MODA, SHOPPING ONLINE, STYL ŻYCIA

Alchemia według Alessandro Michele, czyli pokaz Gucci jesień-zima 2017

23.02.2017 Michalina Murawska

Alchemia według Alessandro Michele, czyli pokaz Gucci jesień-zima 2017

Na ten pokaz jak zwykle czekała cała branża, a apetyty dodatkowo rozbudzały zaproszenia – płyty gramofonowe z piosenkami śpiewanymi przez Florence Welch i wierszami Jane Austen czytanymi przez… A$APA Rocky’ego. Jeśli jednak ktokolwiek spodziewał się po Alessandro Michele zmiany o 180 stopni i tego, że będzie chciał zaskoczyć publikę czymś totalnie nowym, musiał chyba wreszcie pogodzić się z tym, że raczej to nie nastąpi. Projektant kurczowo trzyma się wypracowanej na przestrzeni wszystkich swoich sezonów estetyki: eklektycznej, bogato zdobionej, w której babciny styl miesza się z japońskimi motywami, wizerunek gejszy z bohaterami filmów Wesa Andersona, a wzory zwierzęce z futurystycznym science-fiction. Michele sam zresztą mówi, że uprawia swego rodzaju alchemię – miesza odległe motywy i kompletnie niepasujące do siebie składniki tworząc z tego iście wybuchową (i jakże atrakcyjną dla oka) miksturę.

To nie jest kolekcja dla wszystkich. Żadna kolekcja Michele nie jest dla wszystkich, ale nie przeszkadza jej to bić rekordów sprzedaży, a klienci, wybierając z niej oczywiście pojedyncze elementy, a nie total-looki, przyczyniają się do tego, że jest obecna zarówno na wielkich galach, jak i ot tak, na ulicy. I mimo że w ostatecznym rozrachunku bliżej jej do haute couture, nadal jest jednak częścią ready-to-wear – tego samego, w ramach którego tworzy także Off-White, Kanye West czy Gosha Rubchinskiy. Wszystkie te marki kreują swoją własną definicję kreatywności, pożądania i ekskluzywności. Trzeba przyznać jednak, że kontrast, jaki rysuje się pomiędzy włoskim domem mody a tymi trzema młodymi graczami, jest ogromny i  skłania do naprawdę dużych refleksji na temat obecnego kształtu branży czy tworzonego w jej ramach dyskursu.

Można więc powiedzieć, że to, co widzieliśmy wczoraj na wybiegu, ta swoista mikstura, którą wyczarował w swoim laboratorium Alessandro Michele, była wariacją na temat wszystkiego, co wyszło spod jego ręki już wcześniej. Mieliśmy więc orientalizm, modę męską noszoną przez kobiety, lata 40., 70., 80., motywy kwiatowe i zwierzęce. Było też jednak trochę nowości – to pobrzmiewający znacznie głośniej niż we wcześniejszych kolekcjach motyw futurystyczny (modelki owinięte w srebrny, transparentny materiał przypominały „obcych”) i kolekcja męska po raz pierwszy pokazana na wybiegu wspólnie z propozycjami dla kobiet. Facet według Gucci nadal płynnie balansuje między tradycyjnym rozumieniem płci (niektórych modeli wyposażono nawet w różowe botki na obcasie), a oprócz mody vintage lubi także modernistyczne cięcia i dysproporcje.

Diabeł, jak zwykle u Michele, tkwił jednak w szczególe – fantastyczne dodatki, w których projektant się specjalizuje, renesansowe ornamenty, kwiatowe aplikacje, ogromne septum zdobiące nosy modelek – wszystkie one towarzyszyły i tak już bogatym w formę i kolorowym fasonom. Dlatego zapewne tak wielu dziennikarzy skrytykowało spektakularną, szklaną piramidę, w której przechadzali się modele uznając, że aby w pełni zobaczyć (i docenić) kolekcję trzeba było udać się na backstage. Jednak nawet bez względu na to małe potknięcie (jeśli można to oczywiście tak nazwać), włoskiemu projektantowi po raz kolejny udało się stworzyć nie tylko fantastyczny spektakl, dzięki któremu widzowie na 20 minut przenieśli się w inny wymiar, ale przede wszystkim kolekcję, która zachwyca wizualnie i której elementy wzbudzają chęć zakupu.  A nie oszukujmy się – ostatecznie zawsze chodzi przecież o pieniądze, także w modzie.

Przeczytaj także:

Hit sieci – t-shirt z logo Gucci!

Rzymskie wakacje w kampanii Gucci wiosna-lato 2017