zwrócony jest dzisiaj radar badaczek i badaczy sztuki”.

Ich wypowiedź uzupełnia głos kuratorki wystawy Ani Muszyńskiej: „Całe swoje życie Ewa Kuryluk próbuje przezwyciężyć apokalipsę. Świat, na którym pojawiła się w 1946 roku, był ruiną moralną, ludzką, egzystencjalną. Jej świadectwem są własna biografia i historia najbliżej rodziny, która w doświadczeniu jednostki skupia w natężeniu granicznym zawiłości minionego stulecia”.

Jednocześnie sztuka Ewy Kuryluk jest opowieścią o wyzwoleniu, nieograniczonej wolności umysłu i wyobraźni oraz nadziei na lepszy, życzliwszy każdemu z nas świat. „Moja antena nastawiona jest na apokalipsę i utopię. […] Marzy mi się zakorzenienie się jednostki w człowieczeństwie, a więc w idei globalnej wspólnoty opartej na poszanowaniu materialnych i duchowych potrzeb każdego” – napisze Ewa Kuryluk w „Podróży do granic sztuki”.

A czy taka twórczość może się nam na coś przydać w naszych czasach? Ania Muszyńska nie ma wątpliwości: „Jej starania są dzisiaj dla nas bezcenną lekcją. W świecie rosnących podziałów, niepewności i poczucia winy wobec relacji z naturą sztuka Ewy Kuryluk przynosi uważne spojrzenie w głąb ludzkiej kondycji i podnosi do równouprawnionej rangi indywidualne, tak emocjonalne, jak i cielesne, doświadczenie każdego z nas. Uznając za każdego wszystkich mieszkańców planety Ziemia i z szacunkiem i troską odnosząc się do nieśmiertelnego pragnienia wszystkich istot o pozostawieniu po sobie śladu lub choćby cienia, obwiedzionego konturem przez zakochanego w nas człowieka”.