MODA, STYL ŻYCIA
Alessandro Michele i Demna Gvasalia zmieniają oblicze świata mody
19.04.2016 Redakcja Fashion Magazine
Jeden z nich kreuje jedną z najbardziej niezależnych i nonkonformistycznych marek, steruje Balenciagą i hołduje awangardowemu normcore’owi. Drugi, od ponad roku piastuje stanowisko dyrektora kreatywnego Gucci, a z kolorowego, eklektycznego i wręcz babcinego stylu uczynił już swój znak rozpoznawczy. Demnę Gvasalię i Alessandro Michele dzieli wiele, ale łączy coś bardzo istotnego: podejście do mody i projektowania, dzięki któremu zmieniają obecnie oblicze branży.
Projektanci poznali się osobiście na spotkaniu zaaranżowanym przez „T Magazine” po debiutanckim pokazie Gvasalii dla Balenciagi. Zdjęcia wykonał im wtedy Juergen Teller, a wywiad przeprowadził dziennikarz nowojorskiego magazynu, Michael Fury. Już teraz polecamy go wam w całości – to lektura obowiązkowa dla każdego, choć trochę zainteresowanego obecnym kształtem świata mody.
O Gvasalii i Michele większość z nas jeszcze półtora roku temu nie miała pewnie pojęcia. I trudno się temu dziwić. Gruzin, po latach spędzonych u Louis Vuitton i Margieli zaczynał powoływać do życia kolektyw Vetements, a Michele, po nieco anonimowej karierze w dziale dodatków, został mianowany dyrektorem kreatywnym Gucci. Łączy ich jednak znacznie więcej niż dotychczasowa „anonimowość” i pracowanie z drugiego planu. To swego rodzaju frustracja tym, co pokazuje się i komunikuje odbiorcom za pośrednictwem mody, zmęczenie jej dotychczasowymi priorytetami i poglądy, które z miesiąca na miesiąc zaczynają znajdywać coraz więcej wyznawców. Obaj, pomimo wielu przeciwieństw zdają się idealnie uzupełniać swoje płynne podejście do idei płci, kult prawdziwości i wyznawania zasady, że to ubrania, a nie spektakularny spektakl, mają grać pierwsze skrzypce na wybiegu.
debiutancka kolekcja Alessandro Michele dla Gucci (sezon jesień-zima 2015)
Można by pomyśleć: jakie wspólne stanowisko mogą mieć projektanci, z których jeden proponuje klientom ubrania i dodatki przypominające rodowe pamiątki, pokryte błyszczącymi haftami i ozdobami, a drugi – pokazuje na wybiegu uniseksowe bluzy założone tył-naprzód i spodnie, które sprawiają wrażenie, jakby przed chwilą zostały wyciągnięte ze śmietnika? A jednak. Analizując wypowiedzi zarówno Gvasalii, który kierując Balenciagą, do swojej estetyki dodaje także szczyptę couture, i Michele, łatwo zauważył jedną, niezwykle istotną rzecz. Obaj nie opowiadają o modzie, a słowa tego unikają wręcz jak ognia. Chętniej mowią o ubraniach, bo to wokół nich kręci się ich świat i to one są koniec końców kluczem do wszelkich kwestii, jakich dotyka branża mody. Opowiada nam się o powiązaniach mody ze sztuką, o jej wpływie na socjologię, ekonomię, nauki społeczne, mówi się nawet o jej powiązaniach z systemem językowym i semiotyką, które poruszał Roland Barthes w swojej głośnej publikacji „System mody”. To wszystko prawda i nikt nawet nie śmie tego negować. Nie trudno jednak odnieść wrażenia, że moda urosła w ostatnich kilku latach do rangi swego rodzaju metafizycznej bańki, która powoduje, że zapominamy trochę o jej podstawowym elemencie składowym – ubraniach.
debiutancka kolekcja Demny Gvasalii dla Balenciagi (sezon jesień-zima 2016)
Wydaje się więc, że to właśnie w tym podejściu należy upatrywać sukcesu Michele i Gvasalii, który zadebiutował niedawno na stanowisku dyrektora kreatywnego Balenciagi. Publiczność identyfikuje się z ich zaskakująco prostą rzeczywistością, z minimum stosowanych środków i, przede wszystkim, z zerwaniem z dyktatem trendów na rzecz niczym nieskrępowanej, modowej wolności. Zarówno w przypadku klasycznych, lecz awangardowo pociętych bluz i t-shirtów Vetements, jak i cekinowych żakietów Gucci, tym co przykuwa uwagę jest realizm, która rodzi wśród klienta poczucie przynależności i autentyczności. A tę, trochę na własne życzenie, branża mody w ostatnich kilku latach zatraciła. Zbyt duży nacisk kładziono na marketingową spiralę, zbyt wiele uwagi poświęcano chłodnym kalkulacjom, pokazy przypominały oderwane od rzeczywistości spektakle, wszystko musiało być obudowane jak najbardziej oryginalnym kontekstem, a trendy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Michele i Gvasalia inaczej rozumieją „modę” (tak, to pojęcie którego używają bardzo niechętnie). Ich kolekcje są powtarzalne, ale w dobrym znaczeniu tego słowa – oscylują wokół określonych motywów, z których odbiorca może dowolnie wybierać i czerpać inspirację. Ich częścią są indywidualne projekty, które żyją niejako własnym życiem i mają za zadanie ubierać ludzi, a nie czynić ich „modnymi”. Kolekcje Gucci, Vetements, a od niedawna także Balenciagi to wariacje na temat ponadczasowych sylwetek, noszonych na wiele różnych sposobów. Ich oryginalność nie przejawia się w formie, a prędzej w tym, z czym zostaną zestawione. Nie ma w nich zbioru konkretnych trendów, określonych sylwetek i motywu przewodniego. Nie uświadczymy też w ich przypadku tak popularnych do tej pory „total-looków”, które miały na celu sprzedawanie sylwetek w oryginalnej formie z wybiegu lub tworzone były wyłącznie z myślą o sesjach zdjęciowych. Gvasalia i Michele każde z ubrań traktują indywidualnie – czy to nałożoną tyłem do przodu poszarpaną bluzę, czy haftowaną kurtkę bomber, czy wełnianą marynarkę o fasonie bombki. Wszystkie miksują razem na wybiegu, ale wyłącznie po to, aby pokazać odbiorcy, w jaki sposób może je zestawiać. O podejściu Gvasalii dużo mówi zresztą nazwa marki, którą założył wspólnie z bratem i znajomymi – Vetements znaczy po francusku tyle, co… ubrania.
Alessandro Michele i Demna Gvasalia to wizjonerzy, za których ideą i kolekcjami kryje się pragmatyzm . I być może to właśnie tutaj można upatrywać ich popularności i wpływów, jakie wywierają na branżę. Nie powielają modowych frazesów i sztucznych wytworów. Wolą odzwierciedlać sposób, w jaki ubierają się prawdziwi ludzie i noszą się światowe ulice. Nie ma tu kalkulacji, jest za to prawda. Podejście Gvasalii i Michele zaczyna także nieco zmieniać nasze oczekiwania wobec projektantów. Kreatorzy nie mają już władzy absolutnej,a czasy, w których dzierżyli prawo do dyktowania modowych warunków i oczekiwania „bezwzględnego posłuszeństwa” (chociażby w kwestii podejścia do trendów) to chyba już przeszłość. Ich zadaniem jest pobudzanie kreatywności odbiorców, mają inspirować i, co być może najważniejsze, dawać wolność wyboru. „Mniej mody, więcej wolności”, zdają się krzyczeć nasi bohaterowie.
Vetements wiosna-lato 2016
Patrząc z boku, takie podejście wydaje się dość oczywiste, jednak nie tak moda funkcjonowała w ostatnich kilku latach. Gvasalia i Michele są nadal postrzegani jako buntownicy, a ich działania, jako permanentne łamanie zasad i poddawanie w wątpliwość istniejących do tej pory wartości. Bunt jednak się opłaca, bo oprócz rosnącej strefy wpływów, na korzyść projektantów przemawiają także statystyki. Vetements liczy sobie zaledwie pięć sezonów, a ciuchy projektu Gvasalii wyprzedają się jak świeże bułeczki w ponad stu punktach na całym świecie. Gucci pod „rządami” Michele podniósł sprzedaż o 13,4 procent tylko w pierwszym kwartale 2015 roku i osiągnął zyski w wysokości 1,2 miliarda dolarów.
Obaj prawdy i realizmu szukają na ulicy. Więcej, zgodnie twierdzą, że są nią „zafascynowani”. „Realizm jest ogromną częścią naszej pracy”, mówi Michele. „Wydaje mi się, że moda przez długi czas była uwięziona. Pozbawiona wolności. A bez wolności, z ograniczającymi zasadami, niemożliwe jest tworzenie nowej opowieści. Pracuję w modzie już wiele lat i wiem, że nacisk na produkt i rynek zabija wszystko. Produkt pozbawiony zostaje duszy, pomysłu, nastawienia, przez co nie może być mowy o poczuciu przynależności ze strony drugiego człowieka. Musisz zasugerować ludziom ideę wolności – zupełnie tak jak na ulicy, gdzie ludzie mogą robić to, co żywnie im się podoba”, dodaje.
Moda to nie złota klatka, w której panuje próżnia i podane na atrakcyjnej tacy zasady, które w pewnym momencie zaczynają rodzić ograniczenia. Nie potrzebujemy branży w takiej postaci, nie potrzebujemy projektantów robiących z siebie „fashion guru”. Potrzebujemy przewodników, który wskażą nam drogę, lecz jednocześnie będą respektowali naszą wolność. Gvasalia i Michele rozumieją to doskonale, pytanie tylko, kto następny podąży wytyczoną przez nich ścieżką.