Pokaz Givenchy pod batutą artystyczną Riccardo Tisci nie mógł się nie udać. Najpierw dom mody zaskoczył wszystkich wiadomością o przeniesieniu pokazu z Paryża do Wielkiego Jabłka, potem poprosił słynną artystkę wizualną Marinę Abramović o specjalny performance, a na końcu dał zaproszonym gościom przepiękne show z olśniewającymi, ręcznie zdobionymi kreacjami.
Nietypowe było też miejsce prezentacji samej kolekcji – klub Pier26 przy West Side Highway. Zabrakło na wybiegu transseksualnej Caitlyn Jenner, rodzica słynnych Kardashianek, o której występie spekulowano przed pokazem. Jednak z innych ciekawostek – widownię podzielono, dając możliwość uczestnictwa w pokazie czterystu studentom mody z m.in. Parsons i Pratt Institute.
Ta czarno-biała wieczorowa kolekcja była hołdem dla wysublimowanej kobiecości. Bieliźniane sukienki i koszulki na cienkich ramiączkach, podkreślające sylwetkę zestawiono z luźnymi, garniturowymi spodniami, klasycznym marynarkom smokingowym nadano „pidżamowy” charakter, czerpiąc z japońskich kimon, a prześwitującym, tkanym bluzkom doczepiono spektakularne pióra (w takiej kreacji wystąpiła na wybiegu polska topmodelka, Magdalena Frąckowiak, która co sezon bierze udział w pokazie Givenchy). Jednak zdecydowanie największe wrażenie robiły kombinezony i suknie zdobione przestrzennymi haftami, tiulem, szlachetnymi kamieniami i „płatkami” skóry. Te suknie, zdecydowanie bardziej couture niż pret-a-porter przywodziły na myśl początki domu mody Huberta de Givenchy. Towarzyszyły im misterne maski na twarzach modelek, autorstwa ekipy Pat McGrath, słynnej makijażystki i charakteryzatorki. W męskiej części kolekcji panowała zdecydowanie klasyka, może prócz jednej sylwetki bazującej na odważnej koronkowej męskiej koszuli.
Wśród modelek dostrzegliśmy Maję Salamon (D’Vision), rudowłosą Magdalenę Jasek (Free Models), Dagę Ziober (Model Plus) i Annę Cholewę (United For Models), wspomnianą już Magdaleną Frąckowiak (Model Plus) i robiącą ogromną karierę od kilku sezonów, Paulę Gałecką (mango Models).
Wspaniały show, panie Tisci, chapeau bas!