1. Dlaczego Bobrowiec?
To bardzo proste. Pod koniec lat 90. moi rodzice zbudowali dom pod Warszawą. Przeprowadziliśmy się tam z Rakowca, na którym się wychowałem. Ta wieś (do której ku mojej niechęci się przenieśliśmy) położona 4 km na zachód od Piaseczna nazywa się Bobrowiec, więc jakoś tak wyszło, że nazwałem tak bloga. Potem znajomi zaczęli się do mnie zwracać Bobrowiec. Długo też przedstawiałem się jako Stanisław z Bobrowca.
2. Czy w Stanach pracuje ci się lepiej niż w Polsce?
Tak, pracuje mi się tu dużo lepiej. Jest sto tysięcy więcej możliwości i wszystko jest na najwyższym poziomie. To jest centrum całego tego świata mody, fotografii, chyba jeszcze sztuki (przez chwilę). Oprócz tego na każdym kroku jest coś inspirującego, a ludzie są raczej uśmiechnięci i bardzo otwarci. To mi totalnie odpowiada i bardzo pomaga w pracy.
Tutaj wszystkim się bardzo chce. Nie spóźniają się na sesje, nie przychodzą na kacu, nie wychodzą na szluga w trakcie itd. Każdy wie, że musi ZAPIE******, żeby dojść do czegokolwiek. A nawet gdy już dojdzie do czegoś dużego, bardzo łatwo może to stracić, więc każdy się stara.
3. Co cię inspiruje?
Wszystko. Dosłownie. Potrafię podsłuchać rozmowy ludzi w metrze i się tym zainspirować. Ostatnio wpadłem na pomysł na zdjęcia, mijając dziwny samochód na ulicy. Inspirują mnie ludzie, sztuka, przestrzenie. Uwielbiam wyjeżdżać i się przemieszczać, to też bardzo odświeża głowę. Czasami nawet wystarczy mi pojechać do innej dzielnicy, czy do innego miasta, i od razu jest lepiej. Chciałbym móc realizować pomysły dokładnie tak, jak je sobie projektuję. Ale teraz nie mam jak, więc często kombinuję i efekt jest różny od tego, co widziałem w głowie. Czasami jest to bardzo ciekawe, ale momentami męczy, bo chciałbym, żeby było tak, jak pierwotnie założyłem. Jeśli chodzi o proces, to głównie polega on na tym, że wymyślam jedno zdjęcie i od tego idę dalej, rozwijam.
4. Czy fakt, że wychowywałeś się w latach 90. w Polsce ma jakiś wpływ na to, co robisz?
Nie wiem czy fakt, że wychowałem się w Polsce w latach 90., czy po prostu to, jak zostałem wychowany. Bardzo się cieszę, że jestem już raczej ostatnim pokoleniem, które nie wychowywało się ze smartfonem i ipadem w ręku właściwie od urodzenia. To ciągłe „bycie online” jest strasznie nudne. Pamiętam, że kiedyś były rzeczy, które mnie zadziwiały. Że naprawdę potrafiłem nad czymś powiedzieć „wow”. Czytałem gazety, magazyny itd. Nie oglądałem dużo telewizji, chociaż jako jedni z pierwszych na osiedlu mieliśmy satelitę. Z tego okresu pamiętam oglądanie MTV. Natomiast kiedy przyszła era komputerów domowych i internetu z modemu (bzzzzz piiii szzzzzyyyyyyy wwrrrrr piiiiii bzzzzzz) moi rodzice nie bardzo byli chętni, żeby mieć komputer w domu. Pamiętam, że dużo kolegów śmigało w gry i siedziało na IRC, a ja musiałem to wszystko robić w kawiarenkach internetowych. Jak coś mnie interesowało, potrafiłem zgłębiać temat do samego końca. Wyszukiwać informacje, jeździć nie wiadomo gdzie i zdobywać jakieś magazyny zagraniczne czy płyty z muzyką. Teraz, kiedy wszystko jest prosto dostępne, nie mam już takiej zajawki i nie sprawia mi przyjemności poszukiwanie i odkrywanie jakichś tam „tajemnic”. No bo co to za zajawka, jak wystarczy każde hasło wklepać w googla? Wszystko już widzieliśmy. To bardzo nudne i strasznie ogranicza wyobraźnię.
5. Z których followersów na Instagramie jesteś najbardziej dumny?
A nie wiem. Musiałbym sprawdzić, ale chyba najbardziej z tych nieprawdziwych – duchów.