Azjaci są znani z miłości do europejskiej mody luksusowej. Jednak do tej pory wystarczały im hurtowe zakupy w europejskich butikach. Tym razem poszli o krok dalej. Koreański konglomerat Shinsegae International (domy handlowe, import luksusowej mody, inwestowanie w lokalne koreańskie marki premium) zakupił właśnie historyczny dom mody Paul Poiret. Jego dotychczasowym właścicielem był znany z wskrzeszania zakurzonych marek Arnaud de Lummen, posiadający holding Luvanis S.A., który sprzedał w 2008 roku Vionnet (stworzoną w 1912 przez Madeleine Vionnet, zamkniętą w 1939 i na nowo otwartą w 2006 roku), a w 2010 markę Moynat (ekskluzywna francuska frima produkująca akcesoria, z którą współpracę podjął niedawno wiecznie szczęśliwy Pharrell Williams).
Dom mody Paul Poiret znany był z ekstrawagancji, artystycznego sznytu, przywiązania do estetyki Art Deco i romantyzmu, inspirowanego Francją XVIII wieku. Marka została założona w 1903 roku przez handlarza materiałów, Paula Poireta (1879-1944) oczywiście. Jego początki w świecie mody wpisują się w największą kliszę, jaką może przedstawić projektant – od szycia strojów dla lalek siostry. W tym przypadku ze skrawków jedwabiu, które zostawały po szyciu parasoli, bo do takiego zawodu chciał go przyuczyć ojciec, również bławatnik.
Niezwykłe wyczucie stylu Poireta, inspirowane orientem i niemal teatralne podejście do strojów szybko zyskało ogromną popularność. Zanim otworzył własną markę, sprzedawał swoje szkice Worthowi i Doucetowi. Projektant i bon vivant, później zwany „królem mody”, wsławił się skandalizującymi, jak na tamte czasy, projektami i tym, że zdecydowanie zwalczał instytucję gorsetu, który nie pasował do jego swobodnych, opływających sylwetkę fasonów. Wylansował również ostre i soczyste kolory, kimonowe płaszcze – Confucius coat, był pierwszym couturierem, który wypuścił perfumy sygnowane własną marką – „Parfums de Rosine”.
Legendarne stały się jego dekadenckie bale, zawsze posiadające temat przewodni, podczas których gospodarz czarował gości absolutnym brakiem zmartwienia o koszta. Zbytkowne kostiumy, egzotyczne zwierzęta, rozbudowane scenografie i wykwintne menu – cena nie grała roli, najważniejszy był dla niego spektakularny efekt. Jego kariera nie trwała jednak długo – po powrocie ze służby wojskowej podczas I Wojny Światowej zastał swoją firmę na skraju bankructwa. Dekadę później jego dom mody był już zamknięty, a triumfy świętowała Coco Chanel, orędowniczka zdecydowanie bardziej uspokojonej i nowoczesnej estetyki.
Zostawił po sobie jednak ogromne dziedzictwo. To on wprowadził do damskiej garderoby spodnie „haremki” i hobble skirt – spętaną spódnicę, zwężoną na wysokości kolan i znów rozszerzającą się u dołu, jak to zwykle bywa w modzie – koszmarnie niepraktyczną, ale ogromnie popularną, szczególnie w Nowym Jorku. Echa jego zamiłowania do orientalnej ornamentyki słychać w modzie do dzisiaj.
Paul Poiret, wzorem niezliczonej ilości projektantów, stracił prawa do swojej marki w 1924 roku, sprzedając je inwestorom. Firma została definitywnie zamknięta w 1930 roku, a jak pisał Hamish Bowles (w Polsce znany jako „pan po lewej”) w „Vogue’u” z 2007 roku, w artykule „Fashioning the Century”, napisanym z okazji retrospektywnej wystawy projektanta w The Metropolitan Museum of Art, pozostałości z magazynów Poireta były sprzedawane na kilogramy, w roli szmat.
Wskrzeszanie tak charakterystycznego domu mody z pewnością nie będzie prostym wyzwaniem. Pierwszy etap zakłada wprowadzenie do sprzedaży produktów z kategorii kosmetycznej i perfum, a dopiero po tym akcesoriów i być może kolekcji. Przedstawiciel Luvanis S.A, Pierre Mallevays, twierdzi, że Koreańczycy chcą wymyślić na nowo DNA marki, oczywiście z niezwykłym poszanowaniem historii, tak, żeby wpisała się w aktualne realia.
Kwota, za którą kupiono dom mody nie jest jeszcze znana, ale przewidywania z końca 2014 roku mówiły, że będzie się ona mieściła w przedziale od 4 do 6 milionów dolarów. To niewiele, biorąc pod uwagę, że w skład oferty wchodziły również bogate archiwa Paula Poireta i prawa do nazwy. Zainteresowanie Azji już nie tylko sprowadzaniem dóbr luksusowych, ale wykupywaniem pakietów inwestycyjnych i całych marek może się stopniowo zwiększać, tym bardziej, że rozwój lokalnej mody, szczególnie z półki premium, jest bardzo powolny.
Wskrzeszenie marki Paul Poiret, a raczej skuteczność tego przedsięwzięcia z pewnością pokaże, czy ten kierunek ma sens, szczególnie biorąc pod uwagę różnice kulturowe (tu pojawia się wiele sceptycznych opinii) i fakt, że legenda Poireta mocno już wygasła. Dobrym przykładem mogą być zmagania z wprowadzaniem na nowo marki Elsa Schiaparelli, założonej przez „rywalkę” Coco Chanel. Mimo niezwykłego dziedzictwa i bogatej historii, dom mody po trzech latach od wznowienia nadal ma problem ze stworzeniem konkretnej tożsamości i wejściem do pierwszej ligi. Na nowej stronie Paul Poiret można już przeczytać oświadczenie Shinsegae International, oczywiście pełne entuzjazmu i przekonania o mocy sprzedażowej tego nazwiska.
Jak zawsze w takich sytuacjach pojawia się również dylemat, czy europejskie dziedzictwo kulturalne powinno trafiać w tak egzotyczne z naszej perspektywy ręce. Czas pokaże również, czy po 80 latach nieobecności, dzisiejszy rynek mody ma wolne miejsce dla tego bajkowego wspomnienia z początków XX wieku, tym bardziej, że awangarda i kostiumowość przegrywają dzisiaj z wszechobecną unifikacją i sportem. A bez awangardy i kostiumowości właśnie, dom mody Paul Poiret nigdy by nie powstał.