Ania Poniewierska ma w sobie coś z Józka z piosenki Bajmu. Pojawia się i znika. A ja muszę przyznać, że mam na jej punkcie prawdziwego bzika! Dlaczego? Bo nie tylko jest stylistką, o bardzo interesującym i oryginalnym spojrzeniu na modę, ale również projektantką, z którą łączy mnie prawdziwa fascynacja japońskim ubiorem. Oglądanie projektów Ani Poniewierskiej to rzadka, ale prawdziwa przyjemność. Ostatnią kolekcję zaprezentowała na łódzkim tygodniu mody (sezon wiosna-lato 2013), później dała się poznać, jako współpracowniczka Tomka Ossolińskiego, pomagając mu przy kolekcji i spektakularnym pokazie, które stały się bohaterami filmu dokumentalnego „Before the show”, a teraz Ania Poniewierska wraca w bardzo dobrym stylu, dzięki współpracy z marką Lou Saints.
Lou Saints jest płynnym przedłużeniem biżuteryjnego sukcesu popularnego Lilou, na którego punkcie najpierw oszalała cała Warszawa, a później reszta Polski, zapewniając marce spektakularną rozpoznawalność i sieć eleganckich butików. Magdalena Mousson-Lestang, założycielka i kobieta biznesu z prawdziwego zdarzenia, szukając nowych pomysłów na poszerzenie oferty, postawiła na bardzo naturalny kierunek – modę. Tak powstała siostrzana marka Lou Saints. Dla kogo jest przeznaczona? Dla kobiet, które szukają ciekawego codziennego wzornictwa i wyśmienitej jakości, na poziomie światowych marek high-fashion. Najnowsza kolekcja, zaprojektowana przez Annę Poniewierską znalazła inspirację w latach 60. i kostiumach pochodzących z dwóch kultowych filmów – „Basen” z Romy Schneider i Jane Birkin które wystąpiły w kostiumach zaprojektowanych przez André Courrèges’a i „Belle de Jour” z niezapomnianą Catherine Deneuve, w pięknych strojach projektu Yves Saint Laurenta. Prawdziwy francuski szyk.
Nowa kolekcja Lou Saints składa się z perełek, które równie przyjemnie ogląda się na zewnątrz, jak i od środka. Tu nie ma miejsca na przypadkowe decyzje. Anna Poniewierska kroi materiały z matematyczną precyzją. Jedwabna koszula w uroczy nadruk z kocich pyszczków, to mistrzowskie ułożenie wzoru, który idealnie rozkłada się na całej powierzchni, od listwy kryjącej guziki, aż po mankiety. Podobną sytuację znajdziemy w przypadku delikatnej białej tuniki ozdobionej kolorowym wzorem. Nikt tu nie szczędzi materiału, desenie muszą idealnie się ze sobą łączyć, każdy szew jest wykończony lamówką, dodatki krawieckie, napy czy guziki, są niezwykle płynnie wkomponowane w stroje, tak, aby ich inwazyjność była minimalna. O samych materiałach użytych w kolekcji, pięknych żakardach, kunsztownych koronkach, delikatnych jedwabiach, efektownych haftach i ultra-przyjemnych w dotyku alpakach, pochodzących głównie z Włoch, można napisać poemat, a wprawne oko rozpozna w nich kilka doskonałych światowych marek. Fasony zmierzają w kierunku prostoty, chociaż detale zdecydowanie dodają sylwetkom oryginalności. Motywem przewodnim w całej kolekcji stały się ozdobne wystrzępione paski tkanin, które ozdabiają kieszenie, szwy i mankiety. Co ciekawe, w niektórych zestawach, Ania Poniewierska tak układa te detale, żeby płynnie przechodziły „z góry na dół”.
Nie mogło również zabraknąć japońskich referencji. Klientki Lou Saints znajdą je w kimonowych fasonach i ciekawym zestawie spódniczka + bluzka na ramiączka, w których szwy boczne zostały przesunięte do tyłu, co jest charakterystycznym elementem japońskiego krawiectwa. Nie wspominając o falistym abstrakcyjnym wzorze, który również przywodzi na myśl piękne kimona.
Ceny poszczególnych ubrań sięgają maksymalnie dwóch tysięcy złotych. Decyzja, czy to dużo, czy mało, należy do was, ja jedynie mogę dodać, że jakość wykonania i pieczołowitość przygotowania tych projektów jest warta swojej ceny. Możecie się o tym przekonać same, w butikach Lou Saints przy ulicy Mokotowskiej 63 w Warszawie, ulicy Wrocławskiej 21 w Poznaniu i ulicy Piotrowskiej 20 w Łodzi. Ania Poniewierska zdradziła mi również, że ciągle pracuje nad dodatkowymi projektami, więc wkrótce możemy się spodziewać kolejnych nowości!