Prawdę mówiąc już to, że ona jest poetką i eseistką skupioną na badaniu rzeczywistości, a on twórcą wideo-art z wybujałym ego zwiastuje trudności. I rzeczywiście, nastąpią.
Do rzeczy jednak. O książce szwedzkiej pisarki Leny Andersson „Bez opamiętania” słyszałam dużo dobrego. Faktycznie, jest niezła. Może nie arcydzieło, ale z pewnością precyzyjne studium bezsensownej miłości, bardzo dobrze napisane, z dbałością o szczegół. A to właśnie szczegóły, z pozoru nieistotne drobiazgi pozwalają zobaczyć bohaterów, uwierzyć w ich istnienie – bez tego nie ma mowy o „wejściu” w opowieść. To, co zachwyciło mnie u Andersson to sposób, w jaki opisuje stroje.
O tym, że ludzie ubierają się po to, by efektowniej się w końcu rozebrać, napisano tomy. Moda służy społecznej komunikacji i choć komunikujemy się ze społeczeństwem w różnych sprawach – zawodowych, towarzyskich, politycznych, to i tak chodzi o seks. Może nie każdemu i w każdej sytuacji, ale twierdzenia, że używamy mody po to, żeby się podobać, nie sposób obalić. I tak jak w wyobraźni uszlachetniamy miłość – wyobrażając ją sobie nie myślimy przecież o zmywaniu, nie mówiąc o poważniejszych kłopotach, które zdarzają się w związkach, tak uszlachetniamy oprawę. Przekaz massmediów podsuwa nam może nie zaraz suknie haute couture, ale wysmakowaną bieliznę, dekolt, szpilki i może nawet marynarkę u niego – jednak tak. Mamy w pamięci sceny z filmów, gdy bohaterki przed randką wyrzucają z szafy stertę małych czarnych, żeby wybrać tę odpowiednią.
Aż nagle zjawia się Lena Andersson i pokazuje, jak to wygląda naprawdę.
Kiedy jej bohaterka Ester pierwszy raz ma spotkać przyszłego kochanka, zakłada cienki szary płaszcz. „Układał się bardzo ładnie, zwłaszcza u dołu. I wyglądał na drogi. Rzeczywiście był, tyle że kupiony na wyprzedaży”, opisuje Andersson. Hugo, ów przyszły kochanek przewiesza płaszcz z krzesła do wnęki okiennej, co Ester obserwuje z uwagą: „Palce trzymające tkaninę i gest, jakim unosił okrycie, były bardziej zmysłowe, niż można by oczekiwać, kiedy ktoś dotyka rzeczy materialnej. Miękkość jego ruchów ujawniała absolutną życzliwość i pełną delikatność w fizycznej postaci. Jeśli się w ten sposób dotyka rzeczy i tkanin, trzeba mieć w sobie wyjątkową czułość i wrażliwość”, myśli.
I już co nieco wiemy o tej relacji. Że on robi, co chce (na razie jeszcze z płaszczem), a ona szuka sygnałów tam, gdzie ich nie ma.
Ester jest dziewczyną, która nie przywiązuje do ubrań wagi. Niechętnie robi zakupy, wydaje jej się to stratą czasu, który mogłaby poświęcić na badanie rzeczywistości. Kiedy jednak mają spotkać się ponownie, ciągle jeszcze nie sam na sam, kupuje nowe rzeczy. Granatowe sztruksy i puchówkę wykończoną sztruksowymi aplikacjami. W przekazie masowym – nie do pomyślenia, żeby przed randką kupić sobie puchówkę! Ale opowieść Andersson dzieje się naprawdę. Jest zima, jest Sztokholm, jest atelier awangardowego artysty. Damsko-męski teatr odbywa się wokół puchówki. Bo normalnie przecież by ją zdjęła, ale by nie sprawiać wrażenia, że chce zostać, nie zdejmuje, co jemu daje okazję do koślawego komplementu, że fajna ta puchówka, mniej nadmuchana niż inne.
Gdy wreszcie spotykają się sami, ona zauważa, że on ma za ciasne slipy. I tyle. Dopóki jest dobrze, nic nie wiemy o ubraniach. Ale dobrze jest krótko, potem są już złudzenia, marzenia, wspomnienia – te wszystkie pożywki zakochanej kobiety, która kiedy po długiej przerwie ma zadzwonić do ukochanego, prasuje (!) bluzkę, zakłada czyste dżinsy, nowe skarpetki i sweter dopasowany kolorem do bluzki.
Aż wreszcie spotyka go przypadkowo. Siedzi w kawiarni, czyta książkę i kątem oka widzi jego zniszczoną zieloną kurtkę turystyczną. Niechlujną. A my wiemy już na bank, że nic z tego nie będzie. Ta niechlujna kurtka zamyka historię. Coś tam się jeszcze potem dzieje, ale my już dostaliśmy sygnał, że jest po sprawie.
Sprawie, która zaczęła się od drogiego (chociaż z wyprzedaży) delikatnego płaszcza, a skończyła zniszczoną zieloną kurtką.
I nie ma nic do rzeczy, że bohaterowie powieści Andersson nie ubierają się w Acne Studios, prawdę mówiąc nie bardzo jest ważne, że nie ubierają się zmysłowo albo modnie. Ubierają się zwyczajnie, nie przywiązują wagi do mody, co tylko dodaje im prawdziwości. Rzecz w tym, że nawet te zwykłe ciuchy – sztruksy i sweterki w serek – przekazują mnóstwo informacji. O zaangażowaniu jednej strony i braku wzajemności drugiej. O etapach miłosnej zawiłości. Przy okazji – o umiejscowieniu bohaterów na społecznej drabinie.
Lena Andersson używa tych ciuchów bardzo oszczędnie. W całej książce występują w kilku miejscach, ale może dzięki temu są tak widoczne. I tak celne. Bo celność opisu jest największą zaletą
„Bez opamiętania”. Warto przeczytać. I nie brać z bohaterów przykładu. Ani w modzie, ani – zwłaszcza – w miłości.
Lena Andersson „Bez opamiętania”, tłum. Anna Marciniakówna, wyd. Literatura Północy