Na pewno nikomu z nas nie jest obca sytuacja, w której wiedząc, że robimy coś po raz ostatni i nie mamy nic do stracenia, śmielej ryzykujemy i stawiamy wszystko na jedną kartę, a to nierzadko przynosi skutki znacznie bardziej pozytywne niż skrupulatnie przemyślane i wyważone działania. Tak było właśnie w przypadku Alexandra Wanga, który żegnając się po trzech latach z domem mody Balenciaga zastosował zaskakujące i innowacyjne środki tworząc swoją najlepszą kolekcję dla francuskiej marki. „Kiedy wiesz, że robisz coś po raz ostatni, mówisz sobie: ‘zaryzykuję’” – co mam tak naprawdę do stracenia?”, tłumaczył na backstage’u. „W domu mody, który znany jest ze swojej innowacyjności, pomyślałem sobie, żeby spojrzeć na to z trochę innej strony, żeby pomyśleć o materiałach i formach, które są proste i miękke, ale jednocześnie podejść do nich w bardziej wyrafinowany i rzemieślniczy sposób”, dodał.
Dziewczęcość, lekkość, intymność. Kolekcja Wanga dla Balenciagi przywoływała na myśl klimat eleganckiego i wyrafinowanego buduaru. Jednak tych wszystkich, którzy myśleli, że Wang drastycznie odszedł od swojej autorskiej estetyki, amerykański projektant błyskawicznie wyprowadził z błędu. Pokaz odbywał się w murach kościoła, na wybiegu rozstawiono nawet nadające całości mistycznego klimatu zbiorniki z wodą, jednak początkowe akordy smyczkowej muzyki szybko zostały zastąpione tym, co Wangowi znacznie bliższe: kompilacją hitów Snoop Dogga, Notoriousa B.I.G. i 2Paca. Pokazane na wybiegu sylwetki przywodziły na myśl upadłe anioły, które słuchają najbardziej rasowego amerykańskiego rapu, imprezują w ulicznych klubach, a ich bieliźnianym i satynowym sukniom towarzyszą podarte kurtki i torby „nerki”.
Kolekcja na wiosnę-lato 2016 utrzymana została, jak na anielski klimat przystało, w odcieniach bieli i kości słoniowej. Pokaz otworzyła muza Alexandra Wanga, Anna Ewers, po której wyjściu nastąpiła parada lekkich, bieliźnianych sukienek, piżamowych satynowych spodni i siateczkowych braletów. Nie zabrakło misternych koronek, które zestawione zostały z podartymi, obszernymi kurtkami. Na wybiegu znalazło się także miejsce dla przeźroczystych parek imitujących szlafroki. Nawet tak miejskie dodatki jak torby „nerki” czy wykonane tradycyjnie z grubego płótna „chlebaki” wystąpiły w wersji z błyszczącej, pudrowo różowej satyny z falbankami.
Alexander Wang pokazał swoją delikatną stronę, nie rezygnując jednak ze swojego modowego DNA. Mając gdzieś z tyłu głowy innowacyjność swojego poprzednika Nicolasa Ghesquiere’a, o której mówił za kulisami, zaryzykował i stworzył swoją najlepszą kolekcję dla francuskiego domu mody. Ba, kolekcję, którą jego następcy będzie naprawdę ciężko pobić. Amerykański projektant doskonale wie także, jak być w centrum zainteresowania – pokazał to zresztą na swoim autorskim, jubileuszowym pokazie w Nowym Jorku. Kolekcją na wiosnę-lato 2016 kończy pewien rozdział i odniesień do tego nie brakowało również podczas trwania całego pokazu. Były one obecne zarówno w warstwie muzycznej, chociażby pod postacią kultowego kawałka Notoriousa B.I.G. „Going back to Cali” (Wang pochodzi z Kalifornii) czy obecności na wybiegu jego hollywoodzkich przyjaciółek: Zoe Kravitz, Nicoli Peltz, Suki Waterhouse czy wnuczki Elvisa Presleya, Riley Keough. Amerykański projektant zaliczył chyba także jedną z najcudowniejszych i najdłuższych przebieżek po wybiegu, ciesząc się i robiąc selfie.
„Cudowne dziecko świata mody” dzieckiem nie jest już dawno, ale nadal wie, że jak odchodzić, to z pompą. Jeśli dorzucimy jeszcze do tego absolutnie zwalającą z nóg kolekcję, martwienie się o jego przyszłość wydaje się być kompletnie nie na miejscu. Pytanie tylko jak z całą sytuacją poradzi sobie Balenciaga – wybranie godnego następny Nicolasa Ghesquiere’a i Alexandra Wanga, który utrzyma rozmach, jaki pozostawił po sobie amerykański projektant, wydaje się być niemożliwe. Zdecydowanie będziemy trzymać rękę na pulsie.