MODA
Bycie żoną to nie wszystko – wywiad z Marianną Dufek, żoną Kamila Durczoka
20.02.2023 Mateusz Szymkowiak
W ramach naszego najnowszego cyklu przypominamy Wam wywiady i artykuły z poprzednich numerów Fashion Magazine. Dzisiaj zapraszamy do lektury wywiadu z Marianną Dufek, żoną Kamila Durczoka.
Fashion Magazine nr. 77
Niepoddająca się mimo trudnych przeżyć. Silna, bo bez siły by ich nie przetrwała. Taka właśnie jest Marianna Dufek, którą poznacie dzięki szczerej do bólu rozmowie. O życiu obok Kamila Durczoka i życiu po tym życiu. Z bohaterką wywiadu rozmawiał Mateusz Szymkowiak.
Wywiad z Marianną Dufek
Spotykamy się w Katowicach w Fabryce Porcelany. Marianna doskonale zna to miejsce, była zaangażowana w jego rewitalizację. Spędza tu dużo czasu, nagrywa tu swoje programy. Jest piękna słoneczna sobota. Pierwsza taka w tym roku. Siadamy w restauracji i zaczynamy rozmawiać. To trudna rozmowa, ale czuję, że Marianna bardzo chce opowiedzieć tę historię. Swoją historię.
Kiedy w Google wpisałem Marianna Dufek, wyniki wyszukiwania zaatakowały mnie krzykliwymi hasłami „była żona Durczoka”. Trudno jest być byłą żoną Kamila Durczoka?
Ta wyszukiwarka i bycie żoną, a potem byłą żoną to moje przekleństwo. Kiedy się poznaliśmy, miałam 26 lat, Kamil 22. W telewizji były program pierwszy, drugi i zaczynał funkcjonować program trzeci. Telewizja Katowice była chętnie oglądana, a ja byłam bardzo znaną dziennikarką. To była ogromna popularność. Trudno mi ją dziś do czegoś porównać. A on był młodym dziennikarzem, który zaczynał pracę w Radiu Katowice. Tam zauważyła go moja przyjaciółka Krysia Bochenek i tak trafił do naszego telewizyjnego ośrodka. Równocześnie został dyrektorem jednej z dwóch komercyjnych stacji radiowych w regionie. Na szczęście do dziś tu na Śląsku ludzie kojarzą mnie i opisują nie tylko jako żonę Durczoka.
Ale jest jeszcze piętnaście innych województw…
Dla całej reszty, co jest zrozumiałe, jestem byłą żoną. Na szczęście mam już dystans do tej walki o swoją tożsamość. Wychodząc za mąż, zmieniłam nazwisko. Dzisiaj inaczej o tym myślę, ale wtedy byłam przekonana, że tak się postępuje, gdy się kocha… Gdy po 15 latach przestaliśmy być razem, bardzo zależało mi, żeby odciąć się od tego nazwiska, żeby przypomnieć, że bycie żoną to nie wszystko. Najmilszy moment w tej walce o własną tożsamość to dzień, kiedy już legalnie mogłam znów być Marianną Dufek. W dniu rozwodu wyszłam z pokoju w TVP Katowice, na drzwiach którego była tabliczką z napisem „Marianna Durczok”, a gdy wróciłam z sądu, było już „Marianna Dufek”. Taki ważny dla mnie gest kolegów z redakcji.
„Oboje byli tak samo zdolni, ale to jemu udało się w Warszawie” – usłyszałem kiedyś w ośrodku na Telewizyjnej 1. Nigdy nie miałaś o to pretensji do losu?
My, dziennikarze, pracujemy, by zbudować nazwisko, rozpoznawalność, mieć swój styl. Ja to wszystko zdobyłam lokalnie, tym wszystkim się zachłysnęłam i w końcu zaspokoiłam. Wyszłam więc za mąż, chciałam urodzić dziecko. Późno je rodziłam jak na tamte czasy, bo miałam 31 lat.
Coś, co dzisiaj jest normą, wtedy było abstrakcją?
Byłam starą pierworódką. Tak kiedyś to określano. Zmieniły mi się priorytety, a Kamil zaczął robić karierę. To było naturalne. Uznałam, że jest jego kolej i czas.
Zazdrosna też nie byłaś?
Wielokrotnie nam proponowano, żebyśmy się przeprowadzili do Warszawy, żebym przeszła na Woronicza. Nigdy nie chciałam tego zrobić. Kiedy urodziłam Młodego, uznałam, że to on jest najważniejszy. Bardzo lubię Warszawę, lubię do niej przyjeżdżać. To jednak zabiegane miasto pracujących ludzi. Niewyobrażalna była dla mnie myśl, że wy- najmę nianię i to ona będzie wychowywała mojego syna.
Nie bałaś się małżeństwa na odległość?
Wtedy wydawało mi się, że to dobry model, dający dużą swobodę. Od poniedziałku do czwartku żyłam swoim życiem, przyjaciółmi, pracą. Nikt mnie nie kontrolował. A weekend, kiedy przyjeżdżał Kamil, to było święto.
Pasowało ci to?
Bardzo. Miałam dwa życia. Miałam nawet dwie szafy. Na poniedziałek–czwartek dla siebie. Luz, dżinsy, krok w kolanie. A piątek, sobota, niedziela to był czas bycia żoną redaktora w garniturze, trochę taką pańcią.
Nie tęskniłaś nigdy za typowo rodzinnym życiem?
Nigdy go w małżeństwie nie zaznałam. Ale chyba i za nim nie tęskniłam. Nie byłam normalną żoną, która sprząta, pierze, robi zakupy. W weekendy mieliśmy dom otwarty, pełen gości. Wtedy dbałam o nich, gotowałam… Ruch i wieczna „akcja”.
Sukces, kariera i pieniądze zwykle przyciągają ludzi i napędzają życiową „akcję”.
Miałam wtedy luksus pracy wyłącznie dla przyjemności. W domu nie było problemu z pieniędzmi. Nie wiedziałam, ile zarabia mój mąż. Tego dowiedziałam się niedawno z akt sądowych sprawy o podrobienie weksla. To była nieprzyzwoita kwota, grubo ponad sto tysięcy złotych miesięcznie, gdy był redaktorem naczelnym „Faktów”. Dostawałam od niego, w moim rozumieniu, duże pieniądze na życie. Z tego utrzymywałam całą rodzinę, opłacałam nasze wyjazdy zagraniczne, odkładałam na polisę syna i byłam w stanie jeszcze zaoszczędzić. Dzięki temu po latach to ja płaciłam ogromne opłaty sądowe za procesy z „Wprost”.
Kiedy zaczął się problem?
Kamil był wybitnym dziennikarzem i słabym człowiekiem. Wiele razy zastanawiałam się, w którym momencie pojawił się problem. Nie zauważyłam, jak narastał. Myślę, że początkiem był moment, kiedy został szefem „Faktów”.
Ciśnienie?
Ciśnienie. Poza tym dla niego „Fakty” stały się rodziną. Porzucił mnie i syna na rzecz redakcji. Byli ze sobą bardzo związani. „Fakty” to było całe jego życie. A ja byłam z niego dumna, gdy odbierał kolejne nagrody. Bo to, gdzie zaszedł, to była nasza wspólna praca. Często to podkreślał. Wszyscy znajomi wiedzieli, że o 19 nie można do mnie dzwonić. Oglądałam i recenzowałam. Dosłownie wszystko.
A on o 19:30 dzwonił do ciebie, żeby dowiedzieć się, co sądzisz?
Tak, choć z czasem byłam tym coraz bardziej zmęczona, oglądałam tylko pierwsze 10 minut i wyłączałam. Ale zawsze, jak sprytny student, miałam gotową odpowiedź nawet na pytanie o finałowego michałka.
W pewnym momencie telefon przestał dzwonić. Znasz odpowiedź na pytanie, dlaczego tak naprawdę się rozstaliście?
Jednej konkretnej przyczyny nie potrafię wskazać. Było ich pewnie wiele. Robiłam błąd, bo patrzyłam na związek przez pryzmat swoich wartości. Zawsze mi się wydawało, że gdybym kogoś poznała, to szczerze powiedziałabym o tym i dzielnie stawiła temu czoła.
On tego nie potrafił powiedzieć?
Nie. Ale dopiero dużo później zrozumiałam, że on się nie rozstawał ze mną dla jednej kobiety, ale dla wielu. W tym sensie był uczciwy, ale nie miał odwagi tego powiedzieć.
Że jest seksoholikiem?
Że jest wielostronnie uzależniony. Nie miałam tej świadomości. A jeśli mi się kiedyś pojawiła taka myśl, to ją zwyczajnie wyparłam. Nie miałam dowodów. Byłam daleko.
Pamiętasz tę rozmowę, która zadecydowała o waszym rozstaniu?
Była traumatyczna. Do tego długo nie chciał dać mi rozwodu. Dziś żałuję, że wtedy odpuściłam, nie walczyłam o usankcjonowanie rozstania. Dalej pozostawałam w roli „żony Durczoka”. To kuriozalne, że on tak bardzo chciał utrzymać wizerunek wzorowego męża, ojca, Ślązaka.
Doktor Jekyll i pan Hyde?
To dobre określenie.
Doświadczenie rozwodu jest uniwersalne. Rocznie, według GUS, dotyczy ponad 60 tysięcy Polek. Ale żadna z nich nie doświadczyła takiego medialnego piekła jak ty.
Afera z „Wprost” to było piekło. Nie byliśmy razem od trzech lat. Przez dwa w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy. Sprawy dotyczące dziecka załatwialiśmy e-mailowo. Gdy wybuchła afera, zadzwonił do mnie.
Z prośbą o pomoc?
Ratowaliśmy go ja i moi przyjaciele. Przyznam, że początkowo nie potrafiłam przewidzieć skali tej afery.
Tabloidy urządziły sobie wtedy igrzyska: kto szybciej, więcej i mocniej doniesie o tobie i twojej relacji z Kamilem. Co czułaś?
Żyłam w ogromnym stresie. Te tabloidowe okładki już mnie nie ruszały. Do końca nie można się na to uodpornić, ale na pewno nie wolno się nimi przejmować. Miałam wcześniejsze doświadczenie publikacji w portalach plotkarskich o jego romansie ze znaną serialową aktorką. Wszystkie te porównania do niej, komentarze… Przy pomocy prawników próbowałam to usuwać. Strasznie się czułam. Dziś już bym tak nie walczyła. Dorosłam.
Czułaś wtedy wstyd?
To było bardzo nieprzyjemne. Na szczęście miałam przyjaciół, którzy nie tylko mnie wsparli, ale też pomogli wypracować strategię postępowania. Dzisiaj już wiem, jak zachowywać się w takich sytuacjach.
W mediach nigdy nie udzielałaś porad, jak być piękną pod choinką. To był świadomy wybór?
Świadomy. Wpuszczenie do domu mediów niesie ze sobą konsekwencje. Ja tego nie robiłam. Dlatego tak bardzo przeżywałam, gdy zaczęto o mnie pisać i wykradać zdjęcia z moich portali społecznościowych. Wcześniej wydawało mi się, że można mnie oceniać tylko po tym, co robię. Czy zrobiłam program dobry czy zły. Wychowałam się w świecie, w którym nie było tabloidów i portali plotkarskich, a dziennikarz był oceniany przez pryzmat tego, co na antenie. Bardzo się buntowałam, że ktoś bezkarnie może oceniać mnie i moje życie, tak naprawdę nic nie wiedząc. Zderzyłam się boleśnie z nowoczesnym światem.
Jak sobie poradzić z hejtem?
Zaprosiłam na kawę hejterkę, która zapytała mnie, gdzie byłam, gdy Kamil upadał. Mam świadomość, że po drugiej stronie był bot, jakieś fake’owe konto, ktoś anonimowy. Znam mechanizm, uczę o nim studentów. To jednak teoria. Czasem, by sobie poradzić z hejtem, odpisuję. Pomaga. Warto czasami głośno powiedzieć, co się myśli. Dla siebie. Młody to już inne pokolenie, potrafi się z tego wszystkiego śmiać. Jest inteligentny, bystry, ma dystans i ogromne poczucie humoru.
Dlaczego syn zmienił nazwisko na twoje panieńskie?
Ma teraz dwuczłonowe nazwisko. Przez te wszystkie afery zawalił na studiach rok. I wtedy jego ojciec w przypływie zrywu wychowawczego uznał, że dobrze będzie, jeśli Młody pójdzie do pracy. Przez rok pracował u niego w portalu Silesion. Myślę, że to było trudne doświadczenie. Ostateczna decyzja zapadła po słynnym rajdzie na A1 (w 2019 roku Kamil Durczok spowodował kolizję na autostradzie mając 2,6 promila alkoholu we krwi – przyp. red.).
Zmiana nazwiska była dla niego takim samym oddechem jak dla ciebie?
Myślę, że jeszcze większym. Ma to samo imię co ojciec… Nie zdawałam sobie sprawy, jaki robię błąd, zgadzając się w 1996 roku, żeby miał na imię Kamil. Że pozbawiam go możliwości życia na własne konto. Że w przyszłości „Kamil Durczok” będzie tyle znaczyło, będzie tak znane w różnych kontekstach.
Zastanawiam się czy to śląskie wychowanie tak cię zahartowało i sprawiło, że jesteś taka silna?
Tak.
Jakie ono jest?
Bardzo ubolewam nad tym, że mój syn – chociaż może on będzie zaprawiony w inny sposób – nie dostał tego, co ja dostałam w domu. Miałam mamę, tatę, siostrę. To była fajna rodzina. Ojciec pracował, żeby wozić nas po świecie. Kawał świata wtedy zwiedziłyśmy! Nigdy też nic nie musiałyśmy, nikt nigdy nam niczego nie narzucał, nikt na nic nie naciskał. Jedna poszła na kulturoznawstwo i została dziennikarką, druga na ASP i jest artystką. Rodzice dali nam wielką siłę. Dzieciństwo determinuje naszą przyszłość bardziej, niż myślimy. Mam taką teorię, że wszystkie cechy, które redaktora wyniosły, w finale go utopiły. Był bardzo bystry, zdolny, „przechodził przez szybę”, widzowie go kochali. Wiedział, jak robić dobre programy. Miał też kompleksy, z którymi walczył od dziecka. Pochodził z małej prowincjonalnej wtedy dzielnicy Katowic, był synem właściciela warsztatu samochodowego.
A on chciał czegoś więcej?
A on chodził do liceum Konopnickiej, do którego chodziła wnuczka Gierka i dzieci wszystkich ważniejszych i bogatszych ludzi na Śląsku. Źle się tam czuł, bo dawano mu czasami do zrozumienia, że jest gorszy. Nawet w dorosłym życiu go to bolało.
Kompleksy i słabości były, jak mówił, powodami, dla których sięgał po alkohol. Kiedy on się pojawił?
Zawsze był, ale to było takie lekkie picie. Wino dla relaksu. Od piątku do niedzieli. O tym, co działo się w Warszawie, nie miałam pojęcia. A potem już go nie znałam.
Tyle razy cię zawodził, dlaczego tak długo go broniłaś?
Dzisiaj bronię go już tylko jako świetnego dziennikarza, który zmarnował talent i życie. Dla mnie to gotowa historia – nie chciałabym przesadzić – ale na film. Człowieka stąd, ze Śląska, który wszedł na szczyt i mógł wszystko.
Był królem życia?
Był. Wiesz, jaka była ulubiona imprezowa zabawa redaktora? W obstawianie z kolegami, czy premier, wicepremier lub minister odbiorą od niego telefon. I liczenie na głos, po ilu sygnałach!
Odbierali?
Odbierali.
Po ilu sygnałach?
Szybko.
Opowiadasz, sama nie dowierzając. Dlaczego więc go broniłaś?
Po wybuchu afery „Wprost” weszłam do jego wynajmowanego mieszkania. Zastałam go z pistoletem przy skroni. To obraz, który nałożył na mnie ogromną odpowiedzialność. Wciągnął w pułapkę emocjonalną. Cały też czas formalnie czułam się jego żoną. Byłam nią na papierze i dla świata. Żyłam więc w zawieszeniu, sama nie wiedziałam, kim by- łam. Taką żoną nie-żoną. I należało się jakoś zachowywać.
„Jakoś” to znaczy przyzwoicie?
Też, ale do tego doszło jeszcze moje przekonanie, że to, co zrobił wtedy „Wprost”, było czymś nieprawdopodobnym i obrzydliwym. Ta publikacja o dmuchanych lalkach, męskich szpilkach…
O najintymniejszych szczegółach życia.
Dzisiaj media są w innym miejscu. Ale ja cały czas uważam, że jest pewna strefa, której się publicznie nie porusza, zwłaszcza gdy krzywdzi ludzi. Dla mnie to było przekroczenie granicy prywatności.
W którym momencie przestałaś podawać mu rękę?
Kiedy wrócił na Śląsk i zabrał ze sobą z Warszawy koronę króla życia. Jego zachowania były nie do zniesienia. Wreszcie dotarło do mnie, że to jest nie w porządku wobec mnie, naszego syna i znajomych.
A afera z podrobieniem twojego podpisu pod wekslem na 5 milionów złotych?
To był szok. Byliśmy już po rozwodzie. I nagle pojawia się informacja, że wspólnie jesteśmy winni 5 milionów złotych! To był jego dom, jego kredyt, mieliśmy rozdzielność majątkową. Na dodatek ten weksel został podpisany na etapie naszego wczesnego małżeństwa, a ja o niczym nie wiedziałam. Po raz kolejny poczułam się paskudnie. Nie przespałam przez to wielu nocy.
Próbowałaś znaleźć jakieś wytłumaczenie?
Nie chciałam z nim rozmawiać. Nasz rozwód był trudny. Szybko musiałam zacząć się bronić i złożyć doniesienie do prokuratury. To była dla mnie traumatyczna historia, bo złożyłam doniesienie na ojca mojego syna. Nie miałam innego wyjścia, bo komornik zabrałby mi wszystko. Do końca życia spłacałabym długi byłego męża na podstawie dokumentów, których nie widziałam na oczy.
Korzystałaś z fachowej pomocy? Psychologa?
Miałam szczęście. Na mojej drodze ponownie stanęła młodzieńcza miłość. To jeden ze znanych mistrzów zen w Europie. Dzięki niemu przerobiłam traumy, odzyskałam spokój, bo jest też świetnym coachem. Pomógł mi stanąć „obok”, zrozumieć siebie i zachowania mojego byłego męża. Emocje zostały odłożone na bok. Myślałam o Kamilu jak o przypadku. To trudne, ale możliwe. Pozwala ocalić siebie.
Jak długo byliście razem?
Dwa lata. Przywrócił mi wiarę w to, że jestem atrakcyjną i wartościową kobietą.
To wtedy schudłaś, zmieniłaś kolor włosów i styl ubierania?
Tak. Poczułam się dobrze sama ze sobą. Polubiłam się.
Dlaczego dziś nie jesteście razem?
Bo nie byłam gotowa na poważny związek. Na wyprowadzkę z Polski i rezygnację ze swojego życia.
Że gry i zabawy, a nie życie?
Właśnie to w tamtym czasie było mi potrzebne. Bańka pękła, kiedy pojechałam do ośrodka zen i zobaczyłam, jak wygląda jego świat. To jest ekskluzywne miejsce, ale jesz na gong, medytujesz, wyszywasz poduszki, ćwiczysz kaligrafię. To inny świat, ja go nie rozumiem i ze swoim zdroworozsądkowym myśleniem nie potrafiłabym w niego wejść.
Dzisiaj jesteś zakochana?
Nie.
Trudno z takimi doświadczeniami zaufać nowemu mężczyźnie?
Zaufanie nie jest chyba problemem. Nigdy nie żyłam dzięki mężczyźnie. Zawsze byłam i jestem sobą. Żaden mężczyzna nigdy mnie nie definiował. I chyba nigdy nie będzie.
Czułaś, że zbliża się koniec?
Wszyscy to czuliśmy. Pił i ja to też wiedziałam. Czytałam na Twitterze te jego alkotwitty. Doskonale go znając, widziałam, jak mu się pozmieniało w głowie. Jak bardzo stał się jednostronny i napastliwy. Jak zatracił w dziennikarstwie to, co w nim tak ceniłam.
Zmarł na marskość wątroby?
Chorował na żylaki przełyku. Wiedział, że jest bardzo chory, i myślę, że podświadomie chciał końca. Po jego śmierci zadzwonił do mnie nasz dobry znajomy – transplantolog z warszawskiego szpitala na Banacha. Powiedział, że Kamil po pierwszym ataku, kiedy przeszedł transfuzję, wiedział, że konieczny jest przeszczep wątroby. Miał zacząć przygotowywać się do procedury, ale więcej nie zadzwonił.
Naprawdę?
Musiałby przestać pić. I zacząć inaczej żyć, przestawić wiele rzeczy w głowie. Nie wyobrażam sobie też sytuacji, w której na dobre ruszyłyby procesy sądowe. Miał pełną świadomość, co mu grozi. Górę wziął jego gen autodestrukcji.
Po jego śmierci powiedziałaś, że hipokryzją byłoby stwierdzenie, że będzie ci go brakowało.
To był kolejny moment, w którym zostałam obsadzona w jakiejś dziwnej roli. Moment jego śmierci. Roli wdowy, którą przecież nie jestem. Łatwo w takiej roli popełnić grzech hipokryzji. Kiedy grzecznie odpowiadasz, że nie chcesz się wypowiadać, a po drugiej stronie słyszysz: „proszę powiedzieć cokolwiek, np. że będzie go pani brakowało”, to włączył mi się bunt i wyłączyła dyplomacja. Powiedziałam szczerze i nie żałuję. Myślę, że ci, na których mi zależy, doceniają tę szczerość.
To był moment, że ktoś się powinien wypowiedzieć, a nikt nie chciał?
Chyba tak. Znajomy profesor, który go reanimował, nad ranem napisał mi wiadomość. Ten SMS mnie obudził. Jestem mu wdzięczna, dzięki niemu mogłam sama powiedzieć synowi, że ojciec nie żyje. Zrobiłam to, zanim informacja pojawiła się w mediach, zdążyłam przed tabloidami.
Jak kończymy ten wywiad?
Że smutno mi, że tak się skończyło. Choć nie brakuje mi go osobiście, żal mi. Nie znam drugiej osoby, która tak sobie zmarnowała życie. Zdarza mi się myśleć, czy i gdzie ja popełniłam błąd. Szybko jednak wyrzucam z głowy te myśli, bo nic to nie zmieni. Patrzę w przyszłość.
Chciałem właśnie coś o tobie…
Dlaczego zgodziłam się na rozmowę? Bo poczułam, że przyszedł na nią ten moment. Że padło bardzo dużo nieprawdziwych zdań na mój temat, że pora powiedzieć, jak wygląda to z mojej strony. Czasem traktuję pisanie i mówienie jak autoterapię. Zamykanie rozdziałów w życiu. Ten się domknął. I obiecuję, że nadal nie będę mówić, jak pięknie wyglądać pod choinką.
Fotograf:
SINIOR @sinior_photography Stylizacja:
Mateusz Kołtunowicz @mateunia
Włosy: Ewelina Chmiel
/Hair Republic Warsaw @hair_republic_warsaw Make up: Jagoda Kraczek /Dr Irena Eris @drirenaeris