Modowe początki
Zostanie projektantką to pierwsze, co jako dziecko chciałam robić. Wpadłam na to mając cztery lata za sprawą zabawkowego zestawu do rysowania, choć oczywiście trudno brać na poważnie takie deklaracje. Tym bardziej, że w tamtym czasie równie mocno chciałam być badaczką wulkanów. Następnie przyszła fascynacja ciałem człowieka oraz dinozaurami i pomysł umarł śmiercią naturalną, zostało tylko zacięcie do rysunkowych poszukiwań. Babcia uczyła mnie robić na szydełku, mnóstwo czasu spędziłam lepiąc z plasteliny, później przyszła kolej na druciano-koralikową biżuterię i kolorową sól. Gdzieś na etapie gimnazjalnym zainteresowałam się orientem i przy okazji trochę historią ubioru, nauczyłam się robić jedwabne, tradycyjne ozdoby do włosów – kanzashi. W liceum próbowałam swoich sił w odlewaniu lalek z żywicy, jednocześnie robiąc specjalizację z metaloplastyki. Kiedy okazało się, że nie wiem do końca co ze sobą zrobić w kwestii studiów, powrócił temat projektowania.
Teoria a praktyka
Zaczęłam studia na SAPU (Krakowskie Szkoły Artystyczne, przyp. red.) z planem, że po roku przeniosę się do Wrocławia na ceramikę na tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych. W trakcie odkryłam jednak, że dobrze się bawię, nagły nawał pracy ma na mnie ożywczy wpływ, a ciuchy, które chciałam pierwotnie robić dla żywicznych lalek są znacznie bardziej ekscytujące w ludzkiej skali, na żywych „lalkach”. Do tego okazało się, że wszystkie dziwaczne umiejętności nabywane przez lata mogą być w końcu realnie przydatne. Nadal jestem przede wszystkim samoukiem, bezwzględnie czeka mnie porządny kurs krawiecki, bo w tej materii mam sobie wiele do zarzucenia.
fot. Dawid H. Groński
Styl projektowania
Zawsze mam mocną całościową wizję, razem z akcesoriami i stylizacją, typem urody modelki, makijażem do ewentualnej sesji i tak dalej. Robię milion ołówkowych szkiców, wstępną selekcję sylwetek, testy materiałów (to mój zdecydowanie ulubiony etap), potem staram się realnie ocenić co przy obecnych umiejętnościach będę potrafiła odszyć. Reszta rysunków ląduje w szufladzie i czeka na lepsze czasy. Do tego momentu pięć razy zdążę znudzić się początkowym pomysłem i wszystko staje na głowie. Mocno inspiruje mnie tkanina sama w sobie, często to właściwości tworzywa ostatecznie decydują o kształcie projektu. Pozwalam się porwać intuicji, nie trzymam się kurczowo rysunku, modyfikuję na bieżąco i dlatego, pomimo tego że dopiero zaczynam przygodę z maszyną, nie umiałabym oddać czegoś do odszycia krawcowej.
Klienci
Na razie nie sprzedaję swoich rzeczy – zanim do tego dojdzie muszę dopracować mnóstwo technicznych kwestii, choć wspaniale byłoby choć część kolekcji odszywać na zamówienie. Nie zastanawiałam się, kim mogą być moi przyszli klienci. Mam świadomość, że to mało sprzedażowe podejście, ale projektując najchętniej myślę o syrenach, lamiach i innych mitycznych stworzeniach pozbawionych fizjologii i innych ludzkich problemów. Przypuszczam, że estetyka, w której się poruszam przyciąga określony typ odbiorcy, ale nie chciałabym nikogo szufladkować.
Moda: sztuka użytkowa czy konceptualna?
Na ten moment zdecydowanie jako sztuka konceptualna i nowy sposób na przeniesienie pomysłów w świat trójwymiaru. Niemniej jednak aspekt użytkowy bardzo mnie pociąga, to czynnik który sprawia, że moda wychodzi poza obszar wybiegu i edytoriali, sztucznych i martwych jak lalki z żywicy, od których ostatecznie chciałam uciec.
Moda jako sztuka, rzemiosło czy biznes?
Na pewno po trochu ze wszystkiego – u mnie na pierwszy plan wychodzi jednak rzemiosło. Jestem fanką fuzji tradycyjnych technik i nowoczesnych materiałów.
Inspiracje
Jestem uzależniona od szukania informacji, drążę interesujący mnie temat, aż nie zostanie nic do odkrycia. Takich wyschniętych studni zostawiłam już sporo, wszystkie obrazy później mieszają mi się w głowie i w efekcie nowe pomysły najczęściej przychodzą do mnie we śnie albo tuż przed. Dlatego też zawsze mam przy sobie kartki i coś do pisania. Fascynuje mnie dźwięk i natura. Nie będę oryginalna, ale inspiracje są dosłownie wszędzie, powiedziałabym nawet, że bodźców jest aż za dużo. Uwielbiam gotyckie nowelki, przezroczyste buty, mgłę, brokat. Moi ulubieni projektanci to m.in. Meadham Kirchhoff i Yiqing Yin.
od lewej: fot. Koty 2 , Dominika Rutkowska
Kolekcja ‘Oblivion’
Moja dyplomowa kolekcja jest wypadkową braku czasu (po zmianach planu na ostatnią chwilę), niekonsekwencji i ekscytacji cudem znalezioną folią i syrenami (których niestety nie udało mi się zakupić razem z folią). Najdłużej zajęło mi kompletowanie tworzyw, z których później powstawały opalizujące tafle na bazie z lycry. Później nastąpiła bardzo przyjemna faza niekończących się testów i wybór projektów do realizacji, co było chyba najtrudniejsze i pełne kompromisów. W efekcie czuję, że nie sprawdziłam wszystkich opcji, a część pomysłów czeka w teczce na kolejną kolekcję. Początkowo chciałam rozbudować obecną, ale to już raczej zamknięty rozdział którym jestem zmęczona i który wolę puścić w niepamięć (stąd, częściowo, nazwa kolekcji).
Największe osiągnięcie
Miło wspominam współpracę z Edytą Górniak, przeróżne sesje zdjęciowe, pokazy dyplomowe i konkurs w Rydze. Najbardziej cieszą mnie chyba publikacje w niemieckim „Sleek magazine” i tajlandzkim „Harper’s Bazaar”, choć na to wszystko trudno mi patrzeć przez pryzmat osiągnięć, bo tak naprawdę nie było w tym mojej inicjatywy. Wszystkie te okazje zawdzięczam dobrej woli osób, które wykopały mnie i moje projekty spod ziemi – mam tu na myśli przede wszystkim fantastyczną Magdę Jagnicką (redaktorkę „Glamour”, przyp. red.). Ostatnie miesiące były jednym wielkim ciągiem sesji, na których efekty cierpliwie czekam. W październiku miałam jechać z kolekcją na Expo 2015 do Mediolanu, ale na miesiąc przed Małopolska wycofała się z udziału. Teraz większość rzeczy jest w Australii, wiążę spore nadzieje z tą przygodą, ale na razie nie chcę zapeszać. Mam ciekawe propozycje z Paryża i Nowego Jorku. Jest to szalenie miłe i ekscytujące, nie spodziewałam się takiego odzewu.
Kosmiczne formy i hologramowe efekty
Na początku zaopatrzyłam się w wirującą plazmę seapunkowych GIF-ów, Internet jest tego pełen, a ja chciałam to odtworzyć w prawdziwym świecie. Opalizujące sylwetki powstały z połączenia folii okiennej i innych, bardziej tajemniczych folii. Łączyłam je ze sobą ręcznie, później cięłam na centymetrowe paski i pojedynczo naszywałam na różne kolory lycry i weluru. Sporo pracowałam ze sztuczną skórą, wprasowując jeszcze inne folie, po pocięciu na cienkie paski wyplatałam kawałek tkaniny, z którego powstał np. błękitny, syrenkowy stanik. Pierwszy raz próbowałam tych technik i materiałów, więc nie było szans, żeby wyszło idealnie. Dodatkowo trochę mnie poniosło, niemniej jednak widzę w plastiku potencjał na przyszłość. Okazało się, że nieźle znosi pranie w pralce i brutalne realia pokazów.
Marzenia i plany na przyszłość
Nie mam konkretnego marzenia, przede wszystkim chciałabym szlifować warsztat, w końcu założyć stronę lub bloga na którym pokazywałabym kulisy swojej pracy. Wspaniale byłoby też współpracować z artystami, którzy mają ogromny wpływ na mój gust, zaprojektować coś wspólnie z Iris van Herpen, 'ubrać’ dziewczęta z obrazów Audrey Kawasaki czy porcelanowe piękności Mariny Bychkovej, uszyć coś specjalnie dla Claire Boucher (piosenkarki znanej pod pseudonimem „Grimes”, przyp. red.). Najmilsze są niespodzianki, dlatego nie zakładam sztywnego planu. Zdaję się na los, który do tej pory zawsze miał dla mnie w zanadrzu coś wspaniałego.
Paula Fiuk (Facebook)