Gwiazdy lubią przechodzić transformacje, jednak spora część z nich traci tym samym na wiarygodności, za którą idzie także grono fanów. Brodka swoją ewolucją sprzed kilku lat pokazała, że zmiany są dobre, jeśli podparte są wiarygodnością, a nie słupkami sprzedaży. To był odważny krok, lecz każde kolejne posunięcie piosenkarki utwierdza w przekonaniu, że podjęła ona dobrą decyzję.
Jej dwie pierwsze płyty – „Album” i „Moje piosenki” – były nie do końca jej autorstwa. Monika doglądała w niektórych momentach tekstów czy melodii, jednak to przede wszystkim praca wytwórni muzycznych i osób zatrudnionych do produkcji tych krążków, m.in. upiornie zdolnej tekściary Ani Dąbrowskiej, koleżanki z „Idola”. Nic jednak nie jest w stanie zastąpić autorskich aranżacji.
Dopiero „Granda”, trzecia płyta, przyniosła sporą transformację. Brodka po potężnej zmianie stylistyki zdecydowała się (lub miała możliwość) mocniej zaangażować się w powstawanie jej produkcji. I to był strzał w dziesiątkę. Słuchacze bowiem nie są bezmyślni – niektórych mogła przekonać do Moniki zmiana muzycznych wpływów i odejście od stricte komercji, jednak to, co lubimy najbardziej, to szczerość. Jeśli ktoś śpiewa o imprezie, to powinien ją czuć, a jeśli o złamanym sercu, to powinien coś o tym wiedzieć. Proste, jednak niezbyt często praktykowane…
Teraz Brodka poszła o krok dalej i postanowiła zająć się także warstwą wizualną swojej muzyki. „Up In The Hill” to drugi po „Santa Muerte” klip, który sama wyreżyserowała i za którego koncepcję artystyczną odpowiadała. Efekt? Powalający. W najnowszym wideo artystka wraca do psychodelii lat 70., pastelowych barw tamtego okresu oraz stylistyki wczesnego disco.
– Kiedy myślałam o klipie do „Up In The Hill” wyobrażałam sobie vintage’owe studio telewizyjne z zespołem grającym na żywo na scenie, która trochę przypomina ołtarz. Dużą inspiracją wizualną była też „Święta Góra” Jodorowskiego, jeden z moich ukochanych filmów. Ostatnia scena nakręcona z góry jest odwołaniem właśnie do tego filmu. Jest też hołd dla Queen. Klip jest zbiorem wielu inspiracji i pomieszaniem konwencji. Przede wszystkim chodziło o dobrą zabawę i dużą dawkę psychodelii – zdradza Monika Brodka.
Kupujemy to w całości. Widać, że Brodka wciąż eksperymentuje, a nie ma nic piękniejszego, niż podglądanie poszukującego artysty. Najgorsi bowiem są ci, którzy uważają, że etap poszukiwań mają za sobą oraz ci, za których poszukują wytwórnie płytowe. A Brodka udowodniła, że z gwiazdki talent show można stać się czołowym muzycznym towarem eksportowym.