„Buntownicy, marzyciele i ludzie, którzy nie poddają się cynizmowi elit, utartym konwenansom i narzuconym przez większość regułom. Walczą o swoje przekonania i wyrażają swoje poglądy przez sztukę, która tworzą, nawet jeśli jest ona kontrowersyjna – takich ludzi podziwiam i tacy ludzie mnie inspirują.” – mówi Robert Kupisz, podsumowując niejako swoją twórczość w dwóch zdaniach. Sam zresztą jest takim właśnie modowym buntownikiem, który wzbudza wśród odbiorców dość skrajne emocje. Zarzuca mu się powtarzalność i słabą jakość, ale nie można odmówić świetnego marketingu. O jego mocy mogliśmy przekonać się podczas ostatniego pokazu w Soho Factory – morze spragnionych projektów Kupisza fashionistów zalało nie tak małą w końcu halę. Zalało na tyle, że nie można było tuż przed pokazem wcisnąć w ten tłum szpilki.
Czy wyszli ukontentowani? Biorąc pod uwagę ilość tańczących i śpiewających widzów, sądzę, że tak, choć może niekoniecznie ze względu na poziom projektów. Zazwyczaj na wybiegach marki pojawia się cała konfekcja sygnowana jej metką. Czasem odnosi się wrażenie, że pokazywany jest tam przekrój wszystkich dostępnych rozmiarów i kolorów tego samego projektu. Każda jednak kolekcja konsekwentnie realizuje inspirację Roberta Kupisza – wcześniej m.in. western i stracone pokolenie II wojny, teraz raperska nutka prosto z Brooklynu.
Odniesienia w zasadzie jeden do jednego – znalazły się w kolekcji o wdzięcznej nazwie Gangsta złote łańcuchy, klapki Adidas i kuse, powycinane sukienki połączone z wysokimi skarpetami koniecznie z logo. Foxy Brown, TuPac, Lil’Kim i Notorious B.I.G – projektant zapewne zrobił dokładny research kultowych teledysków z lat 90. i wyniósł z nich stylizacyjne triki. Pojawiające się na wybiegu hot laski i towarzyszące im osiłki to pstryczek w nos i dowód na to, że Kupisz doskonale orientuje się w meandrach #thuglife. Zainspirował się samą czarną muzyką, czym zdobył serce publiczności. Świetne didżejskie remiksy m.in. Eve Who’s that girl i Dre.Dre były zdecydowanie bardzo jasnym (jeśli nie najjaśniejszym) punktem aranżacji samego pokazu.
Prócz muzycznej oprawy, która rzadko zawodzi, charakterystyczne dla marki jest też kreowanie motywu przewodniego, lądującego zazwyczaj w formie naszywek na ubraniach i akcesoriach. Tym razem postawiono na herb z dwoma lwami (dla niewtajemniczonych – symbol siły i odwagi). Lew trafił więc na luźne sportowe bluzy, czapki z szerokim daszkiem, kurtki bomberki i spodnie z obniżonym krokiem.
W tkaninach dominowała ulubiona „Kupiszowska” bawełna, z którą wiele dzieje się w warsztacie projektanta i podobno dalej wychodzi w praniu, dobrej jakości skóra (skórzane spodnie z metką Qπш są warte uwagi) i typowy połyskujący poliester (niestety…). Miłym akcentem jest jedwab, który występuje w wersji pudrowych sukienek maksi (choć te zwiewne spódnice wydawały się być nieco z innej bajki).
Cóż powiedzieć, Robert Kupisz świetnie radzi sobie w modowym mainstream’ie, a jego projekty przez niektórych postrzegane z rezerwą, sprzedają się w kilku butikach stacjonarnych na pniu. Dalej więc obserwujemy i gratulujemy rozmachu. YOLO!