brak kategorii
Cara Delevingne w intymnej sesji i rozmowie dla „Esquire”
09.08.2016 Michalina Murawska
Dzięki takim wywiadom społeczeństwo zaczyna rozumieć, jak trudnym i wymagającym poświęceń jest zawód modelki. To nie tylko słodkie selfie i adoracja mężczyzn, co wiele dziewczyn przypłaca poważnymi chorobami czy uzależnieniami. Cara także. – Mam depresję, ale wolę nauczyć się rozumieć swoje uczucia niż uzależniać się od leków – mówi w „Esquire”. Problemy zaczęły pojawiać się gdy była jeszcze nastolatką. – Najtrudniejszy czas był między 16., a 18. rokiem życia. Straciłam wtedy dziewictwo, miałam huśtawkę nastrojów. Śmiałam się i płakałam równocześnie i było to najlepsze, co mogłam zrobić, by znów poczuć odrobinę siebie – zdradza.
Mówi, że nigdy nie czuła się jak prawdziwa piękność. – Bardziej jak Gremlin – śmieje się. – Gdybym była zwierzęciem, to prędzej małpą niż łabędziem czy koniem wyścigowym, z którymi utożsamia się modelki – mówi.
Gra według własnych zasad. Mimo 31 milionów followersów na Instagramie utrzymuje, że wciąż nie poddaje się presji. – Są dziewczyny, których uroda jest wszystkim, co mają. Ja taka nie jestem. Jestem dziwakiem – tłumaczy. I tak jest rzeczywiście – o ile Kate Moss zdobyła lata 90. będąc słynną i pociągającą „party girl”, tak Cara pokazuje nam niezdarny makijaż, tłuste włosy, dziwne pozy czy miłość do głupich filmów. A więc to, kim tak naprawdę po części jest każdy z nas.
Określa się jako antymodelka. – Ta branża chce czerpać tylko z tego jak wyglądać, z twojej powierzchowności. Nikogo nie interesuje, co naprawdę sobą reprezentujesz. Szybko jest się sprowadzonym do roli słupa ogłoszeniowego – mówi.
W przeciwieństwie do wielu koleżanek Delevingne nie jest specjalnie zainteresowana ubraniami. – Na liście ważnych dla mnie rzeczy rzeczywiście są dość nisko. Nigdy nie miałam zbyt wiele markowych ubrań. Nie wydałabym jakiejś bajońskiej sumy na jeden ciuch. To dla mnie śmieszne. Wolę tańszy, a tak samo fajny i wygodny – zdradza odważnie. Odważnie, bo sama przecież nie raz prezentowała ubrania kosztujące małą fortunę.
Cara jest bardzo plastyczna. Potrafi być seksownym kotkiem dla Alexandra Wanga, wiejską dziewczyną dla Mulberry czy nagą nimfą dla Toma Forda. – Wiem, że mam taką zdolność, lecz nie wiem z czego ona wynika – potwierdza. – Nie zastanawiam się nad tym, bo nigdy tak naprawdę nie uważałam, że modeling to coś, co naprawdę kocham. Podczas sesji czy pokazów zawsze czułam się jak w pracy – mówi.
Karl Lagerfeld nazwał ją „Charlie Chaplinem mody” i jest w tym jakaś prawda. Nie dość, że z racji na zawód włóczy się po świecie, to jeszcze – jak sama przyznaje – najlepiej oddają ją uczucia: urocza, zabawna i… smutna. Ale przecież za tę autentyczność właśnie ją kochamy.